Spór o miejsce i rolę symboli narodowych (państwowych), a także o stosunek obywateli do nich nie powinien być sporem jedynie prawnym. Nie powinien ograniczać się do kwestii związanych z interpretacją obowiązujących przepisów, ale raczej przynieść namysł nad tym, czy w państwie demokratycznym, które gwarantuje i chroni wolności osobiste, obywatelskie i polityczne jednostek, regulacje dotyczące „ochrony” symboli narodowych czy też państwowych w ogóle istnieć powinny. Litera prawa wyznacza ramy działania organów władzy publicznej oraz wskazuje granice, których przekraczać nie wolno. Głęboko wątpię, czy jest w ogóle konieczne wyznaczanie jakichkolwiek ram prawnych regulujących kwestię stosunku jednostki do wspomnianych symboli.
Nie ma za to sporu, że regulacje prawne dotyczące wyglądu symboli narodowych, okoliczności i sposobów ich ekspozycji w miejscach publicznych czy też w obrębie budynków stanowiących siedziby bądź miejsce obrad organów władzy publicznej powinny obowiązywać. Symbolika państwowa, a także ramy działań organów władzy publicznej muszą być explicite określone, chociażby z tego powodu, że – jak czytamy w polskiej ustawie zasadniczej – „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” (art. 7). Konstytucyjna zasada legalizmu gwarantuje, że organy władzy publicznej działać będą w sposób spójny, zapewniając tym samym ciągłość władzy, której symbolicznym wymiarem jest również wygląd oraz użycie godła, flagi, hymnu narodowego czy pieczęci państwowych. Symbole narodowe należy więc postrzegać jako atrybuty państwa stanowiące jednocześnie istotny czynnik jego obecności zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w relacjach między władzami państwowymi, samorządowymi a obywatelem. Nie ma tutaj miejsca na dowolność i nadmierną swobodę ani na chaos czy tym bardziej przejawy politycznej lub ideologicznej interpretacji.
Pojawia się jednak wątpliwość, czy istnienie tego typu regulacji jest konieczne, kiedy symbolami tymi posługuje się obywatel, który poprzez ich użycie pragnąłby nie tylko wyrazić przynależność państwową czy też narodową, lecz także dokonać swoistej formy manifestacji politycznej bądź obywatelskiej. W takiej sytuacji – jak się wydaje – w mniejszym stopniu należałoby odwoływać się do przepisów szczególnych dotyczących symboli narodowych, raczej trzeba by przywoływać zapisy konstytucyjnego katalogu praw i wolności. A przecież „wolność człowieka podlega ochronie prawnej” (art. 31 ust. 1), a „ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób” (art. 31 ust. 3), ponadto „każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów” (art. 54 ust. 1).
Łatwo sobie wyobrazić, że odpowiednie użycie symboli narodowych – poprzez np. zniekształcenia formy bądź prezentację w określonym kontekście – stanowić może formę werbalizacji własnych przekonań czy interpretacji rzeczywistości społeczno-politycznej bądź wyrażenie stosunku obywatela do władzy państwowej czy państwa jako takiego. Jednak nawet swoiście „obrazoburcze” ich użycie nie może stanowić zagrożenia ani dla bezpieczeństwa czy porządku publicznego, ani tym bardziej dla moralności publicznej. W tym sensie jakiekolwiek regulacje – bądź wąska i zarazem niekorzystna dla obywatela ich interpretacja – wydają się niekonieczne, a wręcz niesłusznie naruszają sferę wolności osobistej, obywatelskiej i politycznej. Tym samym należy je uznać – zarówno przepisy, jak i przejawy zawężającej ich interpretacji przez poszczególne organy państwa – za przejaw nadmiernej ingerencji państwa w sferę jednostkowych wolności.
Nie można zaś mieć najmniejszych wątpliwości: żadne przepisy prawa czy przejawy ich stosowania wynikające ze szczególnej ich interpretacji przez władzę państwową nie powinny ograniczać sfery działalności artystycznej. W Konstytucji RP wskazano, że „każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury” (art. 73). Artysta sam decyduje o formach ekspresji, dzięki którym chciałby dotrzeć do odbiorców. Mecenat państwa może odmówić wsparcia finansowego takiej czy innej formie ekspresji, jednak nie powinien w najmniejszym stopniu stosować prawnego nacisku, przez który jakakolwiek forma działalności artystycznej mogłaby zostać wyrugowana czy ograniczona. Nie ma tutaj miejsca na rozróżnianie, czy w konkretnym przypadku artyście chodziło o wywarcie samego wrażenia skandalizującego poprzez określone użycie narodowych symboli, czy też pragnął on skłonić odbiorców do refleksji.
Państwo demokratyczne nie może rościć sobie pretensji do przyjmowania roli cenzora, a poprzez działania represyjne wobec artystów ustanawiać de facto swoistej formy cenzury prewencyjnej. Odbiorca i obywatel sam – kierując się swoim zmysłem estetycznym czy też wyczuciem smaku – dokona oceny dzieła artystycznego, uznając je za wartościowe lub skandaliczne. Państwo demokratyczne ma stworzyć ramy, w których zupełnie swobodnie poruszać się będą wolni artyści, a z efektów ich działalności korzystać będą wolni obywatele.
Działania władz państwowych, których efektem jest albo tworzenie restrykcyjnych przepisów ochraniających symbole narodowe (a przecież te obowiązujące w Polsce w istocie nie mają charakteru szczególnie restrykcyjnych), albo zawężająca i niekorzystna dla rozumienia swobód obywatelskich tych przepisów interpretacja, zazwyczaj uzasadniane są dążeniem do ochrony fundamentalnych wartości wspólnoty politycznej. Tymczasem błędem niektórych środowisk politycznych – nie tylko polskich zresztą – jest wiara w to, że polityczna aksjologia może być zadekretowana restrykcyjnymi regulacjami czy też opresyjnymi działaniami organów ścigania. Ochrona wartości wspólnoty politycznej – w tym wypadku symboli narodowych – wymaga raczej podejmowania pozytywnych działań organów władzy publicznej, poprzez które budować można szacunek do nich lub związek obywatela z nimi.
Należy również dostosować działania mające na celu ich ochronę do czasów, w jakich regulacje niniejsze mają obowiązywać. Nietrudno odmówić słuszności restrykcyjnemu podejściu do różnych przejawów niszczenia czy deformowania symboli narodowych w okresie wojny, okupacji czy – patrząc konkretnie na losy narodu polskiego – zaborów. Jednakże próby napiętnowania artystów działających w realiach suwerennego i niepodległego państwa, które z założenia gwarantuje szeroki katalog wolności i praw obywatelskich, należy uznać przynajmniej za przejaw braku politycznej racjonalności. Ponadto próba budowania wspólnoty politycznej poprzez zastraszenie i kneblowanie ust tym, którzy pragną wypowiedzieć się na temat tejże wspólnoty, nie zbliży nas do osiągnięcia tego celu, a co najwyżej od niego oddali. Restrykcje, ograniczenia i sankcje sprawią co najwyżej, że wspólnota polityczna pozostanie jedynie wspólnotą in statu nascendi, nigdy zaś „wspólnotą osiągniętą”.
Sławomir Drelich – politolog i etyk, wykładowca akademicki (UMK w Toruniu) i nauczyciel licealny (I LO w Inowrocławiu), publicysta „Liberté!”.
Tekst pochodzi z XXVIII numeru kwartalnika Liberté!. Cały numer do kupienia w e-sklepie.
