-Przełom 1989 roku nie tylko pozwolił na zbudowanie w Polsce demokratycznego państwa prawa i przywrócenie przyrodzonych i niezbywalnych praw jednostkowych obywatelom. Pozwolił również na przywrócenie właściwego sensu terminowi „polityka” i pojęciu „państwo”. Możemy dziś mieć obiekcje co do kierunków, w których polska polityka i państwo polskie poszły w niektórych obszarach, jednak nie ma wątpliwości co do tego, że wreszcie polityka jest polityką, a państwo – czego by o nim nie powiedzieć – w większym stopniu jest dziś narzędziem polskiego społeczeństwa niż jeszcze przed 1989 rokiem.
Powrót polityki i państwa
Polityka czasów Polski Ludowej obejmowała sfery oddziaływania partii komunistycznej, wszelkiego rodzaju formy realizacji interesów radzieckich i polskich aparatczyków, wreszcie – mechanizmy działania machiny państwowo-partyjnej, gdyż dziedziny te nigdy nie mogły być od siebie oddzielone. Państwo nie było więc narzędziem w rękach społeczeństwa, które przez pośrednictwo swoich przedstawicieli, za pomocą różnorakich instytucji, administracji państwowej i lokalnej, sztabu urzędników, realizuje swoje cele. Było machiną ciemiężącą to społeczeństwo. Zadaniem zasadniczym była kontrola obywateli, ich ubezwłasnowolnienie, sprawienie, aby zachowywali się tak, jak państwowy aparat sobie tego zażyczy. Człowiek stał się trybikiem tego mechanizmu, który całkowicie wyrwał się spod społecznej kontroli; dostał się w ręce ludzi, którzy źródła legitymizacji doszukiwali się w swoiście rozumianych prawach dziejowych i Marksowskim schemacie rozwoju historii.
Polityka po roku 1989 miała zostać przedefiniowana i rzeczywiście w znacznym stopniu została. Starano się przywrócić źródłowy sens znaczeniowy tego terminu, przywrócić mu odniesienia do dobra wspólnego i działania na rzecz wspólnoty politycznej. Niezależnie od tego, czy pozostaniemy przy rozumieniu tego pojęcia na sposób konsensualny – jako działalności, która do dobra publicznego prowadzi poprzez zawarcie szerokich kompromisów i ponadpolitycznych porozumień – czy też przy rozumieniu koercyjnym – traktującym politykę jako ścieranie się różnych koncepcji dobra wspólnego – to jednak zerwanie z rozumieniem PRL-owskim jest niezaprzeczalne. W ten sposób polityka po roku 1989 miała stać się – i w pewnym stopniu to się udało – troską o państwo będące instytucjonalną emanacją społeczeństwa czy też tego społeczeństwa zinstytucjonalizowanym narzędziem. Zmienił się również sens pojęcia „państwa”, które przestało być związane z jakąś konkretną siłą polityczną czy doktryną polityczną.
Powrót do źródłowych sensów obu tych terminów – albo przynajmniej zbliżenie się do nich i zerwanie z komunistyczną ułudą na ich temat – był warunkiem koniecznym zerwania z poprzednim systemem i wejścia do świata demokracji i wolności. Rozstanie z socjalistyczną utopią powinno jednak zostać ugruntowane budowaniem przywiązania do wartości owego demokratycznego i wolnego społeczeństwa i państwa. Przywrócenie owych tradycyjnych sensów obu tych pojęć winno więc pociągać za sobą kultywowanie pewnej aksjologii politycznej, związanej właśnie z demokracją, prawami człowieka i obywatela, wolnościami i swobodami wszelakiego typu, poszanowaniem dla narodowej i państwowej wspólnoty politycznej, nakierowaniem wszelkich działań na tę wspólnotę bądź jej uczestników. Rok 1989 w takim rozumieniu miał stać się zaczątkiem nowej polityki wartości – wartości, które dominować powinny w życiu publicznych i dla których polityka i państwo budowałyby zasłonę ochronną, będąc jednocześnie narzędziami ich realizacji.
Aksjologiczne zagubienie
Tymczasem Polska po roku 1989 – zerwawszy z komunistyczną pseudoaksjologią i odwróciwszy się od niechlubnego niejednokrotnie dziedzictwa minionego 50-lecia – zatrzymała się na skrzyżowaniu dróg i – zaskoczona, zdezorientowana, przestraszona – nie potrafiła tej sfery politycznej aksjologii zdefiniować. Wszelkie próby budowania wartości konstytuujących nowe państwo i nową politykę kończyły się wycofaniem, wszelkie aksjologiczne roszczenia były bądź to tłumione w zarodku, bądź krytykowane jako przejaw niepoprawnego moralizatorstwa, kato-narodowego zaślepienia i niepraktycznego oszołomstwa. Zwulgaryzowane i uproszczone rozumienie „grubej kreski”, która miała być przecież takim zaczątkiem w budowie dialogu i współpracy, zaczęło dominować, a z tego powodu ta Nowa Polska całkowicie wyzbyła się myślenia o wartościach i obywatelsko-politycznej aksjologii.
Nowa Polska była więc rozbita. Z jednej strony rozbrzmiewały głosy domagające się bardziej radykalnego zerwania z komunistyczną pseudoaksjologią poprzez przeprowadzenie szeregu działań znanych pod hasłami dekomunizacji i lustracji, które miały przywrócić poczucie sprawiedliwości, praworządności i na tej podstawie nowe wartości politycznej wspólnoty miały zostać budowane. Z drugiej strony dało się słyszeć głosy, że przecież Polska lat 90. to kraj, w którym potrzeba szybkiego przeprowadzenia reform systemowo-politycznych i gospodarczych, wobec czego konieczność szerokiego kompromisu, który owe reformy by umożliwiał, wyklucza dyskusję o nowych wartościach. Dyskusja taka miałaby uniemożliwiać bądź co najmniej utrudniać przeprowadzenie zabiegów transformacyjnych. Ową perspektywę aksjologiczną przeciwstawiono całkowicie podejściu pragmatycznemu.
Pragmatyczne skupienie
I rzeczywiście w 1989 roku polski dług zagraniczny wynosił już 35,5 mld dolarów, a pędząca z prędkością światła inflacja osiągnęła 251 proc. Dochód narodowy Polski Ludowej na ten rok, liczony w przeliczeniu kursów walutowych, wynosił ledwie 68,3 mld dolarów (a w tym samym czasie RFN miało dochód wysokości 1 1189,1 mld dolarów, a Stany Zjednoczone – 5 156 mld), co w przeliczeniu per capita dawało 1 800 dolarów, czyli zaledwie 9,4 proc. dochodu przypadającego na Niemca z RFN a 8,7 proc. – dochodu przypadającego na jednego Amerykanina. Naturalny więc wydawał się ów pęd do „nadgonienia” i „nadrobienia”. Naturalne wydawało się skupienie na politycznej pragmatyce i realizacji planu, dzięki któremu państwo polskie i polskie społeczeństwo mogłyby rozwijać się w przyzwoitym tempie, ramię w ramię z rodziną państw zachodnioeuropejskich.
W pierwszych latach suwerennej Polski politycy starali się przekonać Polaków, że aktualnie najważniejsze dla kraju jest właśnie podtrzymanie kursu modernizacyjno-transformacyjnego. Do tego zaś, by ów kurs mógł być kontynuowany, potrzebni są właściwi ludzie. Dlatego właśnie hasło wyborcze Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich 1990 roku brzmiało: „Człowiek na odpowiednim miejscu”, a w 1993 Kongres Liberalno-Demokratyczny wpisał na swoim sztandarze: „Milion nowych miejsc pracy”. Nawet PSL w 1993 roku przekonywał, że „Polsce potrzebny jest dobry gospodarz” (drugie hasło brzmiało: „Żywią, bronią, gospodarują”) a SLD, że „tak dalej być nie musi”. Dominowała retoryka pragmatyczna – choć czasami oczywiście nie była ona przychylnie przyjmowana przez społeczeństwo, czego przykładem chociażby III miejsce Mazowieckiego w 1990 roku czy przegrana KLD – i porzucenie refleksji o moralnych aspektach Nowej Polski, porzucenie rozważań etyczno-aksjologicznych o dobru wspólnym, polityce i obywatelstwie.
Pytanie zasadnicze brzmiałoby: „z jakim skutkiem?”. Otóż, tak jak w 1993 roku zadłużenie Skarbu Państwa wynosiło 88,7 proc., tak w 2001 roku wyniosło 38,3 proc.; przez kilka lat udawało się podtrzymywać inflację w okolicach 2 proc.; sytuację gospodarczą ustabilizowano na tyle, aby umożliwić przyjęcie Po
lski w 2004 roku do Unii Europejskiej, będącej przecież – przez pewien czas w każdym razie i w niektórych kręgach – symbolem ekonomicznego sukcesu, rozwoju i dobrobytu. Można więc powiedzieć, że polityka pragmatyki się powiodła i dziś, szczególnie w okresie światowego kryzysu finansowego i gospodarczego, odczuwamy jej pozytywne skutki. Porzucenie jednak refleksji aksjologicznej zrodziło w społeczeństwie polskim, a także w pewnej części politycznych i intelektualnych elit, poczucie pustki i głodu wartości, który ostatecznie zwerbalizowany został w trakcie tzw. „afery Rywina”.
Polski głód wartości
Kampanie wyborcze 2005 roku pokazały jednoznacznie, że Nowa Polska okazała się być – może to określenie zbyt mocne, ale chyba wystarczająco donośne – aksjologiczną próżnią. Szok elit i społeczeństwa związany z „aferą Rywina” doprowadził do przegrupowania w szeregach polityków i zmienił – czy trwale, to się jeszcze okaże – polityczne preferencje świadomej czy też po prostu głosującej części Polaków. Hasła wyborcze z 2005 roku wyraźnie oddają tę atmosferę: Lech Kaczyński: „Silny prezydent. Uczciwa Polska” oraz „Odwaga i wiarygodność”; Donald Tusk: „Człowiek z zasadami”; Marek Borowski: „Prawy człowiek lewicy”. W programach publicystycznych coraz częściej zaczęto pytać o etykę polityków, o ich obowiązki względem społeczeństwa i państwa, zastanawiano się nad kondycją moralną całej politycznej elity w kontekście takich spraw, jak chociażby kontakty polityków z biznesmenami czy walka z korupcją. Poziom refleksji etycznej wdarł się do polityki przesiąkniętej dotychczas pragmatyką i zburzył ten – wydawałoby się dotychczas – utrwalony spokój.
Trudno o rozstrzygnięcie, czy ów głód wartości pojawił się najpierw u polityków, zniesmaczonych ciągiem afer, które towarzyszyły rządowi Leszka Millera (jak na ironię, rządowi, który sfinalizował wprowadzenie Polski do struktur europejskich), czy też może był on jedynie cynicznym – i jak dotychczas skutecznym – zagraniem elit postsolidarnościowych, celem którego było pozbawienie elit postkomunistycznych władzy. Trudno też rozstrzygnąć, czy nie była to jedynie odpowiedź politycznych elit na głód wartości, który pojawił się w polskim społeczeństwie. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, co do tego, że z takim głodem mieliśmy do czynienia. Potrzeba zdefiniowania wartości, które powinny być realizowane przez sferę polityczną, wartości, których narzędziem i strażnikiem miałoby być państwo polskie, po dwudziestu niespełna latach Polski niepodległej zaczęła domagać się zaspokojenia.
Wraz z tym głodem wartości powróciły kwestie, które – wydawałoby się – zostały już bądź to „załatwione”, bądź też zakopane głęboko pod ziemią: lustracja i dekomunizacja, a wraz z nimi pytania i sprawiedliwość dziejową, prawdę historyczną i ludzką przyzwoitość. W 20 lat po pamiętnym roku 1989 okazało się, że sprawy te, nierozwiązane dotychczas i zapewne z niewielką szansą na jakiekolwiek ich rozwiązanie, w dużym stopniu definiują polską refleksję o wartościach. Polska polityczno-obywatelska aksjologia nie potrafi bez odniesienia do nich zdefiniować takich podstawowych pojęć wspólnot politycznych, jak dobro wspólne czy sprawiedliwość. A może tak tylko się wydaje? Może takie poczucie jest jedynie skutkiem działalności pewnych politycznych środowisk, które w dużym stopniu zdefiniowały polityczną retorykę po małym przełomie politycznym 2005 roku? A może znowuż należałoby mówić wyłącznie o politycznej demagogii, której elementem nieodłącznym są właśnie odwołania do kwestii moralnych, etyki i wartości?
Zaniechanie, zaprzepaszczenie, zaślepienie
Chyba jednak III Rzeczpospolita i jej architekci popełnili pewien zasadniczy błąd przy tworzeniu i realizacji swojego projektu. Tym zasadniczym błędem było właśnie zaniechanie refleksji na poziomie wartości w pierwszych latach po odzyskaniu pełnej suwerenności i odwrócenie się od spraw moralnego rozliczenia poprzedniego systemu. Przeprowadzenie chociażby symbolicznej lustracji i dekomunizacji, jednoznacznie jednak wskazującej, że współpraca z komunistycznym reżimem – tym bardziej współpraca tajna i motywowana pobudkami finansowymi czy zawodowymi, współpraca, skutkiem której mogła być krzywda wyrządzona drugiej osobie – była czymś złym, mogło dać asumpt do pozytywnego zdefiniowania kluczowych dla polskiego społeczeństwa i państwa wartości. Zaniechanie takie spowodowało, że lustracja i dekomunizacja w postaciach przeróżnych, chociażby osławionej już deubekizacji, odbijają się czkawką i powracają do debaty publicznej niczym bumerang, z siłą wodospadu.
Jednakowoż lustracja i dekomunizacja to nie jedyne wyznaczniki polskiej aksjologii polityczno-obywatelskiej i ten, kto tak uważa, musi być nazwany ignorantem lub wręcz ślepcem. Fundamentami Nowej Polski przecież nie mogą być wyłącznie osądy i wnioski wydedukowane drogą refleksji nad Polską Ludową, która była przecież swoistym państwem stanu wyjątkowego, a jego obywatele znajdowali się pod okupacją obcego mocarstwa i pewnej ideologicznej kliki. Inaczej ponadto były tam rozumiane pojęcia „państwa” i „polityki”. Postawy przyjmowane i praktykowane przez PRL-owskie „elity polityczne” nijak się miały do powinności politycznych elit w demokratycznym państwie prawa. Aksjologia Nowej Polski musiała byś więc budowana nie tylko w opozycji do PRL-u, gdyż wówczas III RP byłaby wyłącznie projektem negatywnym, a jej „wstecz-patrzenie” czyniłoby nas wszystkich niewolnikami niechlubnej przeszłości. Jeśli już, to należało nawiązać do tradycji wcześniejszych, I i II Rzeczypospolitej, sięgnąć do osobowych wzorców z tak chwalebnej przecież w wielu momentach historii Polski. Trzeba było również sięgnąć do tego, co wartościowe w zachodnich, dojrzałych demokracjach i bynajmniej nie należy mylić tego postulatu z bezrefleksyjną westernizacją. Zaprzepaszczono jednak szansę na stworzenie takiej aksjologii Nowej Polski.
Niestety, Nowa Polska okazuje się być dowodem obaw Alexisa de Tocqueville’a – o niektórych czytamy we fragmencie z jego pism zamieszczonym w bieżącym numerze – że zaślepienie swobodami i wolnościami, pędem do dobrobytu i zbytnią troską o szybkie i jak najbardziej pełne zaspokojenie egoistycznych potrzeb konsumpcyjnych, prowadzić może do odwrócenia się obywateli od państwa, od wspólnoty, od polityki, od wartości wspólnotowych. W Polsce jednak to polityczne elity odwróciły się od wartości, zaniechały budowy projektu aksjologicznego, zaś społeczeństwo odwróciło się od tych politycznych elit. Politycy nie znaleźli sposobu – właściwie to w ogóle go nie szukali – na przekonanie Polaków, że fundamentalne dla nowego społeczeństwa wartości muszą być budowane wspólnie. Przekonywali wręcz, że wolności są jedynie narzędziem do dobrobytu, że polityka jest jedynie narzędziem modernizacji, że państwo jest wyłącznie sługą sił postępu.
Trzeba więc powiedzieć, parafrazując nieco Szymona Gutkowskiego, że Polska nie tylko jest sumą niedokończonych projektów, ale wręcz: jednym niedokończonym projektem. Nowa Polska – ta, która pełnię samodzielności politycznej uzyskała w 1989 roku, czyli raptem 20 lat temu – to dom postawiony bez silnego fundamentu (żeby nie powiedzieć: dom na piasku). Tym fundamentem powinna być przywoływana tutaj wielokrotnie polska aksjologia polityczno-obywatelska, przez co rozumieć należy szereg zdefiniowanych i przyjętych wartości, na straży których nowe państwo powinno stać, ważnych dla całej politycznej wspólnoty, których ochrona powinna być sprawą bezdyskusyjną i oczywistą. Tymczasem Nowa Polska posiada stabilną i rozwijającą się gospodarkę, spój
ne instytucje i w miarę skuteczny aparat państwa, to jednak w perspektywie bardziej teleologicznej, związanej z postawionym pytaniem: „Jakim wartościom to państwo i ta gospodarka mają służyć?”, pojawia się próżnia, milczenie, cisza, a na twarzy nawet nie rozczarowanie, tylko zaskoczenie. Przysłowiowy zonk.
Dane liczbowe zaczerpnięte z:
Economic Survey of Europe in 1991-1992, United Nations, New York 1992.
Narodowy Plan Rozwoju na lata 2004-2006.