Stefan jest korpoludzikiem. Co prawda na wysokim stanowisku, ale przeszedł żmudną drogę po stromej i wąskiej drabince: pamięta, jak się czują ci na dole i w głębi duszy czuje się tak samo. Samotny prawie czterdziestolatek, który mieszkałby z mamą, gdyby nie było go stać na wynajęcie wielkiego mieszkania na obrzeżach Warszawy. Nie ma czasu, by zdyskontować tzw. sukces. Ale późnymi wieczorami, po przepracowaniu kolejnych nadgodzin, przez chwilę jest sobą. Na kolejnych portalach zalicza kolejne cyberseksy. Raz jest żołnierzem wracającym z Iraku, innym razem lesbijką z odzysku, która po odchowaniu córek zatraca się w świecie ich rówieśniczek, jeszcze innym – młodym studentem, szukającym mistrza na miarę wielkich prozaików poprzedniego stulecia, zlecających swoim sekretarzom, po uprzednim wyjęciu sztucznej szczęki, bierny seks oralny. Zna wszystkie bezpłatne czaty i portale, gdzie – przy nieznacznej pomocy IQ średniej wysokości – można robić sztuczki weryfikacyjne z fikcyjnymi e-mailami, numerami telefonów (te startery po 5 złotych) czy kontami w serwisach społecznościowych. Przecież trudno, żeby ktoś tego fejsbukowego gbura, cenzurującego zdjęcia z drogich sylwestrów, na których dystyngowanie do porzygu trzyma korpodrinki z palmą, kojarzył z demonem cyberprzestrzeni, gotowym na każdy wyobraźniowy eksperyment.
A teraz, droga czytelniczko / drogi czytelniku, uderz się w pierś (albo w pięść, gdy szykujesz obfity rewanż) i powiedz sobie szczerze: ile z wyżej zaprezentowanego Stefana jest w tobie i dlaczego tak dużo? Ile razy zdarzyło ci się wystawić twój wstyd na próbę, meandrować w poszukiwaniu poszerzenia pola walki albo granic, których rzeczywiście nie da się przekroczyć, niezależnie od ceny?
Inny obrazek. Magda jest wziętą artystką. Owszem, żyje z grantów, dotacji, stypendiów i nagród okolicznościowych, czyli mówiąc liberalnie wprost: poza wolnym rynkiem, ale jednocześnie potrafi wokół sobie zrobić tyle zamieszania, że jest przez ten rynek i jego gorliwych uczestników w pełni akceptowana. Daje mu alibi na obcowanie z wartościami niematerialnymi i niekoniecznie prawnymi. Ba, mogłaby grać w reklamach najbardziej komercyjnych produktów niecodziennego użytku, ale tym się jeszcze nie zajmuje, woli zbyt szybko nie znaleźć się w grupie uznanej przez opinię publiczną za tych, którzy się sprzedali. I może – mówiąc w pewnym uproszczeniu, choć sprawa dotyczy bardzo skomplikowanych i wynaturzonych przypadków – spać z każdym i mieć wszystko, kiedy tylko chce. Jej pięć minut trwa już kilka lat i nie widać ich końca. Po powrocie do domu nad ranem, w stanie ostrego upojenia i przyśpieszenia po użyciu środków przyswajanych przez nos, między jednym kochankiem a drugą kochanką, zasiada do komputera i wychodzi z niej szatan, by mogła mu stawić czoła w jego królestwie, czyli sieci. Prowadzi stronę Biblia na każdy dzień, wraz z forum dla młodych katolików, które skrzętnie i surowo modeluje – żeby również wątpliwości poszczególnych owieczek nie odstawały zbytnio od tych wpisanych w konstrukcję grzecznego i bogobojnego stada. Zna wszystkie encykliki ostatnich kilku papieży, cytuje katechizm na wyrywki, odwiedza większość stron z mszami on-line, gdyż przy jej statusie i marce pokazywanie się w kościele zostałoby źle zinterpretowane zarówno przez jej zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników, z jaśniekościołem na czele.
A teraz, drogi czytelniku / droga czytelniczko, zrób dokładnie to samo, co przy poprzednim akapicie-obrazku: spójrz w lustro i powiedz sobie, kim chcesz być, a kim jesteś. I dlaczego nie podoba ci się to, co się dzieje wokół ciebie, gdy w roli siebie zatrudniasz schematycznego aktora-wyrobnika. Dlaczego nie zaakceptujesz minimalnego poziomu nieprzyzwoitości i niespójności, który ci towarzyszy choćby dlatego, że jesteś człowiekiem. Dlaczego hipokryzja, obłuda, egocentryzm i szeroko rozumiana niepewność to podstawowe cechy ludzkiego charakteru w ponowoczesnej rzeczywistości, która przecież na wszelkie odchylenia reaguje sprzecznie, jednocześnie uruchamiając mechanizmy tolerancji i poprawności politycznej.
Akceptujesz absurdy otoczenia, a nie umiesz poradzić sobie ze swoimi: albo je wypierasz, albo skrupulatnie maskujesz. Przesadnie dbając o swoją wiarygodność, potrafisz ją nieźle nadszarpnąć. W imię zasad (lub ich braku, co również stanowi systemowe podejście do sprawy). Czyż to zdanie nie brzmi śmiesznie?
Myl się i walcz ze sobą, szczerze i z premedytacją generuj sprzeczności, a żaden ideał (choć wmawiasz wszystkim, że przestałeś w nie wierzyć) nie będzie cię straszył dniami i nocami.