Pięć lat temu, Teatr Studyjny w Łodzi, z marnym skutkiem zainscenizował dramat „Na dnie”. Tym razem po tekst Maksyma Gorkiego sięgnął Ireneusz Janiszewski i wraz z zespołem Teatru Nowego zrobił całkiem przyzwoity spektakl.
Przed rozpoczęciem spektaklu, kiedy widzowie wciąż tłoczą się w foyer, panuje inny klimat niż zwykle. Brak wokół rozmów „o wszystkim i o niczym”, a to za sprawą filmów wyświetlanych przed wejściem na salę. Z zainteresowaniem widzowie zerkają na ekrany i pytają siebie wzajemnie: „O co chodzi? Czy to zapis jakiegoś performance’ u?”. Odpowiedź otrzymujemy już na początku przedstawienia. Filmy są jego integralną częścią, przedstawiają postacie (alkoholików, chorych, bezdomnych, słowem – tzw. margines społeczny) osadzone w dających się rozpoznać miejscach na terenie Łodzi. Projekcje pełnią nie tylko funkcję estetyczną i informacyjną (dowiadujemy się z nich o marnym stanie psychicznym bohaterów), ale również stanowią ciekawe rozwiązanie dla problemu przestrzeni i czasu w teatrze. Dzięki filmom, które puszczane są podczas spektaklu, akcja otwiera się na miasto, konkretnie na Łódź. Aktualizuje to dramat Gorkiego, przenosi go na współczesne, wielkomiejskie realia. Co więcej, projekcje stanowią przerywnik w akcji i ekwiwalent upływu czasu.
Organizatorzy po raz kolejny, jak przy wielu ostatnich spektaklach Nowego, zdecydowali się na wystawienie przedstawienia na dużej sali, z umieszczeniem widowni na scenie. Jednak tym razem, ów układ nie jest wynikiem ekonomii przestrzeni scenicznej. Tak, jak spektakl wyszedł na miasto, tak i widownia wchodzi w teatr. Przechadzając się ulicami dużych miast, codziennie mijamy biednych i bezdomnych – takich bohaterów Gorkiego. Spektakl „Na dnie” niejako zmusza widzów do zatrzymania i przyjrzenia się życiu ludzi, którzy sięgają dna moralnego i ekonomicznego. Publiczność staje się biernymi obserwatorami, ale granica między sceną a widownią, jest tym razem przepuszczalna. W powietrzu czuć zapach starych, brudnych mebli, otwieranie przez jedną z bohaterek wielkich, metalowych drzwi, sprawia, że wszystkich przeszywa chłód zimowego powietrza.
Ireneusz Janiszewski nie integrował za bardzo w tekst dramatu. Widoczne są jednak pewne zmiany. Łuka – stary wędrowiec, pielgrzym pouczający innych, w spektaklu jest bardziej „nie z tego świata”. Nie dość, że nie posiada dokumentów, to mówi głównie aforyzmami, cytuje Biblię, snuje wizje o raju, medytuje śpiewając buddyjskie „om”. Nie jest głupcem, wierzącym w istnienie sprawiedliwego kraju jak Łuka Gorkiego, a krytykiem rzeczywistości, który posługuje się anegdotą o przyjacielu zapatrzonym w ideę utopii jako antyprzykładem i poniekąd proroctwem (wiara w jego słowa, snucie marzeń i dążenie do ich realizacji, doprowadza bohaterów do klęski – Alkoholik popełnia samobójstwo, Kleszcz, po śmierci żony, traci zmysły, Waśka dopuszcza się morderstwa). Marek Kłaczkowski zagrał Łukę w bardzo przekonujący sposób. Gdzie trzeba, podnosił głos w oburzeniu, gdzie trzeba, ironizował. Najczęściej jednak kreował pielgrzyma na spokojnego starca, który w refleksyjny sposób wypowiadał mądrości. Zarówno w tych mądrościach jak i w wypowiedziach innych postaci przewija się motyw transcendencji, wiary w możliwość poznania prawdy, wiary w opatrzność czy właśnie w „sprawiedliwe państwo”. Kiedy Łuka opuszcza towarzyszy, mówi, ze na Ukrainie wymyślono nową wiarę, i że warto byłoby ją poznać. W tej historii nie liczy się zmienianie życia, odbijanie się od dna (żadnemu z bohaterów się to nie udaje), tylko próby i dążenie do polepszenia swojej sytuacji. A zatem nie cel, lecz draga jest istotna w walce o to, by słowo „człowiek” faktycznie brzmiało dumnie.
Dramat Gorkiego kończy się obrazem całkowitego upadku człowieka – padają słowa, że Aktor popełniając samobójstwo, popsuł biesiadną pieśń. Spektakl Janiszewskiego kończy się inaczej. Po zamordowaniu Kostylewa (Sławomir Sulej) przez Waśkę (Hubert Bronicki), na scenie padają trzy różne wersje zdarzeń, jakby rozpoczyna się rozprawa sądowa, gdzie widzów powołuje się na świadków (to w stronę publiczności Wasylisa kieruje pytanie: „Zabili mi męża, widzieliście?”). Nie wiadomo jednak, czy Waśka trafi do więzienia. Zamiast wyroku, na scenę wchodzi Łuka i ze stosu gazet układa Górę Meru (według wierzeń buddyjskich – siedziba bogów, do której zmierzają medytujący, kroczący ścieżką oświecenia). Jest to zakończenie refleksyjne, metafizyczne. Odwołuje się do słów Woltera, który mawiał, że jeśli nie byłoby Boga, to należało by go wymyślić.
„Na dnie” pokazuje się społeczeństwo całkiem zdegenerowane, na pytanie „czym jest człowiek?” nasuwają się tylko pejoratywne odpowiedzi, ale obok nich pojawiają się słowa bohaterów: „człowiek, to coś więcej niż zjeść i wypić”, „im bardziej człowiek nieszczęśliwy, tym mocniej marzy”. Spektakl stawia więc pytania o kondycję człowieka i nie odpowiada na nie jednoznacznie. Pozostawia widzów w refleksyjnym nastroju z ziarnkiem nadziei, że ludzki los, zależy od wyborów, których dokonuje człowiek.
Na dnie (na podstawie dramatu Maksyma Gorkiego), Teatr Nowy w Łodzi, reżyseria: I. Janiszewski, scenariusz: K. Paciorek, I. Janiszewski, występują: K. Jarosińska, M. Kaszewska, J. Niemirska, M. Irek, D. Rynkiewicz, H. Bronicki, W. Droszczyński, M. Lipski, M. Kołaczkowski, T. Kubiatowicz, K. Pyziak, B. Turzyński, S. Sulej; premiera: 21.11.09r.
Zdjęcia: Janusz Szymański