Jak miło być sędzią Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu – same łatwe sprawy! Sprawa wytoczona w 2002 roku Polsce przez Państwa Grzelaków z powodu braku obiecanych i prawem przepisanych lekcji etyki dla uczniów nie uczęszczających na lekcje religii była prosta. Nie ma wątpliwości, że ówczesne przypisy dające uczniom i rodzicom prawo wyboru między lekcjami religii i etyki, a tym bardziej przepisy z 2007 roku, które zniosły to prawo, wprowadzając w to miejsce przymus dokonania w tym względzie wyboru, ani nie są zgodne ze standardami demokratycznymi, ani nie są naprawdę przestrzegane. Nikt, kto zna sprawę z życia, nie ma też wątpliwości, że uczniowie nie chodzący na religię znajdują się pod presją psychiczną i otrzymują świadectwa szkolne, które mogą uważać za gorsze, nie mówiąc już o fatalnej sytuacji rodzin, których dzieci uczęszczają na lekcje religii wyłącznie ze strachu przed napiętnowaniem w wypadku, gdyby na lekcje te nie chodziły.
Przepisy dotyczące lekcji religii i etyki są niesprawiedliwe, podobnie jak w innych sprawach związanych z tzw. stosunkami państwo – Kościół, czyli stosunkami Polski z Watykanem.
Zainteresowanie Kościoła w tym, aby dzieci nie chodzące na katechezę uczyły się etyki jest groźne i budzi jak najgorsze podejrzenia – bo co wam do niekatolickich dzieci, jakim prawem chcecie wywierać wpływ na ich położenie, ingerować w ich życie? Czyżby na pewno nie macie tu swego interesu? Żartuję, tu nie chodzi o żadne podejrzenia ani pytania. Nie bądźmy obłudni ani nie zgrywajmy idiotów.
Jak na razie mamy pat – przepisy są martwe, bo na lekcje etyki nie ma komu chodzić i nie ma kto tej etyki uczyć. Po wyroku Trybunału Praw Człowieka sprawy mogą jednak ruszyć z miejsca. A tym samym Kościół katolicki jest coraz bliżej osiągnięcia swego celu: przesłanie etyczne z Watykanu dla każdego polskiego pacholęcia!
Giertychowa etyka
Bardzo być może, że państwo Grzelakowie nie wiedzą dokładnie, jak to wszystko obecnie działa. Spieszę więc z wyjaśnieniem. Otóż pewnego dnia, w 2006 roku, pewien biskup poklepał po ramieniu najmłodszego z Ariów, Romana Giertycha, i odezwał się jakoś w te słowa: „no co tam, panie Romanie, trzeba by porządek z tą etyką zrobić. Miała być do wyboru z religią, a tu guzik z pętelką”. A pan minister odparł: „Tak jest, Księże Biskupie, proszę wybaczyć, że sam o tym nie pomyślałem”. I w te pędy do telewizji ogłaszać, że zaraz ta młodzież, co to się od katechezy uchyla, rychło w etyczne pójdzie kamasze. Co się przez trzy dekady profesorom filozofii nie udało, a mianowicie, aby choć nieobowiązkowo tej filozofii z etyką włącznie w szkole uczono, biskupi mają na skinienie, jeśli tylko zechcą. No, ale nie do końca. Musi bowiem tej etyki ktoś uczyć a tu kadry szczupłe. Ale już już – ruszają kursa rozliczne i wysokie po uczelniach papieskich i biskupich, aby kadr licencjonowanych do nauczania etyki potrzebującej polskiej szkole nastarczyć. Jeszcze rok, jeszcze dwa, a ławą pójdą do szkół zastępy etyków, właściwie uformowanych, takich, co to wyjaśnią opornym i krnąbrnym, że wprawdzie różnymi drogami błądziła myśl ludzka – ateistyczna, liberalna, ba, hedonistyczna – ale jedna jest tylko etyka prawdziwa: ta od godności, prawa naturalnego, od fuj fuj in vitro oraz Nauczania Ojca Świętego. Będzie tam wprawdzie w Warszawie jedna czy dwie szkoły, gdzie jakiś „etyk” po filozofii na UW nie położy słusznego akcentu, ale przecież i on zapewne nie odważy się na krytykę przenajświętszych i natchnionych nauk. I tak oto Watykan dotrze ze swymi rewelacjami i do tych, którzy sami uciec chcieli lub których rodzice ukryć chcieli przed jedynie słuszną i jedynie dobrą nowiną, tych zaś, co sobie po prostu myśleli, że będą mieli wolne, gdy się wypiszą z religii, pozbawi owej grzesznej premii za bezbożność i do ławy szkolnej tak czy inaczej przyszpili. Któż się teraz Nauczaniu wywinie? Chyba tylko obcy jakiś element, a tego przecież i tak nie życzymy sobie w naszym gronie. No i wreszcie, last but not least, religia nie będzie jakimś tam „przedmiotem nadobowiązkowym”, lecz stanie się prawdziwym „przedmiotem do wyboru”, jak wiele innych szkolnych przedmiotów, przynajmniej w starszych klasach. A że z religii łatwiej będzie dostać piątkę niż z etyki, niewielu znajdzie się chętnych do „nie chodzenia na religię”. Jedna była tylko przeszkoda, jedna pułapka. Minister Giertych nie zrozumiał do końca, w czym rzecz i prostodusznie sobie myślał, że z tą etyką to trochę taka ściema – że ma być, ale jakoby jej nie było – po to jeno, aby leser jeden z drugim nie wałęsał się po podwórzu, gdy karna dziatwa ma właśnie katechezę. Dlatego wprowadzono limit dolny uczniów siedmiu. Jakby sobie siódemka łobuzów chciała zwiać z religii, to zaraz ich hyc i na etykę. Z mniejszą liczbą można zaś sobie inaczej poradzić. Teraz jednak, po jakże oczywistym i jakże miłym dla kurii wyroku naszego ulubionego trybunału, brzydka ta i niedemokratyczna przeszkoda zniknie. Każdy cwaniaczek, co na religię nie chce, zostanie paluszkiem wywołany – choć tu kochasiu, my już cię etyki nauczymy! Zanim zaś kadry po słusznych etycznych kursach obejmą swe placówki, to i ksiądz się do etyki nada, czyż nie?
Etyka za karę
Rzadko się chyba zdarza, aby Trybunał Praw Człowieka robił prezenty Watykanowi i rządzonemu przez niego Kościołowi katolickiemu. Tym razem tak się stało. Konsekwencje mogą być opłakane. Nie tylko dlatego, że prawo obywateli do wolności od indoktrynacji religijnej będzie łamane pod pretekstem tendencyjnie prowadzonych lekcji religii. Wprawdzie jest to gwałt na sumieniach i swobodach obywateli, a więc rzecz haniebna, ale warto zdać sobie sprawę i z innych opłakanych skutków wprowadzenia etyki do szkół – i to nawet nie tylko tej jedynie słusznej i świątobliwej, lecz również tej z „cywilizacji śmierci” wziętej, „bezbożnej” i „nieludzkiej”. Otóż bez względu na to, czy etyki uczyć będą absolwenci uczelni katolickich, czy świeckich instytutów filozofii, w ogromnej większości te lekcje będą kompletnie do niczego, a właściwie do czegoś – do wyrabiania alibi dla obłudnej regulacji udającej demokrację, bo stanowiącej, że ludzie „mają wybór”. Tysiące dzieci będą męczyć się na absurdalnych lekcjach etyki, plotąc wraz ze swymi nauczycielami jakieś androny, które im ślina na język przyniesie, po to tylko, aby udowodnić, że Polska to jest taki kraj, w którym można nie uczyć się religii. W istocie zaś chodzi o to, aby nie chodzenie na religię nie było bezkarne, czyli nie przynosiło dziecku korzyści w postaci czasu wolnego.
Zapytacie dlaczego lekcje etyki mają być koniecznie absurdalne? Odpowiem wam szczerze jako etyk. Po pierwsze etyka jako dyscyplina ma się źle i nie ma za bardzo czego uczyć. Po drugie nawet student filozofii uczy się etyki przez 60 do 120 godzin, co z pewnością nie daje mu wiedzy i materiału do uczenia w szkole tego przedmiotu przez setki godzin (wszak etyka jako ekwiwalent religii musiałaby być nauczana przynajmniej przez godzinę w tygodniu przez cały czas trwania szkoły!). Po trzecie, tak naprawdę na etyce zna się w Polsce kilkadziesiąt osób i nie można sobie nawet wyobrazić, aby w przewidywalnej przyszłości przeciętny absolwent pełnych studiów filozoficznych miał powiększać to szczupłe grono. Etyka w Polsce (i nie tylko) leży i piszczy. Nawet więc absolwent filozofii będzie zwykle prowadził te lekcje jako „pogaduchy”. Nie byłoby to może jeszcze takie straszne, gdyby nie to, co po czwarte. A po czwarte to jest tak, że jak ktoś się nie zna na etyce, to wygaduje na jej temat nie tylko głupstwa, ale – co gorsza – te głupstwa, które wygaduje, są z reguły niemoralne. Bo jak uczy dział etyki zwany etyką przekonań, łatwo grzeszy się niemądry
m i płytkim sądem. Tymczasem przecież każdy niemal, kto się na etyce nie zna, czuje się – jako porządny wszak człowiek – uprawniony do wypowiadania się w tej materii. Jako starego nauczyciela etyki łeb mnie boli na myśl o bezeceństwach, które wyprawiać się będą na lekcjach etyki – zarówno tych „przejawiających prawdziwą troskę o godność osoby ludzkiej”, jak i tych „bezbożnych” oraz „wrogich życiu”. Trybunale Strasburski – dzieci nam bałamucisz!