Teoria polityki mówi nam, że społeczeństwo ustanowiło rząd, bo jest dla jednostek korzystny. Władza jest potrzebna i dlatego ludzie sobie ją ustanowili. Jest to nieprawdopodobnie naiwny pogląd, ale bardzo powszechny, gdyż w interesie władzy jest rozpowszechnianie go. Weźmy przykład: rząd Pol Pota budował drogi, szkoły, szpitale, gwarantował bezpieczeństwo wewnętrzne finansując policję i bezpieczeństwo zewnętrzne opłacając armię, a także sprawiedliwość ustanawiając sądy – innymi słowy, dostarczał dobra publiczne. Fakt, robił to marnie, ale robił. Niemniej trzeba być pomylonym, żeby twierdzić, iż rząd Czerwonych Khmerów działał w interesie jego poddanych.
Jak to jest? Z jednej strony władza produkowała dobra publiczne dla społeczeństwa; a z drugiej w Kambodży w okresie 3,5-letnich rządów Pol Pota spośród 7,5 mln mieszkańców z głodu, chorób i w wyniku egzekucji zginęło ok. 1,7-2,5 mln ludzi. Rząd jednocześnie chciał dbać o obywateli i ich wymordować?
To jest tylko pozorna zagadka. Łatwiej jest zrozumieć tę łamigłówkę, gdy porzucimy naiwne, choć rozpowszechnione, przekonanie, że rząd jest organizacją, która działa w interesie swoich poddanych. Owszem, rząd jest organizacją celową. Każda organizacja ma powód dla którego istnieje. Caritas zbiera środki na aktywność charytatywną, aby pokazywać wiernym, że Kościół wyciąga dłoń do potrzebujących. McDonalad’s maksymalizuje zyski i nawet jeśli angażuje się w działalność wykraczającą poza ten wąski cel, zwykle robi to z powodów marketingowych. Rząd natomiast maksymalizuje władzę dyskrecjonalną.
W interesie władzy, niezależnie od tego kto jest u jej sterów, jest jej ekspansja. Klasa polityczna, niezależnie od poglądów, będzie działała na rzecz rozrostu wyborów kolektywnych kosztem wyborów indywidualnych. Jest to we wspólnym interesie klasy politycznej niezależnie od tego jak bardzo jej poszczególne części mogą się nie znosić. Wyobraźmy sobie, że są dwie partie – jedna chce wprowadzić całkowity zakaz aborcji i cenzurę antyaborcyjną; druga partia chce jej legalizacji i refundacji z publicznych środków. Niezależnie od tego, która partia zdobędzie władzę, w interesie i jednej, i drugiej jest ekspansja jej zakresu. Obydwie partie będą działały na rzecz rozrostu państwowej kontroli i zwiększenia przychodów państwa, żeby realizować swoje cele. Obydwie partie, choć mają sprzeczne programy, potrzebują więcej kontroli i regulacji, posłusznych i rozbrojonych poddanych oraz tony podatków (w istocie opodatkowanie to raison d’être rządu), aby wcielać w życie swoje cele.
A więc władza dyskrecjonalna, to władza, która jest potrzeba, żeby realizować inne cele, jakie stawia sobie rząd, tj. w danym czasie ludzie u jego steru. W interesie polityków (i ich koalicjantów – ich wyborców i innych grup interesu) jest ekspansja władzy dyskrecjonalnej, a dobra „publiczne” są tej maksymalizacji skutkiem ubocznym. Wszystkie rzeczy, którymi zajmuje się rząd, są efektem ubocznym realizacji potrzeb, które rząd miał albo nadal ma. Poczta została znacjonalizowana po to, żeby rząd mógł kontrolować obieg informacji. Drogi powstały po to, aby armia mogła się przemieszczać – nadal są strategiczne ze względów militarnych. Bezpieczeństwo zewnętrzne to ochrona bazy podatkowej przed konkurencją innych rządów. Bezpieczeństwo wewnętrzne do ochrona bazy podatkowej przed konkurencją potencjalnych rządów (alternatywnych koalicji wewnątrz społeczeństwa, które chciałyby przejąć władzę). Wymiar sprawiedliwości powstał po to, aby rozbroić obywateli – innymi słowy, więcej zdziałać przy mniejszym kapitale siły, czyli taniej ich kontrolować.
Inne usługi finansowane przez rząd mają swoje źródło w legitymizacji, która jest po prostu zgodą większości poddanych na bycie rządzonymi – innymi słowy, to niebuntowanie się. Po upadku boskiego prawa królów i chrześcijaństwa jako religii państwowej, legitymizacja władzy opiera się na przekupieniu większości pieniędzmi zabranymi mniejszości. Większość jest w stanie zaakceptować władzę, o ile ciężar finansowania „dóbr publicznych” spadnie na mniejszość. Jest to przykład efektu gapowicza – z tym, że przysłowiowy „frajer” nie może wycofać swojego wkładu. Może co najwyżej iść do więzienia za niepłacenie podatków.
Jak wykazał m.in. Anthony de Jasay społeczeństwo jest w stanie robić wszystko to, co robi rząd – nie tylko w zgodzie z pryncypiami sprawiedliwości (tj. nie naruszając niczyjej wolności), ale i znacznie efektywniej i taniej. „Dobra publiczne” są po prostu pochodną maksymalizacji władzy dyskrecjonalnej (włączając w to potrzebę legitymizacji). Wszystko co robi rząd robi dla siebie – albo bezpośrednio, po prostu robiąc to, na co ma ochotę, albo pośrednio, kupując sobie legitymizację. Jego cele natomiast rzadko się pokrywają z naszymi celami, zazwyczaj kolidują i stajemy z nim w konflikcie, który on, jako monopolista w tej dziedzinie, rozwiązuje na korzyść swoją i ewentualnie tych, którzy go popierają (wyborcy) i którzy mu za pomoc płacą (grupy interesu).
Oczywiście jest ograniczony aktywnością kontrolną obywateli (prasa!) i kulturą polityczną danej społeczności – rząd jawnie dyskryminujący jedną część obywateli, na korzyść innej, pozbawi się w cywilizowanych krajach legitymizacji – tj. akceptacji większości. Rząd realizując swoje cele musi wpasować w się gusta opinii publicznej (uchwała sejmu o Janie Pawle II!), tak aby nie naruszyć fundamentów, na których się opiera. Musi nieustannie kalkulować i nawet jeśli działa na niekorzyść większości, musi stosować wykrętną retorykę i mechanizmy biurokratyczne, które to ukryją. Dlatego Donald Tusk szedł do wyborów jako liberał, a po objęciu władzy został socjaldemokratą. Dlatego też system podatkowy jest tak skomplikowany, że większość obywateli nic z niego nie rozumie.
Miną wieki zanim ludzie zrozumieją po co państwo tworzy pokręcony system podatkowy i dlaczego demokratyczne wybory – system aukcyjny do kupowania poparcia – te siły wspierają.