Debata wokół programu „Alternatywa” Prawa i Sprawiedliwości zapowiadana była już od jakiegoś czasu. Co o niej myśleć dowiadywaliśmy się z mediów jeszcze zanim się odbyła, a m.in. Ryszard Petru czy Leszek Balcerowicz postanowili przyczynić się do obniżenia jej rangi odmową przybycia. Moim zdaniem – niesłusznie. I nieskutecznie.
Oczywiście, nie mnie decydować o tym, na jakich debatach pojawią się poszczególni ekonomiści czy politycy. Uważam jednak, że mówiący niejednokrotnie o koniecznych dla Polski zmianach panowie, w ramach troski o tę samą Polskę nie powinni rezygnować z uczestnictwa w wydarzeniu o takiej skali nagłośnienia w mediach. I to niezależnie od tego, kto tę debatę organizuje i jak sami zainteresowani postrzegają intencję, jaka organizatorom przyświecała w momencie wysyłania do nich zaproszeń.
Zarówno Ryszard Petru, jak i Leszek Balcerowicz są regularnymi gośćmi w domach wyposażonych w telewizor, radioodbiornik, a wreszcie tych, w których pojawia się prasa. Nie da się więc ukryć, że pokazanie się w mediach nie było dla nich w kontekście debaty specjalnie kuszącym argumentem. Pytanie jednak – jak silnie wybrzmiałyby słowa wygłoszone w trakcie długo zapowiadanej i szeroko transmitowanej debaty, w porównaniu z kolejnym, 10- lub 15-minutowym wystąpieniem w „Faktach po Faktach”? Zaryzykuję stwierdzenie, że odpowiedź jest oczywista. I zdecydowanie na korzyść wypowiedzi w ramach debaty.
Drugą kwestią jest odniesienie się do zamiarów organizatorów – co chcieli osiągnąć organizując debatę? I czemu zapraszali także tych ekonomistów, którzy niejednokrotnie dawali w swoich wypowiedziach do zrozumienia, że z PiS im nie po drodze? Oczywiście, można, a prawdopodobnie nawet powinno się zakładać, że plan był następujący: organizujemy debatę o ekonomii, żeby zaprzeczyć dość powszechnemu mniemaniu, że się nią nie zajmujemy, a co gorsza – że się na niej nie znamy. Zapraszamy najtęższe głowy, żeby swoimi twarzami i nazwiskami uwiarygodniały nasze wejście do grona mających o gospodarce pojęcie. Tak, to jest interpretacja wysoce prawdopodobna. Ale niczego nie zmienia.
Formuła debaty, na którą uskarżał się w dzisiejszej audycji EKG na antenie Tok FM Ryszard Petru, okazała się nie być na tyle sztywna i ograniczająca dla uczestników, by nie pozwolić im wygłosić swoich poglądów – nawet gdy były sprzeczne z tym, co zwykło się uznawać za poglądy bliskie Prawu i Sprawiedliwości. Jeśli więc nie chciało się zostać wykorzystanym do uwiarygodniania partii, z którą się nie zgadza, to może należało wziąć udział w jej debacie i powiedzieć to właśnie tam – tak, by o niesłuszności (bo tak do projektów PiS odnoszą się obaj eksperci) przedstawianych przez główną partię opozycyjną propozycji dowiedziała się jak najszersza rzesza obywateli.
Brak tych – czyli sprzecznych z wizją PiS – głosów pewnie miał swój istotny wpływ na to, że nawet jeśli pojawiały się opinie tożsame z głoszonymi przez obu nieobecnych, rozbrzmiewać mogły nieco słabiej. Bo trudno w polskiej debacie wokół gospodarki o głos donioślejszy niż ten profesora Balcerowicza. A i popularny dzięki regularnym występom w mediach Ryszard Petru zapewne zostałby zacytowany w niektórych relacjach po debacie. Obaj panowie tę szansę przegapili, a PiS – mimo niepotrzebnej aluzji Jarosława Kaczyńskiego do katastrofy smoleńskiej pod koniec debaty – osiągnął swój cel, serwując widowni co najmniej dość wiarygodny pozór poważnej debaty.
Pierwotnie tekst ukazał się w serwisie http://mojeopinie.pl