Problemem nie jest brak zainteresowania ze strony europejskich firm Ukrainą, a brak przygotowania Ukrainy na ich przyjęcie.
W XV numerze „Liberté!” ukazał się tekst Błażeja Lenkowskiego “Ukraina, czyli pewnych spaw się nie porzuca”. Autor tekstu zarzuca polityce europejskiej grzech zaniechania wobec wschodniego sąsiada. Integracja z Ukrainą będzie papierkiem lakmusowym wskazującym czy stary kontynent jest liczącym się graczem i czy Unia Europejska rozumie swoje interesy – przekonuje autor i dodaje: „Zachód jest mało obecny na Ukrainie, również pod względem kulturowym i komercyjnym. Kiedy wyjedzie się z Kijowa, wielu miastach ukraińskich można zobaczyć, jak niewspółmierna jest obecność zachodnich korporacji, marek czy butików w porównaniu z metropoliami Unii Europejskiej”.
Ukraina jest trudnym rynkiem do robienia interesów. Inwestorzy skarżą się na niestabilne warunki dla biznesu: niespójność i zmienność przepisów, słabość wymiaru sprawiedliwości, nadmierną biurokrację a przede wszystkim wszechogarniającą korupcję. Ukraina nie zachęca inwestorów zachodnich zbyt powolnym dostosowywaniem ustawodawstwa do wymogów Światowej Organizacji Handlu i Unii Europejskiej. Znane są przypadki nierespektowania praw polskich firm, inwestorzy mają trudności w uzyskaniu zwrotu podatku VAT: ukraiński urząd skarbowy jest winien Barlinkowi (producent podłóg) 24 mln złotych i nic nie wskazuje by ten producent je zobaczył. Polacy rozczarowani klimatem inwestycyjnym wycofują się z Ukrainy – tak jak producent mebli Forte który sprzedał swoje ukraińskie fabryki zniechęcony niestabilną sytuacją. Czy jak Ikea, która planowała otwarcie sklepów na terenie Ukrainy jednak ostatecznie wycofała się z tego planu z obawiając się tamtego rynku.
Jednocześnie rynek ukraiński jest ma ogromny potencjał: 46 milionowy kraj bliski europejskim stolicom jest niezwykle atrakcyjny i chłonny. Statystyki pokazują, że inwestują przede wszystkim Cypryjczycy, jednak powszechnie wiadomo, że w rzeczywistości to Niemcy są najbardziej aktywni. Jak podaje GUS, w drugim kwartale 2013 roku polski eksport na Ukrainę wynosił 2166,9 mln USD plasując się dopiero na 9 miejscu wśród odbiorców produktów z Polski. I wbrew temu, co uważa autor, polskie marki są relatywnie silnie obecne nad Dnieprem. Powodzeniem i to nie tylko w Kijowie cieszą się odzież i buty: marki CCC, Lasocki czy Reserved oraz produkty spożywcze można znaleźć także poza Kijowem. Cały czas są to produkty z wyższej półki i cenione za jakość, na którą nie stać wielu. Buty polskich marek to koszt ok. 650 hrywien, czyli jakieś 200 więcej niż innych producentów. Czy choćby znany nam Danio – za ten serek musimy zapłacić na Ukrainie trzykrotnie więcej niż w Polsce.
Problemem nie jest więc brak zainteresowania ze strony europejskich firm Ukrainą, a brak przygotowania Ukrainy na ich przyjęcie. Potwierdzają to dobitnie międzynarodowe badania: w rankingu „Ease of Doing Business” Banku Światowego Ukraina plasuje się na 138 miejscu (Polska zajmuje 55 miejsce, Niemcy 20) Transparency International lokuje Ukrainę na 144 miejscu Indeksu Percepcji Korupcji (Polska zajmuje 58, Niemcy mają 18 lokatę).
„Niestety dla wielu europejskich, zachodnich decydentów umowa stowarzyszeniowa z Ukrainą nie jest dzisiaj priorytetem, a o pełnej integracji nie chcą nawet słyszeć. Europejczycy zajęci kryzysem, tworzeniem unii bankowej i nieefektywnych mechanizmów pomocowych dla kolejnych zadłużonych państw”
Unia Europejska od wielu lat “inwestuje” na Ukrainie: Europejska Polityka Sąsiedztwa, Partnerstwo Wschodnie miały być narzędziami pozwalającymi pogłębić współpracę, wyklarować oczekiwania i dać podstawy do “nagradzania” wschodniego sąsiada za poszanowanie europejskich wartości. Przypomnijmy, europejska polityka wobec Ukrainy przewiduje współpracę ekonomiczną, polityczną, kulturalną w oparciu o demokrację, respektowanie praw człowieka, poszanowanie prawa i zasad wolnego rynku. Rzeczywiście, zgodzę się, że w minionych latach europejscy decydenci stracili zapał do Ukrainy, nadzieję na zmianę, którą rozbudziła Pomarańczowa Rewolucja z 2004 roku. Nastąpiło rozczarowanie.
Ukraińskie elity może i postawiły sobie za cel numer jeden przeprowadzenie demokratycznej transformacji, ale zabrakło tej determinacji która towarzyszyła Europie Środkowowschodniej po ’89 roku. Wolne wybory, wolne media, poszanowanie prawa, wsparcie społeczeństwa obywatelskiego wracają jak bumerang w negocjacjach z Ukrainą, bo kolejne rządy nie przejawiały determinacji do wdrażania standardów europejskich. Politycy europejscy nieoficjalnie przyznawali, że zaczynają być zmęczeni roszczeniową postawą strony ukraińskiej, oczekiwaniami o zniesieniu reżimu wizowego i liberalizacji prawa do pracy w UE.
Ukraina balansując między Wschodem i Zachodem nie zyskała zaufania Unii. Jednego dnia sprzyja Rosji przedłużeniem zgody na stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej (w zamian za niższe ceny gazu, które okazały się jednak zbyt wysokie), by drugiego stać się ofiarą czekoladowej bitewki (Moskwa zakazała importu tortów i cukierków znanej ukraińskiej firmy Roshen, co zostało odczytane jako “kara” za zbyt europejski kurs Kijowa). Jednego dnia deklaruje poszanowania wartości europejskich, by jednocześnie doprowadzić do klinczu na linii Kijów-Bruksela za sprawą aresztowania Julii Tymoszenko.
Reasumując, sugerowanie, że Unii Europejskiej w ogóle nie zależy na Ukrainie jest niesprawiedliwe. Większość krajów członkowskich chciałoby, aby uniezależniła się ona od Rosji i wzmacniała więzi z Zachodem, nawet jeżeli pełne członkostwo w Unii jest na razie nierealne. Ukraina jest jednak suwerennym krajem i Unia nie może, a nawet nie powinna jej do niczego zmuszać. Ściślejsza integracja wymaga spełnienia pewnych warunków. O skutkach zbyt pobłażliwego patrzenia na ich realizację przekonaliśmy się już kilkukrotnie, zarówno w przypadku przyjmowania nieprzygotowanych państw do Unii Europejskiej, jak i do strefy euro. Ukraina musi więc spełnić określone warunki, oczywiście przy unijnym wsparciu. Bez tego nie Unia nie powinna podpisywać umowy stowarzyszeniowej, ani godzić się na kolejne kroki w integracji. Wybór należy do Ukrainy, do jej władz, elit i społeczeństwa. To one są teraz podmiotami najbardziej odpowiedzialnymi za efekt końcowy, a nie Unia Europejska.
Polemika napisana jesienią 2013 roku.