28 października 1980 r. – na tydzień przed wyborami – Jimmy Carter, urzędujący Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, zmierzył się w debacie z republikańskim kontrkandydatem, gubernatorem Ronaldem Reaganem. Jego niewielka dotąd przewaga w sondażach po tym spotkaniu gwałtownie zmalała , co w rezultacie doprowadziło do wyborczej klęski. Prezydent, który cztery lata wcześniej zdobył Waszyngton pod sztandarem odnowy po Watergate, odchodził z opinią jednego z najsłabszych amerykańskich przywódców XX wieku.
Rzecz w tym, że nawet gdyby tamta debata przebiegła po myśli Jimmy’ego Cartera, musiał przegrać. Na nim kończył się rozpoczęty niemal 50 lat wcześniej cykl.
Poprzedzające dziesięciolecie znaczył koniec epoki dzieci kwiatów i wycofanie wojsk z Wietnamu. W 1973 r. gwałtownie wzrosły ceny ropy naftowej. Japońskie samochody, którymi dotąd pogardzano, okazały się tańsze i lepsze od amerykańskich. Linie lotnicze były zagrożone bankructwem. W 1978 r. Lee Iacocca trafił do Chryslera, by uratować molocha tylko dzięki wpompowanym pieniądzom z rządowymi gwarancjami. Miejsce hipisów zajęło pokolenie Sex Pistols zdobiące policzki agrafkami. W Iranie rewolucja obaliła króla królów, a Rosjanie weszli do Afganistanu.
Rządy Cartera nadeszły w czasie Szamana, ostatnim z okresów cyklu, podczas którego demokratyczne społeczeństwa wybierają przywódców mających szlachetne intencje, czyste ręce i idealistyczne poglądy. Przywódców głoszących zmianę poprzez pozbycie się Mistrzów Obłudy, którzy doprowadzili kraj do ruiny. Niestety, mimo najlepszych chęci i gorącego zapału Szamani nie są w stanie przezwyciężyć kryzysu, ponieważ ich korzenie, ich sposób pojmowania świata i szukania rozwiązań tkwi w odchodzącym cyklu. Szamani muszą ustąpić tym, którzy rozpoczną nowy cykl. Herosom.
Od Herosów do Szamanów
Pierwszym etapem każdego cyklu jest czas Herosów. To okres rewolucji, podczas której dokonuje się wyjście z permanentnego kryzysu końca poprzedniego cyklu. Na czele narodów stają nietuzinkowe postacie, charyzmatyczni przywódcy, którzy ciągną za sobą całą watahę młodych wilków chcących przemodelować świat. Do głównego nurtu gospodarki przedzierają się firmy i branże do tej pory traktowane jako ciekawostka.
Z początkiem lat 80. wybiła się informatyka, z garażu do biurowców przenieśli się trzydziestoletni założyciele Microsoftu czy Compaq. Zmiany rynkowe były tak duże i gwałtowne, że gigant IBM przeżył bolesną reorganizację na początku kolejnej dekady i musiał niemal całkowicie zmienić sposób prowadzenia biznesu. W styczniu 1984 r. zdemonopolizowano rynek telekomunikacyjny. W 1987 r. wypłynął guru nowej epoki, szef Rezerwy Federalnej Alan Greenspan. W tym samym roku nakręcono film, którego bohater Gordon Gekko deklarował, że „chciwość jest dobra”. Giełda przestawała być domeną wąskiej grupy finansistów. Drastycznie skrócono czas przygotowania produktów i usług, a przewaga konkurencyjna na rynkach zaczęła być liczona w tygodniach.
Po drugiej stronie żelaznej kurtyny dogorywał ekonomicznie eksperyment realnego socjalizmu. Rok 1989 i następne miały przynieść załamanie pierestrojki, wolne wybory w Polsce i upadek muru berlińskiego. Zmiany w Europie Wschodniej także wymagały nietuzinkowych przywódców, herosów czasu przemian. To największe dni Wałęsy, Havla i stojącego w centrum Moskwy na pancerzu czołgu Jelcyna.
Czas Herosów nie trwa jednak wiecznie. Kiedy nowy cykl wchodzi w fazę rozkwitu, społeczeństwo odsyła bohaterów do kąta. Na arenę wkraczają Wspaniali. Ciągle mają w sobie coś z Herosów, przy nich wyrośli i za ich czasów wybudowali kariery, ale nie mają tej szorstkości, tej wyniosłości, tej wiary we własne posłannictwo. Społeczeństwu mają do zaproponowania ładniejszą i młodszą twarz, są bliżsi ludziom, mniej pomnikowi. Wspaniali emanują energią i wskazywaniem Wielkich Celów. W tym czasie wszystko wydaje się możliwe. Może to być człowiek na Księżycu lub wejście do Unii Europejskiej. Łatwiej też wybacza się Wspaniałym błędy i potknięcia, takie jak miłostki Kennedy’ego, słabość goleni Kwaśniewskiego czy „niezaciąganie się jointami” przez Clintona.
Za czasów Wspaniałych wszyscy wierzą, że jeśli nie będą zwycięzcami w grze, to przynajmniej osiągną zdecydowane korzyści. Nadchodzą heydays nowych wschodzących branż, a ich liderzy obwoływani są wizjonerami. Mnożą się przykłady sukcesów. Nowe technologie, nowe pomysły i nadmiar łatwego pieniądza pozwalają uruchamiać kolejne przedsięwzięcia, ale masowe fascynacje powodują pompowanie finansowych baniek. Na razie nikt się tym nie przejmuje, gdyż nie tylko na sztandarach, lecz także w rzeczywistości na co dzień króluje wzrost, sukces, rozkwit i optymizm. Pojawiają się publikacje potwierdzające zwycięstwo nowego cyklu, niekiedy nawet głosząc „koniec historii”! To również jedyny okres w całym cyklu, kiedy rządzący mogą zaproponować poważniejsze zmiany strukturalne i zostaną one zaakceptowane.
Z czasem pojawiają się pierwsze pęknięcia, a do głosu dochodzą Mistrzowie Obłudy. Prezentują się jako jeszcze piękniejsi niż Wspaniali. Na najwyższym poziomie są marketingowa sprawność i strategie dedykowane wyłącznie temu, by „lud to kupił”. Próbują zmieniać sens słów i pojęć, by te zakorzenione i dobrze odbierane przypisać swoim celom. Rozpoczyna się doszukiwanie wartości tam, gdzie jej nie ma. Tyle tylko, że Mistrzowie Obłudy mają oszukany towar gorszej jakości, choć opakowany w barwniejsze pudełka.
Mistrzowie Obłudy dojrzeli już w nowym cyklu i myślą jego kategoriami. Są twardsi, choć mniej zdolni niż ich poprzednicy. Dbają o doraźne korzyści, nie zauważając syndromów pęknięć systemu, a już zupełnie nie potrafią odnaleźć się wobec nowych problemów. Kierują uwagę na zagadnienia poboczne, znajdują ujście energii w sprawach niedotykających istoty narastających kłopotów. Żyją na kredyt – dosłownie i w przenośni.
A będzie co po nich sprzątać. Okazuje się, że za czasów Wspaniałych nie wszyscy wsiedli do wagonów pierwszej klasy, a zdarzyło się, że pociąg zdążył odjechać, wielu pozostawiając na peronie. Rosną różnice pomiędzy ludźmi sukcesu i ludźmi naznaczonymi porażką. Ci ostatni właśnie przestają mieć stygmat własnej winy, która doprowadziła do niepowodzenia. Przyszłość przestaje być tak jasna, jak jeszcze kilka lat temu, a propozycje polityków są odbierane jako mydlenie oczu i kupowanie czasu – „byle do następnych wyborów”. Nikt nie postrzega przywódców tego okresu jako ojców narodu, a wręcz przeciwnie, stają się oni obiektem niewybrednych żartów. Ale Mistrzowie Obłudy to przecież ludzie z teflonu, zarzuty po nich spływają, nie pozostawiając śladów.
To także okres, kiedy dotychczasowe pieszczochy szybkiego wzrostu gospodarczego zaczynają odczuwać znużenie. Łatwo być wizjonerem, kiedy rynek rośnie o kilkadziesiąt procent rocznie, pokrywając błędy i głupotę. To, co było kreatywnością i innowacyjnością, staje się zachłannością i wyścigiem, w którym ofiary się nie liczą. W drugiej części „The Wall Street” z ust Gordona Gekko pada, że to, za co wsadzono go do więzienia dziesięć lat wcześniej, właśnie stało się legalne…
To także moment, kiedy kiełkują prądy będące fundamentem kolejnej przemiany. Prorocy liczą, że to, co mówią, ziści się w przyszłości, choć naprawdę stanowią tylko inspirację, kontrapunkt do „oficjalnej wersji świata”. Słuchają ich młodzi, którzy kontestują swoich zadowolonych z sukcesu rodziców. To chwila dla Boba Dylana, dla „Easy Ridera” czy „Znikającego punktu”, a współcześnie dla „No logo” lub społeczności hakerskich. Na tych filmach, książkach, piosenkach czy portalach wychowują się przyszli Sachsowie, Balcerowiczowie, Gatesowie i Jobsowie. Bez tego podkładu by ich nie było. Ale oni nie biorą dosłownie rad modnych guru i już zajmują się tym, co przyniesie im przyszłą chwałę.
Po Mistrzach Obłudy cykl przechodzi w finalny spazm, niemal jak w hollywoodzkim dreszczowcu, kiedy tuż przed happy endem w przedostatniej scenie zło atakuje po raz ostatni. Nadciąga rycerz bez skazy! Ma za sobą uczciwe życie, ma zasady, ma przekonanie o misji i… jest całkowicie nieskuteczny. Rozpoczyna się okres Szamana. To niemal szekspirowska rola i osobisty dramat dla przywódców, kiedy okazuje się, że dobre chęci nie wystarczają, decyzje nie uzdrawiają, a co najwyżej przedłużają agonię.
W takich czasach pompuje się pieniądze w face lifting, podczas gdy należałoby oczekiwać poważnej operacji chirurgicznej. To mogą być długi fabryk niechcianych samochodów lub długi wynikające ze spekulacji bankowych. To próby negocjacji z pieszczochami cyklu, kiedy trzeba powiedzieć, że ich status quo jest nie do utrzymania. To rzekomo zwycięskie wojny, których w ogóle nie powinno się zaczynać, a których wygrać nie sposób. To ogłaszanie postępu w sprawach, które może są istotne, ale dla ludzi nie mają bezpośredniego znaczenia. W pamiętnej debacie Carter mówił wyborcom o postępie kontroli światowych zbrojeń nuklearnych. Reagan pytał, czy zwykłym ludziom w ciągu ostatnich lat poprawił się standard życia…
Przełom wymaga Herosa, by przeprowadził naród do ziemi obiecanej. Towarzyszą mu 20- i 30-latkowie, którzy dokonują przemian. Błyskawicznie zajmują pozycje, na które ich poprzednicy pracowali przez dziesięciolecia. Niedługo po przełomie ludzie zaczynają poszukiwać takich przywódców, którzy mają to, czego brakowało im u Herosa. Nadchodzą Wspaniali. I rozkwit całego pokolenia. Nowi są coraz liczniejsi, rozumieją nowe czasy, nabrali doświadczenia, są ojcami pomysłów zamienionych w sukces. Ciągną za sobą podwładnych, dają im awanse i pozwalają budować kariery. A ci już weszli w koleiny nowego ładu i mniej uwagi zwracają na istotę spraw, a więcej na formę. Najbardziej agresywni z nich przejmą władzę i staną się Mistrzami Obłudy. To za ich czasów będzie dochodziło do przekrętów, malwersacji, obyczajowych skandali. Za ich panowania pojawią się bardowie i poeci, kontestatorzy i buntownicy. Bo coraz większa grupa ludzi będzie się czuła wykluczona, oburzona i oszukana przez system. Łabędzim śpiewem cyklu jest krótki czas Szamana, kiedy to pozbawia się ludzi ostatecznej nadziei na łagodne wyjście z licznych kryzysów, jakie ich otaczają. Cykl się zamyka.
Cykl indywidualistów i cykl państwa
Kolejne cykle zwiększają bądź rolę państwa, bądź rolę indywidualnego sukcesu. W pierwszym wyżej ceni się „być”, w drugim zdecydowanie przeważa „mieć”. W pierwszym symbole i praca dla państwa są cenione ponad status materialny. Wielkie projekty dla kraju – takie jak Centralny Okręg Przemysłowy, sieci autostrad czy NASA – tworzy się w jednym cyklu, wielkie firmy w drugim. Ta cecha cyklu przyciąga najzdolniejszych ludzi. Steve Jobs miał 21 lat, kiedy zakładał Apple, i nie szukał pracy w amerykańskiej administracji. Wernher von Braun w tym samym wieku zaczął pracować dla rządu niemieckiego jako szef (tak!) zespołu budującego rakiety. W cyklu „państwowym” biznes staje się sługą polityki, a politycy nie boją się przedsiębiorców. W tym drugim – jak zauważył prof. Paul Dembinski – 800 największych koncernów ma bezpośredni lub pośredni wpływ na połowę światowego PKB! Kto jest panem, a kto sługą staje się zupełnie jasne.
Wyjście z Wielkiego Kryzysu rozpoczęło nowy cykl. Roosevelt i New Deal stały się jego symbolami. Uwieńczeniem okresu Wspaniałych była twarz JFK, lądowanie na Księżycu, zielona rewolucja w krajach rozwijających się i masowa motoryzacja w rozwiniętych. Największymi zmianami strukturalnymi stały się: ochrona socjalna, emancypacja i koniec imperialnych kolonii. Podsłuchy w Watergate, stłumienie paryskiej i praskiej wiosny, kryzys paliwowy zakwestionowały porządek rzeczy, a w dwóch systemach wezwano Szamanów — Cartera i Gorbaczowa — którym wydawało się, że można wszystko utrzymać po staremu.
W kolejnym cyklu pani Thatcher powstrzymała górników, choć na ulice wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Po kilku latach stłumiła inflację, a liczba godzin strajków spadła dziesięciokrotnie. Reagan dokonał przełomu, twardo stawiając się ZSRR, i rozpoczął zmiany w gospodarce. Po Reaganie musiały przyjść wspaniałe czasy Clintona, by w kolejnej fazie do władzy doszła obłudna w słowie i czynie ekipa Busha juniora, aż wreszcie z hasłem „Yes, we can!” do Białego Domu trafił kolejny prezydent.
W Polsce można było się spodziewać, że po czasach rewolucji wodza Wałęsę zastąpi ktoś gładszy w słowach i bardziej zabiegający o uznanie narodu. Najważniejsze reformy przeprowadzone zostały przez rząd Jerzego Buzka, bo tak zawsze dzieje się w czasach Wspaniałych. Potem rozpoczęła się obłudna epoka spin doktorów, haków, komisji Rywina i skandali. Przy władzy nieustannie pozostaje pokolenie, które tę władzę uzyskało na przełomie lat 90. Dzisiaj pomału zbliżają się do emerytury. Ich dni się wypełniają.
Polska i świat w nowym cyklu XXI wieku
Bez wątpienia jesteśmy przy końcu obecnego cyklu. Główną rolę odegrał w nim indywidualizm, więc spodziewać się można zwrotu w stronę państwa. Znowu ważniejszym od stanu konta będzie uznanie, jakim będą darzyć człowieka, jego pozycja społeczna. Ale to również oznacza, że łatwiej będzie pokonać stwierdzenie „nie stać nas na to”, bo to nie pieniądze stają się wyznacznikiem bezpieczeństwa ludzi. Zarządzający państwem przestaną być rozliczani z wykonania budżetu i prawidłowego rozliczenia faktur, a zaczną patrzeć na rzeczywiste efekty swych działań.
Trudno powiedzieć, co ostatecznie wyzwoli zmianę – może problemy energetyczne, może zapaść finansowa. Jednym z pierwszych symptomów nadejścia przełomu będzie porzucenie sztucznej poprawności i nazywanie rzeczy po imieniu. Nie tylko w kuluarowych rozmowach, lecz także w powszechnej debacie. Padną słowa gorzkie, problemy będzie się nazywało wprost. Więc dopóki jeszcze dyskusję o reformie zaczyna się od mantry o „nienaruszalności praw nabytych”, oznacza to, że nie mówi tego lider nowego cyklu.
A naruszyć trzeba będzie domeny wielu świętych krów, tych polskich i tych światowych. Przemianie ulegną ochrona zdrowia i edukacja. Obecnie są one w stanie wchłonąć – i skutecznie o to zabiegają! – dowolnie wysokie publiczne środki bez żadnej różnicy w jakości świadczonych usług. W kolejce stoją finanse, wymuszona zmianami demograficznymi opieka społeczna i rolnictwo. Dziedziny, które były glebą dla indywidualizmu – takie jak Internet – będą znacznie bardziej regulowane.
Regułą jest, że kolejny cykl przekształca i wykorzystuje w odmienny sposób osiągnięcia poprzedniego. Podstawy technologii internetowych powstawały jako wojskowy program łączności mający na celu zabezpieczenie przed atakiem. Mimo zniszczenia wielu węzłów system miał dalej działać. To, co przygotowała DARPA, stało się fundamentem dzisiejszej Sieci. Można spekulować, czy dzisiejsze działania firm i ludzi na zasadach sieciowych staną się podwaliną nowego państwa.
IT stanie się wszechobecne – od inteligentnych domów i samochodów, do rozszerzonej rzeczywistości prezentowanej na milionach ekranów różnej wielkości. Trzeba będzie redefiniować prywatność, bo nie tylko świadomie, lecz także nieświadomie będziemy zostawiali tysiące tropów – od powtarzalnych zachowań, po ślady DNA. Rewolucja materiałowa odbędzie się w kosmosie, gdzie zachęcani przez państwo udadzą się prywatni inwestorzy.
Kim są ludzie, którzy wprowadzą Polskę w kolejny cykl, a ich nazwiska będą błyszczały pełnym blaskiem w kolejnym czasie Wspaniałych? Dziś są po studiach, a możliwości rozwoju nie bardzo ich satysfakcjonują. Nie chcą iść do korporacji, gdzie wprawdzie czekają niezłe pensje i klimatyzowane biura, ale stają się bezwolnymi pionkami. Nie sądzą, by założenie własnego biznesu i użeranie się z urzędnikami miało przyszłość. Nie uważają też, że pieniądz jest miarą wszechświata, ale ubogi duchem świat polityki ich nie pociąga. Życie w organizacjach pozarządowych nie jest dla nich planem długoterminowym. Nie wierzą ani w „społeczną odpowiedzialność biznesu”, ani w „innowacyjność państwa”, zdając sobie sprawę z tego, że pewnych zadań państwo nie powinno przekazywać biznesowi (i vice versa!). Mają kłopot z wyborem swoich preferencji politycznych, trafnie odgadując, że wszystkie partie – z ich perspektywy – są takie same i nie mają im nic do zaproponowania. Na chandrę słuchają Amy Winehouse i czytają Stiglitza, choć nie identyfikują się z kierunkiem rozwoju, jaki on kreśli.
Czekam na kolejną debatę, która zostanie opisana jako pamiętna. Jest bliżej, niż się tego spodziewamy.