Badanie procesów przejścia krajów postkomunistycznych od tzw. realnego socjalizmu do liberalnej demokracji, zapoczątkowane przemianami w Polsce w 1989 roku, określane jest niekiedy w literaturze politologicznej, jako „tranzytologia”. Chociaż te procesy tak naprawdę wciąż trwają, to – w moim przekonaniu – wynik wyborów w Polsce z 15 października może zapoczątkować nowy typ „tranzytologii” – badanie dróg poszczególnych krajów prowadzących od autokracji, ponownie do demokracji liberalnej. Doświadczenie Polski z odchodzeniem od populizmu może być bowiem bezcenne i stanowić nasz nieoceniony wkład do historii powszechnej.
Efekt domina, jaki wywołała Polska w 1989 roku sprawił, że kraje znajdujące się za „żelazną kurtyną” zaczęły jeden po drugim zrzucać z siebie gorset tzw. „demokracji ludowej” i wyzwalać się spod kurateli Związku Radzieckiego, który wkrótce sam uległ rozpadowi. Niedościgłym wzorem dla elit każdego z tych państw był ustrój demokracji liberalnej, obowiązującej w krajach Zachodu. Wszystkie kraje postkomunistyczne, nie wyłączając samej Rosji, rozpoczęły własną, unikalną drogę do tego ideału. Każdy z nich musiał pokonywać własne trudności, mierzyć się z własną historią, specyfiką społeczną i rzeczywistością gospodarczą. Każdy musiał pokonywać własne demony i zmagać się z własnymi trupami, które wypadały z licznych szaf. Jedne radziły sobie lepiej, inne gorzej. Niektóre natychmiast pogrążyły się w piekle wojny (jak kraje byłej Jugosławii), inne natomiast zdołały dokonać cudu i wejść do Unii Europejskiej, tego elitarnego grona szczęśliwców. Niektóre, jak Rosja, zeszły z tej ścieżki po kilku latach, inne, jak Węgry czy Polska dokonały spektakularnego zwrotu znacznie później, wprost odrzucając ideał, do którego jeszcze niedawno tak usilnie dążyły. Porównywaniem tych dróg, swoistą tranzytologią, zajmują się historycy i politolodzy i jest to prawdziwie fascynujące zadanie.
Polska jako pierwsza weszła na drogę prowadzącą od „realnego socjalizmu” do demokracji liberalnej, a droga ta okazała się prawdziwą autostradą. Tylko nieliczne z grona państw postkomunistycznych miały aż tyle szczęścia. Proces, jaki przechodził nasz kraj, wszędzie na świecie był z uwagą obserwowany, a nasze doświadczenie wnikliwie analizowane, zwłaszcza przez establishment innych krajów postkomunistycznych. Mimo upływającego czasu i zmieniających się rządów, azymut był bowiem jasno wyznaczony przez polskie elity i został jednoznacznie zaakceptowany przez polskie społeczeństwo. Nikomu do głowy nie przychodziło, aby zakwestionować nadrzędny cel, którym było zbudowanie demokratycznego państwa prawa, z wolnorynkową gospodarką, silnie zakorzenionego w strukturach Zachodu, przede wszystkim poprzez członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Polska uważana była za prymusa tych niezwykle trudnych przemian oraz za punkt odniesienia dla innych krajów (zwłaszcza, że startowała z poziomu niższego nawet niż Ukraina).
Okazało się jednak, że to nie wystarczy, a docelowy ustrój, który przecież udało się w Polsce z sukcesem zbudować, nie jest dany raz na zawsze. Historia bowiem nigdy nie zasypia, a rojenia pana Fukuyamy o jej niechybnym końcu, okazały się zwykłą bajką dla naiwnych. Fala światowego populizmu dotarła również do kraju nad Wisłą, demolując państwo prawa, niszcząc lub zawłaszczając instytucje, indoktrynując i skłócając społeczeństwo oraz wywołując stare duchy nacjonalizmu i ksenofobii. Nastąpił odwrót od modelu demokracji liberalnej w kierunku jakiegoś nieokreślonego typu autokracji (węgierscy politolodzy Balint Magyar i Balint Madlovics określili ustrój budowany przez PiS, jako „autokrację konserwatywną”), odwrót zatrzymany dopiero po ośmiu latach rezultatem ostatnich wyborów.
Zbudowanie stabilnej koalicji i wyłonienie nowego rządu to jednak dopiero początek. Przed Polską stoi bowiem nowe wyzwanie, dorównujące niemal wysiłkom pierwszych rządów ukonstytuowanych po 1989 roku. Wyzwaniem tym jest ponowne wejście na drogę budowy w naszym kraju demokracji liberalnej na wzór zachodni. Nauczeni doświadczeniem niemal dekady populizmu, musimy zbudować znacznie mocniejsze fundamenty tego modelowego ustroju, by populistyczny zwrot nie mógł się w przyszłości tak łatwo powtórzyć. Najpierw jednak czeka nas żmudna praca polegająca na odzyskiwaniu zdemolowanych instytucji, przywracaniu rządów prawa, odpolitycznianiu mediów publicznych, rozliczaniu osób odpowiadających za łamanie konstytucji, odbudowywaniu zaufania międzynarodowego i najtrudniejsza rzecz – próba pojednania podzielonego społeczeństwa.
Jestem przekonany, że ten proces będzie ponownie pilnie obserwowany przez demokratyczne elity tych krajów, których władze porzuciły wartości demokratycznego państwa prawa i osunęły się w otchłań autokracji. Będą na nas zwrócone oczy nie tylko Europy, ale być może także innych zakątków świata. Polska będzie mogła ponownie stać się swoistym laboratorium zmian, punktem odniesienia dla państw rządzonych przez populistów, a na naszych błędach (oby było ich jak najmniej) będą się uczyć nowe rządy demokratyczne, jeśli tylko uda się ich wyborcom pokonać jakimś cudem własnych autokratów. Polskie doświadczenie z ponowną budową demokracji liberalnej, po dekadzie rządów populistycznych (jakie by ono nie było) może ponownie zapisać się w historii powszechnej, a zastępy politologów będą zajmować się nową tranzytologią, czyli porównaniem dróg prowadzących do demokracji tych krajów, które być może wkrótce pójdą w nasze ślady. Polska może ponownie wyznaczać trendy. Oby tak się stało.
Autor zdjęcia: Victor Malyushev