Rozpoczynając swoje rządy Donald Tusk obiecał sto konkretów na pierwsze sto dni. Z góry było jednak wiadomo, że większość tych zamierzeń można w tym czasie co najwyżej rozpocząć, a ich finalizacja bądź z powodów proceduralnych, bądź pisowskich zaszłości w postaci prezydenta i Trybunału Konstytucyjnego, będzie musiała poczekać. Zdrowy rozsądek nakazywał więc traktować te obietnice jako wyjście naprzeciw oczekiwaniom elektoratu od początku sprawowania demokratycznej władzy w państwie, a nie jako zobowiązanie do jego naprawy po rządach PiS-u. Ten proces naprawczy we wszystkich dziedzinach trwa i będzie trwał jeszcze długo.
Tymczasem w mediach zawrzało i dziennikarze, zwłaszcza młodzi, zajęli się na poważnie rozliczaniem demokratycznego rządu po stu dniach jego funkcjonowania. Okazało się, że z tej setki planowanych zadań, co najwyżej kilkanaście można uznać za sfinalizowane. Więc zaczęło się wydymanie warg i kręcenie nosem: „Tusk obiecał i nie dotrzymał słowa, więc albo jest niewiarygodny, albo nieskuteczny. Jedno i drugie go dyskwalifikuje”. Ach, z jaką radością przyjęli politycy PiS-u ten nurt widoczny w niezależnych mediach. Wydaje się, że postawa dziennikarzy krytykujących z tego powodu rząd Tuska, wynika z chęci prezentowania swojej niezależności i obiektywizmu: „Krytykować będziemy każdy rząd, bo taka jest nasza rola”. Trudno jest jednak uznać za obiektywną ocenę samego faktu, bez wnikania w jego przyczyny. Publicyści, którzy to robią, demonstrują nie obiektywizm, tylko własną niekompetencję.
Rozliczanie ekipy Tuska dokonuje się nie tylko w mediach, ale i w samej ekipie, co przenosi się także na elektoraty partii koalicyjnych. Buntują się kobiety, słusznie domagając się liberalizacji prawa aborcyjnego. Ze swoich postulatów doczekały się jedynie finansowania in vitro i pigułki „dzień po” bez recepty. Co prawda prezydent tę ostatnią ustawę zawetował, ale sprawę ma załatwić rozporządzenie ministry zdrowia. Sprawa aborcji do 12 tygodnia jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Są gotowe projekty ustaw, ale przyjęcie którejś z nich jest mało prawdopodobne ze względu na zróżnicowanie poglądów w samej koalicji. Nawet gdyby się to udało, to trudno mieć nadzieję, że ustawę liberalizującą prawo dotyczące aborcji podpisze prezydent.
Kłótnie w koalicji „15 października” o takie sprawy, jak aborcja, składki zdrowotne dla przedsiębiorców czy kwotę wolną od podatku, które prowadzą do osłabienia koalicji rządzącej lub nawet gróźb wycofania się z niej, świadczą o partykularyzmach. Tym samym eliminują z pola widzenia najważniejszy cel, jakim jest odbudowa ustroju demokracji liberalnej i stworzenie warunków, aby ani PiS ani żadna partia podobna do niego nigdy już nie doszła do władzy. Najważniejsze są zatem zmiany w wymiarze sprawiedliwości, a w tym obszarze rząd, a w szczególności minister Bodnar, w krótkim czasie zrobił już bardzo wiele.
W tej dziedzinie polityczną ślepotę można darować laikowi , ale jeśli wykazują ją politycy jest to dla nich kompromitujące. Ze smutkiem, chociaż bez większego zdziwienia, biorąc pod uwagę przeciętny poziom wiedzy w zakresie spraw ustrojowych, przyjąłem w swoim czasie wyniki sondażu, z których wynikało, że demontaż ustroju, którego dokonał PiS, był dla większości respondentów albo w ogóle niezauważalny, albo był traktowany jako mało istotny z punktu widzenia oceny rządów Zjednoczonej Prawicy. Nie tylko zwykli ludzie, ale też duża część polityków koalicji demokratycznej skłonna jest traktować PiS wraz z jej przyległościami, jako normalną partię polityczną. Tymczasem jest to sekta, która nie ma prawa istnieć w demokracji liberalnej. Jeśli warto zmienić aktualną konstytucję, to przede wszystkim po to, aby znalazły się w niej bezpieczniki uniemożliwiające funkcjonowanie takiej partii, która swobodnie zmienia znaczenie pojęć, drwi z praworządności i otwarcie dąży do ustroju autorytarnego.
Wielkim niebezpieczeństwem dla demokracji w Polsce jest traktowanie zasadniczego sporu politycznego między Koalicją Obywatelską a Zjednoczoną Prawicą, jako osobistego konfliktu między starszymi panami dążącymi do władzy, czyli między Tuskiem a Kaczyńskim. Taką narrację wprowadził Hołownia, wchodząc ze swoim ugrupowaniem na scenę polityczną. Nazwanie koalicji tego ugrupowania z PSL-em „Trzecią Drogą”, sugeruje potrzebę unieważnienia tego zatargu. Tymczasem jest to spór o Polskę. Czy ma ona być krajem wyizolowanym z międzynarodowego otoczenia, a przez to w pełni suwerennym, z jednym centralnym ośrodkiem władzy politycznej, czyli autorytarnym, wrogim liberalnym wartościom świata zachodniego i będącym w ścisłym sojuszu z Kościołem katolickim? Czy przeciwnie – ma być aktywnym członkiem wspólnoty europejskiej, podzielającym jej liberalne wartości, mającym ustrój demokracji liberalnej? Ten zasadniczy spór musi być rozstrzygnięty na korzyść demokracji liberalnej, żeby wreszcie spełniło się marzenie Polaków po II wojnie światowej, aby pozbyć się wschodnich wpływów i stać się częścią cywilizacji i kultury Zachodu. Denerwujące są niby-pragmatyczne poglądy, aby dezawuować sprawy polityczne i ideologiczne, i dążyć do integracji społecznej w sprawach rozwoju ekonomicznego, nie troszcząc się o rozwiązania ustrojowe. Warto zwolennikom tego poglądu zadać pytanie: czy chcieliby żyć w Chinach – kraju niewątpliwie bardzo rozwiniętym ekonomicznie?
Demokracja liberalna oparta na prawach człowieka daje wolność jednostce ludzkiej. Wszelkie inne rozwiązania ustrojowe ją ograniczają. Oczywiście są ludzie, którzy wyżej cenią bezpieczeństwo i mają do tego prawo. Wolność jest jednak warunkiem samorealizacji i wykorzystania własnego potencjału. Im więcej ludzi ma na to szansę, tym lepsze są warunki życia i tym silniejsze jest państwo. Nie można ustawać w przekonywaniu naszego społeczeństwa, że uczestnictwo w Unii Europejskiej jest dla nas korzystne nie tylko ze względów ekonomicznych i swobody podróżowania, ale przede wszystkim społeczno-kulturowych. Może tym powinni zająć się progresywni dziennikarze, zamiast inkwizytorskimi pytaniami przyciskać do muru członków obecnego rządu. Piszę o tym nie dlatego, żeby domagać się rezygnacji z krytyki tego rządu. Należy to jednak robić z wyczuciem, aby odbiorcy nie mieli powodu do stawiania znaku równości między tym a poprzednim rządem, który był emanacją mafii gotowej pogrążyć Polskę w otchłani ciemnoty i autorytaryzmu dla dobra własnych interesów.
Dzisiejsza opozycja wykorzystuje każdą krytykę pod adresem koalicji „15 października”, nazywając ją koalicją 13 grudnia, aby przywołać odpowiednie skojarzenie historyczne. Należy zwrócić uwagę z jaką arogancją i brutalnością przypisuje tej koalicji swoje własne winy i niegodziwości: łamanie konstytucji, dezawuowanie opozycji, klientelizm i kumoterstwo. Wszelkiej maści symetryści i obiektywiści, w poczuciu uczciwości, świadomie lub nie, rzucają PiS-owi koło ratunkowe, pomagając mu w odzyskaniu władzy. Najgorsze co mogłoby nas spotkać, to utrwalenie się w szerokich kręgach społecznych przekonania, że ten rząd wcale nie jest lepszy od pisowskiego, a może nawet pod takim czy innym względem jest od niego gorszy. Powstrzymajmy się zatem z jego oceną i cierpliwie poczekajmy na spełnienie postulatów różnych grup społecznych.
Niebezpieczne są, z pozoru koncyliacyjne i rozważne, nawoływania do zaprzestania „walki plemion” i odnowy wspólnoty przez koncentrację na sprawach, które nie są konfliktogenne, jak bezpieczeństwo czy rozwój infrastruktury gospodarczej. Konflikt ideologiczny między liberalizmem a autorytaryzmem ma znaczenie fundamentalne i nie można od niego uciekać. Wynika on z dwoistości natury ludzkiej i ma bezpośredni wpływ na przestrzeganie praw człowieka. Ten spór będzie się toczył zawsze i nie jest obojętne, która opcja ideologiczna zyska przewagę. Kultura Zachodu ukierunkowana jest na wartości liberalizmu, co wcale nie oznacza, że zwolennicy wartości autorytarnych są prześladowani i zepchnięci na margines. Liberalizm pozwala ludziom żyć jak chcą, pod warunkiem, że nie krzywdzą innych. W przeciwieństwie do niego, autorytaryzm zawsze określa jakieś zakazy i nakazy, którymi należy się kierować, także tym, którzy z różnych powodów zasad tych nie akceptują. Tylko liberalizm daje wolność wszystkim, podczas gdy autorytaryzm tylko niektórym. Zwolennicy PiS-u w ustroju demokracji liberalnej mogą pozostać zgodni ze swoimi przekonaniami: chodzić do kościoła, unikać aborcji i stosowania in vitro, korzystać z wolności słowa i prawa do zgromadzeń. W państwie PiS wolności osobiste były stopniowo ograniczane przepisami prawa i propagandową nagonką, o czym wiele mogą powiedzieć kobiety domagające się prawa decydowania o własnym ciele, ludzie LGBT+ chcący równych praw z heteroseksualnymi, uchodźcy brutalnie wyrzucani za granicę czy traktowane po macoszemu różne środowiska społeczne krytykujące poczynania władzy. Obrona demokracji liberalnej jest więc moralnym obowiązkiem ludzi dobrej woli. Jakakolwiek próba porozumienia z wyznawcami autorytaryzmu oznacza odstępstwo od humanistycznej idei praw człowieka.
Trzeba też zaprotestować przeciwko pojawiającym się tu i ówdzie apelom o abolicję dla PiS-u. W imię jakoby zgody narodowej zwycięska koalicja 15 października powinna – zdaniem niektórych publicystów – odstąpić od kategorycznych rozliczeń poprzedniej władzy. Pojawiły się nawet nieśmiałe propozycje, aby wzorem włoskich mediów publicznych pozostawić w TVP jeden kanał dla opozycji. Takie rozwiązanie jest jednak możliwe tylko wtedy, gdy między rządem a opozycją występują różnice w sprawach technicznych, a nie zasadniczych kwestiach ustrojowych, a także wtedy, gdy relacje między tymi podmiotami są konkurencyjne, ale nie wrogie. Niektórzy powiadają, że krytykując PiS, trzeba wziąć pod uwagę liczny elektorat tej partii. Wiele Polek i Polaków jest szczerze jej oddanych i nie ponosi winy za jej niegodziwości. Nie rozumiem tej obawy. Rozliczenie rządów PiS-u i ukaranie winnych powinno otworzyć oczy wielu jego dotychczasowym zwolenników. Jeśli mimo to, wielu z nich nie uwierzy w winę swoich uwielbianych polityków, to trudno. Wszyscy w Polsce kochać się wzajemnie nie możemy. Byłoby to dziwne, a nawet niepożądane.
Zastosowanie strategii „grubej kreski” byłoby niewybaczalnym błędem rządu Tuska. I to nie tylko dlatego, że Zjednoczona Prawica ani myśli przyznawać się do popełnionych przestępstw. Przeciwnie, twierdzi że jej rządy były bez skazy, najbardziej patriotyczne i najbardziej demokratyczne. Ekipie Tuska zarzuca, że to ona gwałci konstytucję, kłamie i prześladuje ludzi niewinnych i oddanych służbie Polsce, jak Kamiński, Wąsik, Glapiński, zwalniani ze stanowisk prokuratorzy awansowani przez Ziobrę, kierownictwo Polskiego Radia i TVP, kuratorzy oświaty i ambasadorowie. Abolicja jest niemożliwa z innego powodu. PiS i jego wspólnicy dopuścili się zbyt poważnego przestępstwa jakim jest zamach stanu. Likwidując trójpodział władzy i zawłaszczając instytucje demokratyczne, dokonali zmiany ustroju państwa. Ukaranie tych, którzy do tego doprowadzili jest konieczne, aby w przyszłości nie znaleźli naśladowców.
Nieprzypadkowo, bodaj pierwszy raz w historii, po przegranej przez Niemcy II wojnie światowej ich przywódców postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem w Norymberdze. Zrobiono to dlatego, że hitlerowcy złamali wszelkie pisane i niepisane reguły prowadzenia wojny, dopuszczając się ludobójstwa na niespotykaną skalę. To nie był akt zemsty ze strony aliantów, to był wyraz elementarnej sprawiedliwości. Zachowując odpowiednie proporcje, PiS również złamał wszelkie reguły walki politycznej w ustroju demokratycznym. Z tego powodu partia ta zasługuje raczej na delegalizację aniżeli na dalsze funkcjonowanie w życiu politycznym demokratycznego państwa.