Agata Szydłowska, autorka świetnej książki o polityczności liter „Od Solidarycy do TypoPolo” (Ossolineum), powraca naukowo-reporterską opowieścią o tym, jak moszczono się w Polsce Ludowej. „Futerał. O urządzaniu mieszkań w PRL-u” (Wydawnictwo Czarne) to bardzo ciekawe, znakomicie udokumentowane studium, jaskrawo różniące się wnikliwością i wyczuleniem na szczegół od typowej „nostalgicznej” produkcji popularnonaukowej zalewającej rynek wydawniczy.
Szydłowska nie jest narratorką naiwną. Nie romantyzuje, nie żeruje na sentymentach, ale też nie pogardza i nie kpi, nie skupia się na zestawieniu „oczekiwania vs rzeczywistość”. Jej opowieść o modernizacji w cieniu wszechobecnego braku, bitwy o gust i propagandy jest wyważona i mocno osadzona w konkrecie społecznym. Autorka ma świadomość tego, że anegdoty „o bylejakości i urawniłowce mieszkań w PRL-u” wykorzystuje się dziś do tego, by „obrzydzić obywatelom idee demokratycznego, zestandaryzowanego i organizowanego przez państwo mieszkalnictwa. Obrazy przeciekających rur i PCW na podłodze służą za argument na rzecz wolnego rynku i świętej prywatnej własności”. Nie w tej książce. To, co z dzisiejszej perspektywy może się wydawać koszmarem, dla ludzi pozbawionych w trakcie wojny wszystkiego było błogosławieństwem.
Autorka pieczołowicie rekonstruuje ówczesne realia, czerpiąc z beletrystyki, pamiętników, wspomnień, Polskiej Kroniki Filmowej, reportaży (np. Krall, Kapuścińskiego i Łopieńskiej) i tasiemcowych dyskusji toczonych w prasie. Przypomina filmy i ogląda zdjęcia badających miejską kulturę mieszkaniową socjologów. Dzięki temu opowieść o kulturze mieszkaniowej PRL-u ma wiele twarzy. Raz – bezskutecznie starającego się o mieszkanie Piotra (Zbigniewa Cybulskiego), który w filmie Aleksandra Forda zasypia z kochanką w bajkowej atrapie sypialni w Cedecie, tuż przy „płuckach” Marii Chomentowskiej (ekspozycja, na eksport). Innym razem – przenoszącego się do „strasznych bloków” Mirona Białoszewskiego czy robotnicy Ireny Kucharskiej, która wychwalała Gierka za to, że „z siódmego piętra ogląda światła w tysiącach okien i jest jej tak radośnie”. Ludzkich historii jest w tej książce od groma (600 stron!).
Tytuł Szydłowska pożyczyła od Waltera Benjamina, który w „Paryżu, stolicy XIX wieku” pisał o egoistycznym burżuju ukrytym przed światem w wyściełanym pluszem futerale – swojej przestrzeni prywatnej. Tę metaforę autorka odnalazła w jednej z licznych w PRL-u prasowych debat o demokratycznym designie. „Mieszkamy jak ptaki w klatkach. Właściwie to nie są mieszkania a futerały i nasza w tym futerale bezradność i przypadkowość” – diagnozował Stanisław Ciechomski na łamach „Stolicy” w 1947 roku.
Bo jak wytłumaczyć to, że ludzie w pogardzie mieli mieszkaniowe komuny i nie chcieli się starzeć w hotelach robotniczych? Albo że w domach robotników dominują kołtuńskie dekoracje, bo lud pracujący od kilimów z Cepelii woli lambrekiny?
Inżynieria społeczna obejmowała również reformę publicznego gustu. A, jak zauważa Szydłowska, „[k]westia gustu także w Polsce Ludowej okazała się kwestią klasową”. W konsekwencji ataki na „mieszkaniową dulszczyznę” były wymierzone w preferencje ludowe. Ciechomski oczywiście obwiniał o spaczenie gustu rodaków zagracone dworki szlacheckie, których interiory ubożejące ziemiaństwo i aspirujący mieszczanie pieczołowicie odtwarzali w warunkach miejskich. Pluszowe kotary i obicia mebli, komplety na wysoki połysk, etażerki uginające się pod ciężarem durnostojek z Ciechocinka i Częstochowy, rżnięte szkło, słonie na fortepianach, oleodruki – „rzeczy, wśród których człowiek normalny czuje się jak przypadkowy lokator arki Noego”.
Bardzo ciekawe są passusy o antyruralizmie i przekonaniu, że chłop to „żyjący przodek współczesnego człowieka”, funkcjonujący w rytm natury, obrońca prastarych tradycji. Ludzie ze wsi „nie umieją mieszkać” – diagnozowali eksperci (a Szydłowska przytacza anegdoty o rąbaniu drwa w blokach z wielkiej płyty, drugich pokojach pełniących funkcje obór i kurach mieszkających w wannach).
„Futerał” to podróż w czasie do różnych okresów Polski Ludowej – od powojennego osiedlania się gdzie bądź i wyśmiewanego przez satyryków ogólnopolskiego szabru, poprzez pokazowe stawianie „wspaniałych” osiedli, po odwilż, która w budownictwie zakończyła się w 1960 roku, oszczędnościowym zarządzeniem towarzysza Wiesława. Zapanował paździerz i guma, a meblościanka, która w lilipucich mieszkankach się nie mieściła, trafiła do „Elementarza” Falskiego. W Polskiej Kronice Filmowej kpiono z modernistycznego wrocławskiego „trzonoliniowca”: „eksperymentalne okna bez parapetów – oszczędność na firankach”. Szydłowska cytuje Agnieszkę Holland, która „ciasnotę kadrów” w swoich filmach objaśniała następująco: „Żyliśmy w strasznie ciasnych mieszkaniach. Drugiego człowieka, partnera czy przyjaciela, widziało się w bliskim planie”.
Lata 70. to gierkowski boom budowlany i inwazja zestawów wypoczynkowych (walka klas o gust trwa: Magda Karwowska typowe meblościankowe M w bloku przy Pańskiej chce zamienić „w Tadż Mahal połączony z Soplicowem”), lata 80. – czas domków jednorodzinnych. Szydłowska zagląda do adresowanego do dorobkiewiczów „Mojego Domu”: „W 1985 roku, kiedy milicja rozpoczęła akcję »Hiacynt«, znów zalecano relaks przed kominkiem – tym razem wisiała nad nim tarcza herbowa z panopliami, a na podłodze leżała skóra z dzika”. Inteligenci wolą ikeowskie Kontiki (produkowane przez Zamojskie Fabryki Mebli) – „perłę w koronie skandynawskości”. „To, co jest standardem w dzisiejszym mieszkaniu, a było obce typowemu PRL-owskiemu M, zaistniało co najmniej dekadę przed zmianą systemu politycznego”.
Szydłowska znakomicie orientuje się w literaturze przedmiotu. Odwołuje się m.in. do świetnej książki Ewy Klekot „Kłopoty ze sztuką ludową”, „Betonii” Beaty Chomątowskiej i „Miasta zgruzowstałego” Sylwii Chutnik czy „Poniemieckich” Karoliny Kuszyk.
Polecam „Futerał”, a jako uzupełnienie i wychylenie w przyszłość – „Dom polski” Małgorzaty Czyńskiej (Czarne, 2017) która w rozmowach z teoretykami i historykami dizajnu, projektantami mebli, ceramiki i porcelany oraz i stylistami mieszkaniowymi nakreśliła obraz „polskości we wnętrzu”. Z konwersacji m.in. z Tomaszem Augustyniakiem, Beatą Bochińską, Markiem Cecułą, Borisem Kudlicką i Mają Ganszyniec wyłania się obraz Polaka po transformacji. To opowieść o zmierzchu domu inteligenckiego, którego cechą charakterystyczną była biblioteka; dziś nie jest ważne wykształcenie, tylko pieniądze i „drogi robot kuchenny postawiony na widoku”. Czy czekają nas domy modułowe – mobilne kontenery w cenie mieszkań? A może oczipowane sensorami meble i przedmioty z materiałów bio?