W 1946 roku instalujący się u władzy w Polsce komuniści wymyślili referendum, którego głównym celem miał być sprawdzian ich popularności w społeczeństwie. W 2023 roku demokratycznie wybrana władza za pomocą referendum swoją spadającą popularność zamierza umocnić i utrwalić. Przy zasadniczych różnicach wynikających z całkowicie odmiennej rzeczywistości politycznej, istnieje jednak pewien wspólny mianownik tych dwóch plebiscytów – bezczelny cynizm i polityczny interes sprawujących władze.
Na wstępie muszę od razu zaznaczyć, że nie stawiam znaku równości między PPR a PiS, między dawnymi komunistami, a aktualnie rządzącą partią. Nie podzielam pojawiającego się tu i ówdzie hasła o PiS, jako „współczesnych bolszewikach” – takie porównania obnażają brak podstawowej wiedzy historycznej i tylko kompromitują tych, którzy się nimi posługują. Trudno jednak nie zauważyć, że rząd tzw. zjednoczonej prawicy szerokimi garściami czerpie z doświadczeń słusznie minionego systemu. Wprowadzając „Polski Ład” (o którym już niemal wszyscy zapomnieli) odwoływano się szeroko do epoki Edwarda Gierka, teraz postanowiono sięgnąć głębiej w mroczną przeszłość i wykorzystać pomysł referendum, którego głównym celem ma być zastawienie pułapki na opozycję. Taką zasadzką na resztki demokratycznej opozycji, głównie na PSL, było właśnie referendum z 1946 roku.
Przypomnę krótko i pobieżnie o co chodziło komunistom w 1946 roku. Zdawali oni sobie doskonale sprawę, że ich popularność w społeczeństwie polskim jest znikoma, a ich władza oparta jest wyłącznie na bagnetach Armii Radzieckiej. Wymyślono więc referendum, w którym postanowiono zadać trzy zasadnicze pytania, kluczowe dla przyszłości kraju (w uproszczeniu): o zniesienie Senatu, o wprowadzenie reformy rolnej i o utrwalenie zachodnich granic Polski. Tylko głupiec w ówczesnych warunkach nie chciałby wprowadzenia reformy rolnej, czy zatrzymania przy Polsce tzw. „Ziem odzyskanych”, dlatego sterroryzowana opozycja znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Jedynie pierwsze pytanie mogło zostać zakwestionowane i jego postawienie z punktu widzenia celów komunistów było błędem (choć z drugiej strony odpowiedź na nie mogła dać im wiedzę o faktycznej skali poparcia). PSL Stanisława Mikołajczyka wezwał zatem do głosowania na NIE w pierwszym pytaniu. Pułapka zatem nie do końca się udała, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia, bo wyniki referendum całkowicie sfałszowano – według oficjalnych danych zdecydowana większość Polaków miała poprzeć postulaty komunistów i zagłosować trzy razy na TAK (w rzeczywistości trzy czwarte obywateli zagłosowało na NIE w pierwszym pytaniu). Referendum spełniło jednak swój cel umacniając komunistów przy władzy i napędzając im zwolenników.
Jakże zatem nie skorzystać z nauki, jaką daje nam historia? Wystarczy przecież odpowiednio skonstruować pytania, na które odpowiedź powinna być dla wszystkich oczywista i w ten sposób zapędzić opozycję w przysłowiowy kozi róg. W dzisiejszych czasach jednak siła oddziaływania słowa „TAK” jest znacznie słabsza, niż emocje związane ze sprzeciwem. Wymyślono więc pytania, na które trzeba głośno i stanowczo wykrzyczeć: „NIE” (po za tym chyba jednak chciano uniknąć porównań do powojennego referendum, co się – jak widać – niespecjalnie udało). Pytania zresztą nieporównywalnie głupsze niż w 1946 roku, kiedy to faktycznie chodziło o kwestie fundamentalne dla przyszłości państwa. Dzisiaj bowiem jedynym celem pytań referendalnych jest wywołanie negatywnych emocji i przekierowanie ich na opozycję. Pytanie o „wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw” jest spóźnione o 30 lat, podniesienia wieku emerytalnego ze strachu przed politycznymi konsekwencjami nie planuje nawet Konfederacja, samo tylko wspomnienie o rzekomym przymusie „przyjęcia tysięcy nielegalnych emigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki” ma wywołać słuszny gniew i oburzenie, a ponoć niecnie planowana przez opozycję likwidacja dopiero co wybudowanej bariery na granicy polsko-białoruskiej ma sprawić wrażenie wręcz jej zdradzieckich zamiarów. Te pytania są wręcz soczystym policzkiem dla milionów Polek i Polaków, którzy wydają się być traktowani przez władze jak idioci, nie zdający sobie sprawy z intencji, jakie za nimi stoją. Jedyne pytanie, jakie faktycznie powinno zostać im dawno postawione dotyczy kwestii fundamentalnej: Czy Polska ma pozostać demokracją liberalną (a właściwie to ją przywrócić), czy stać się państwem autorytarnym. Bo to jest dzisiaj stawka wyborów.
Już sam fakt organizacji tego referendum w dniu wyborów i możliwość finansowania kampanii referendalnej (którą niezwykle trudno będzie odróżnić od partyjnej) przez rządzących, właściwie bez ograniczeń, jest tu oczywiście kluczowy. W tym aspekcie spindoktorzy PiS-u pomysłowością przebili nawet komunistów. Jedno jest pewne: to fejkowe referendum jest kolejnym przykładem na to, że najbliższe wybory z całą pewnością nie spełnią konstytucyjnego wymogu pięcioprzymiotnikowości i nie będą równe. Wykorzystanie do finansowania własnej kampanii środków publicznych, zaprzęgnięcia do niej całego aparatu państwa, mediów publicznych, a ostatnio – jak nonszalancko przyznał jeden z doradców prezydenta – nawet defilady wojskowej, sprawia, że nie ma co się łudzić, co do intencji rządzących. Jest nią za wszelką cenę utrzymanie się przy władzy, a cel ten ma uświęcać wszelkie środki. Komuniści mieli takie powiedzenie ukute przez Włodzimierza Lenina: „raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy”. Wydaje się, że ta maksyma również posiada swoich entuzjastów na Nowogrodzkiej.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/