Konflikty i kryzysy zazwyczaj oznaczają koniec pewnych epok, upadek panujących systemów, ale jednocześnie prowadzą do swojego rodzaju katharsis, odbudowy i tworzenia nowego porządku. Niewątpliwie, skala i intensywność konfliktu gruzińsko-rosyjskiego, który wybuchł w sierpniu 2008, jest zbyt mała, by na nowo zdefiniować porządek międzynarodowy świata, tak jak zrobiła to II Wojna Światowa czy Zimna Wojna, niemniej jednak w warunkach „epoki turbulencji”, „końca marzeń i powrotu historii”, konflikt ten staje się ważnym czynnikiem, który może wpłynąć na kierunek rozwoju nowego porządku światowego.
Kłótnia o sąsiadów
Sierpniowy blitzkrieg Federacji Rosyjskiej, wobec małego i stosunkowo słabego kaukaskiego sąsiada odbił się głośnym echem na całym świecie. Wydarzenia, które nastąpiły po pierwszej, ostrej fazie konfliktu – jednostronne uznanie przez Federację Rosyjską państwowości Abchazji i Osetii Południowej – jedynie pogłębiły obawy społeczności międzynarodowej, zarówno polityków jak i komentatorów. Z biegiem czasu temat pozostał w centrum uwagi, a emocje opadły i pozwoliły bardziej trzeźwym okiem spojrzeć na całą sytuację i jej znaczenie dla świata.
„Odrodzenie imperium”, „początek nowej zimnej wojny” – nietrudno znaleźć setki podobnych komentarzy związanych z konfliktem. Niewątpliwie są to zdania przesadne – rzeczywistość międzynarodowa zmienia się bowiem dynamicznie na zbyt wielu płaszczyznach, aby mogła ona powrócić do stanu sprzed lat. Wydaje się jednak, że oceny te zawierają ziarno prawdy, bowiem konflikt rosyjsko-gruziński wyróżnia się w szeregu dziesiątków konfliktów o podobnej skali, przez co stał się wcieleniem nowej ideologii leżącej u podstaw działań Federacji Rosyjskiej w środowisku międzynarodowym.
Konflikt gruzińsko-rosyjski potwierdził po raz pierwszy po zakończeniu zimnej wojny, że w naszym ponowoczesnym świecie możliwy jest konflikt na podłożu ideologicznym. „W zasadzie żaden to sekret – wojna USA z terroryzmem również ma charakter ideologiczny” – powiedziałby dociekliwy czytelnik. Jednak najbardziej interesującym stał się fakt, że konflikt rozwinął się na najmniej spodziewanej płaszczyźnie: w czasach, gdy za najważniejszych „wrogów” uważa się podmioty i procesy nie mające nic wspólnego z państwem (swoiste „upiory” współczesnej polityki międzynarodowej jak terroryzm, radykalne ruchy ideologiczne, upadanie państw, globalne ocieplenie etc.), a tym, który poszedł na otwartą konfrontację z szeroko pojmowanym zachodnim systemem wartości, stało się sprawnie funkcjonujące kapitalistyczne państwo, które ponadto robi świetne interesy na kontaktach z państwami wyznającymi ów system.
Po wydarzeniach na południowym Kaukazie coraz częściej słychać obawy na Ukrainie, innej „niepokornej” republice, która, podobnie jak Gruzja, przeszła „kolorową rewolucję”. Niespokojnie zrobiło się również w Mołdowie, która chętnie spogląda w stronę Zachodu a przy tym ma gotowy powód do interwencji w imię obrony rodowitych Rosjan – Republikę Naddniestrzańską. Ba, nawet baćka Łukaszenka zrobił kilka nerwowych ruchów by pokazać chęć pogłębienia współpracy z Zachodem. Problem dotyczy więc szerokiego regionu Europy Wschodniej i Północnego Kaukazu, który poniekąd jest ostatnim „niezagospodarowane terytorium” w Europie.
Sytuacja byłaby w miarę prosta, gdyby rozpatrywać wszystko w kategoriach zimnowojennych – czego nie zdążyła „zgarnąć” Ameryka, zgarnia właśnie Rosja, która odbudowała siły i rekonstruuje własną sferę wpływów. Zachód jednak już dawno przestał być ciałem jednolitym, w grę wchodzi w miarę nowy i bardzo specyficzny aktor – Unia Europejska, która również ma własne interesy w regionie i, co ważniejsze, działa na arenie międzynarodowej według specyficznych zasad. Stosunkowo silna Unia Europejska z jednej strony wzmacnia Zachód, z innej zaś wyraźnie różni się od USA oraz NATO, które nie są postrzegane jednoznacznie w państwach „niezagospodarowanego terytorium”. Właśnie tutaj – w punkcie zderzenia odmiennych koncepcji realizacji polityki zagranicznej należy szukać przyczyny potencjalnie dużego znaczenia konfliktu rosyjsko-gruzińskiego dla kształtu nowego porządku międzynarodowego.
Sąsiedztwo Unii.
Po zakończeniu Zimnej Wojny Unia Europejska rozwinęła skrzydła, dokonując historycznego przełomu – włączenia w swoje szeregi państw postsocjalistycznych, które niegdyś znajdowały się za żelazną kurtyną. Pomijając euforystyczną retorykę Fukuyamy o końcu historii i ostatecznym triumfie liberalnej demokracji nad totalitaryzmem i autorytaryzmem, proces ten miał wymierne praktyczne znaczenie – w ciągu lat 90-tych z powodzeniem dokonano autentycznej przemiany państw Europy Środkowej w pełnoprawnych członków UE. Mimo że, niewątpliwie, nie cała zasługa należy do Unii, to jednak członkostwo w tej organizacji przyświecało całej drodze transformacji. W wyniku tego unijni urzędnicy uwierzyli w specyficzną potęgę UE – zobaczyli jej zdolność do kształtowania polityki innych państw na swój wzór i podobieństwo.
Rozszerzenie bardzo zmęczyło Unię. Skupiła się ona na uporządkowaniu własnego podwórka, a rozwój stosunków z państwami, które pozostały poza procesem rozszerzenia, oparła na kontynuacji dynamiki eksportowania swoich wewnętrznych norm i wartości z czasu rozszerzenia. Właśnie na założeniu, iż możliwa jest transformacja państw, znajdujących się w bezpośredniej bliskości Unii (podobnie jak państw-kandydatów do członkostwa) bez dalszego rozszerzenia samej Unii, oparta została Europejska Polityka Sąsiedztwa (w odniesieniu do interesującego nas regionu obecnie ewoluuje ona w Partnerstwo Wschodnie). Państwa Europy Wschodniej i Południowego Kaukazu, z których część otwarcie przejawia aspiracje europejskie, stały się najważniejszymi adresatami tego podejścia, ale również największym dla niego wyzwaniem jest to, czy uda się skanalizować ambicje takich państw jak Ukraina i Gruzja w przeprowadzenie reform wewnętrznych bez przedstawienia im perspektywy członkostwa? Pytanie na razie pozostaje bez odpowiedzi. Zresztą, taka logika współpracy była zaproponowana również samej Rosji. Propozycja została odrzucona, stosunki między Rosją a UE są budowane w ramach partnerstwa strategicznego, jednak w retoryce unijnej do tej pory obecny jest (sceptycy powiedzieliby, że naiwny) element normatywny – zachęcanie do rozwoju demokracji, poszanowania praw człowieka etc.
W praktyce takie podejście UE pokazało szereg jej słabości. Będąc gospodarczym olbrzymem, pozostała politycznym karłem. Największym problemem pozostaje brak zdolności do szybkiego i sprawnego podejmowania jednoznacznych i efektywnych decyzji, które pozwoliłyby zmobilizować, skądinąd znaczny, potencjał Unii. I chociaż UE stosuje wobec swoich sąsiadów raczej miękką politykę marchewki, niż kija, to brak konsensusu często przeszkadza w zaproponowaniu coraz większych i smaczniejszych marchewek. Patrząc na przykład Ukrainy, bycie jedynie „sąsiadem” UE często rozpatrywane jest jako niesatysfakcjonujące, jeśli nie upokarzające. Zresztą, podejście takie jest w ogóle nieskuteczne w przypadku, gdy państwo
sąsiedzkie nie jest zainteresowane propozycją (co dobitnie pokazał przykład Białorusi oraz, właściwie, samej Rosji).
Z innej jeszcze strony, właśnie ta niedoskonałość Unii Europejskiej najprawdopodobniej stała się przyczyną jej „innowacyjności” – wyjątkowego neoliberalnego podejścia do sąsiedztwa według którego, jak podkreśla P. Vennesson, „jakość środowiska międzynarodowego jest definiowana przez jakość rządów”, przy czym wykluczone jest stosowanie siły w celu zmiany jakości rządów. Atrakcyjność systemu gospodarczego i społecznego wypracowanego w ramach UE, niejako legitymizuje jego „promocje”, normatywne działanie, innymi słowy – jest przykładem, jak należy się zachowywać.
. czy bliska zagranica Rosji
„Odbudowująca się potęga” – tak kilka tygodni temu określił Federację Rosyjską tygodnik Newsweek. Dużo w tym prawdy – Rosja ambicjonalnie pragnie zająć „należne jej miejsce” na arenie międzynarodowej, które w ciągu ostatnich kilku stuleci nigdy nie pozostawało na marginesie. Odbudowa zawiera również pierwiastek konserwatywny, oznacza bowiem skupienie się na renowacji tego co niegdyś zostało zniszczone. Na tym polega istota nowej jakości polityki Federacji Rosyjskiej – opiera się ona nie na innowacyjnych ideach, lecz na dążeniu do powrotu, do możliwie największej liczby elementów dawnego stylu uprawiania polityki.
Potencjał odbudowującego się mocarstwa wciąż jednak pozostaje zbyt mały, by mówić o rekonstrukcji jego globalnej potęgi. Wobec tego Rosja skupia się na państwach postradzieckich, postrzeganych jako jej tradycyjna sfera wpływów. W ciągu ostatnich lat obserwować można aktywizację wysiłków na rzecz powstrzymania tychże państw przed dryfowaniem w stronę Zachodu. W odróżnieniu od polityki Unii Europejskiej, działaniom Rosji nie przyświeca jednak wyraźny cel, który mógłby zachęcić „bliską zagranicę” do współpracy. Atrakcyjny model rozwoju gospodarczego? Atrakcyjny przykład rozwiązań społecznych zapewniających dobrobyt? Tego brakuje. I chociaż Rosja coraz częściej używa, np. podczas konfliktu z Gruzją, „normatywnej retoryki” (o zabezpieczeniu demokracji, poszanowaniu praw człowieka i mniejszości) dla usprawiedliwienia swoich działań, to skuteczność takiej taktyki pozostaje wątpliwa. Stabilność pojmowana jako nostalgiczne dążenie do zachowania pozostałych wciąż elementów politycznych, gospodarczych i społecznych systemu radzieckiego, do jakiego wszyscy się przyzwyczaili, jest jedynym elementem miękkiej siły, którym obecnie może operować Rosja w odniesieniu do bliskiej zagranicy.
Rosja stosuje stare sprawdzone metody rodem z XIX-wiecznej realpolitik: ingerencja w procesy wewnętrzne, presja gospodarcza, sprawne używanie „kija gazowego”, wreszcie otwarte użycie siły wojskowej w Gruzji – ekstremalny przypadek uprawiania polityki w stylu Putina. Państwo, które nie ma wyrazistej wizji własnego rozwoju wewnętrznego, pragnie nie dopuścić do modernizacji swoich sąsiadów, widząc w niej głównie ukrytą rozbudowę strefy wpływów zachodu, i proponuje jedynie negatywny program, bez konstruktywnych propozycji. Według D. Trenina, „kremlowscy liderzy pragną widzieć Rosję jako współczesną wielką potęgę, jednak muszą oni dopiero zdefiniować, co rozumieją pod tym hasłem i jak zamierzają to osiągnąć”.
Co po konflikcie?
Federacja Rosyjska i Unia Europejska w istocie pragną tego samego – stworzenia „koła przyjaciół”, państw podobnych do siebie. W Europie Wschodniej i na Kaukazie Południowym te ambicje nie tylko się spotykają, ale i nakładają na siebie, tworząc podstawy do konfliktu. Z punktu widzenia państw położonych pomiędzy nimi, obydwaj sąsiedzi mogą wydać się nadmiernie natrętnymi, ponieważ bez przerwy „podpowiadają”, jak należy urządzić własne mieszkanie lub nawet zmuszają do przyjaźni. Jest w tym pewna ironia: na ostatnim „niezagospodarowanym terytorium Europy” ścierają się postnowoczesne neośredniowieczne imperium (jak określił Unię Europejską J. Zielonka) z nowoczesną „neo- XIX wieczna potęga”. Pierwsza nie posiada potencjału do stosowania przymusu, a więc stawia na poszerzenie zakresu współpracy, propagując przy tym swoje, skądinąd stosunkowo atrakcyjne „reguły gry”. Druga zaś stawia na przymus i posłuszeństwo, ponieważ nie wypracowała jeszcze własnej wizji rozwoju.
Sedno wspomnianego na początku konfliktu ideologicznego polega więc nie tylko na celach obydwu aktorów, ale również (a być może przede wszystkim) na tym, w jaki sposób aktorzy ci zamierzają swoje cele osiągnąć. Nie warto zadawać pytania, które z dwóch „imperiów” zwycięży. Bardzo często zapomina się o niezwykle ważnym czynniku, który uniemożliwia „absolutne zwycięstwo” którejś ze stron – chodzi mianowicie o współzależność pomiędzy nimi. UE niewątpliwie jest uzależniona od rosyjskiego gazu, lecz również rosyjskie prosperity jest w dużej mierze wynikiem sprzedaży nośników energii, których głównym odbiorcą jest właśnie UE. Państwa UE pozostają głównym źródłem inwestycji zagranicznych w rosyjską gospodarkę. Listę można kontynuować, jednak przede wszystkim warto uświadomić sobie, że zarówno Unia Europejska jak i Rosja są skazani na współpracę, a więc mało prawdopodobnym jest, że odetną się od siebie nową żelazną kurtyną, gdziekolwiek ona nie przebiegałaby.
Jestem daleki od przyjęcia wizji światowego porządku, w którym, jak proponuje R. Kagan „liga państw demokratycznych” stanie się przeciwwagą „ligi państw autokratycznych”. Niewątpliwie, świat zmierza ku większemu urozmaiceniu. Pytanie, które należy zadać, brzmi: jak poradzimy sobie z zagospodarowaniem tego zróżnicowania? Czy zamkniemy się w granicach bliskich nam sfer wpływów czy postawimy na współpracę, niekiedy przymykając oczy na różnice norm i wartości wyznawanych przez kontrahenta. Ułatwić odpowiedź na to pytanie może wynik konfliktu w „nakładającym się sąsiedztwie” Unii Europejskiej i Federacji Rosyjskiej, który wcielił się w konflikcie rosyjsko-gruzińskim. Zwycięstwo postmodernistycznego modelu pokaże, że w wyłaniającym się nowym porządku świata jest miejsce dla działań o charakterze normatywnym, zachęcających do pogłębienia współpracy. By wnieść szczyptę optymizmu, warto postawić hipotezę, iż może ono pomóc Rosji w odnalezieniu własnej tożsamości – nie tyle przyjęciu przez nią europejskich norm i wartości (tego nie trzeba się spodziewać), ile zrozumienie, że nie wszystko w tym świecie opiera się na grze o sumie zerowej, że warto szukać kompromisów i współpracować w obliczu wspólnych zagrożeń.
Z kolei zwycięstwo rosyjskiej twardej siły potwierdzi, że oparcie polityki zewnętrznej na sile miękkiej miało sens jedynie w warunkach „końca historii”, który już się skończył. Niewątpliwie podważy to międzynarodową pozycję polityczną Unii Europejskiej, a więc i całą filozofię jej działań na arenie międzynarodowej, która opiera się na wzajemnie korzystnej współpracy. Wielobiegunowy świat w takim wydaniu może przypominać miasteczko składające się z samych chronionych osiedli.