Zamiast przyjmowania strategii wynikającej z nadmiernych nadziei (demokratyczno-liberalna transformacja) lub z nadmiernego strachu (islamska radykalizacja), Waszyngton powinien wybrać realistyczne podejście – „nacjonalistyczny dyskurs
Rewolucje w świecie arabskim doprowadziły do wykształcenia się w Waszyngtonie dwóch rywalizujących ze sobą dyskursów. Pierwszy z nich robi z Bliskiego Wschodu prototyp Końca Historii: arabski entuzjazm dla liberalnej demokracji to kolejny rozdział w epoce historycznej ewoluującej od upadku Muru Berlińskiego w 1989 roku.
Drugi dyskurs – wywodzący się z paradygmatu Zderzenia Cywilizacji – porównuje spektrum politycznej radykalizacji Islamistów z rewolucją w Iranie z 1979 roku.
Przyjęcie pierwszego dyskursu tworzy przekonanie, że demokratyczne reformy mogą doprowadzić do władzy graczy politycznych sprzyjających Stanom Zjednoczonym i wyznających te same wartości. Dlatego też Waszyngton powinien pomóc przyspieszyć ten proces poprzez większe „zaangażowanie” w postaci pomocy gospodarczej i wsparcia militarnego dla „dobrych chłopców”.
Paradoksalnie ci, którzy czerpią inspirację z drugiego dyskursu dochodzą do tych samych wniosków i zalecają podobne posunięcia w polityce. Nieustająca amerykańska interwencja na Bliskim Wschodzie jest konieczna, żeby osłabić siłę „złych chłopców”.
Nie powinno więc być zaskoczeniem, że zwolennicy obydwu dyskursów wzywają do zdecydowanych działań amerykańskiej dyplomacji, żeby zmusić Muammara Kaddafiego do odejścia i zapobiec chaosowi w tym kraju.
Zamiast przyjmowania strategii wynikającej z nadmiernych nadziei (demokratyczno-liberalna transformacja) lub z nadmiernego strachu (islamska radykalizacja), Waszyngton powinien wybrać realistyczne podejście – „nacjonalistyczny dyskurs”. Podobnie jak w przypadku innych rewolucji, które wstrząsnęły światem, najważniejszym dziedzictwem, jakie może pozostawić po sobie arabskie przebudzenie, będą siły nacjonalistyczne, które będą kształtować równowagę sił na Bliskim Wschodzie w sposób, który niekoniecznie musi być sprzeczny z interesami amerykańskimi w dłuższej perspektywie.
W rzeczy samej, te same rewolucje, które przeszły przez Europę w roku 1789, 1848, 1917 i 1989 i są wspominane jako triumfy radykalnych ideologii politycznych, przyniosły również nowe fale nacjonalizmu. Po Rewolucji Francuskiej nastąpiły wojny napoleońskie, podczas których odrodzona nacjonalistyczna Francja rzuciła wyzwanie europejskiej równowadze sił. Podobnie rebelie z 1848 roku doprowadziły do narodzin niemieckiego i włoskiego nacjonalizmu. Rosyjska rewolucja przyczyniła się do skonsolidowania rosyjskiej kontroli nad ogromnym imperium, które ostatecznie upadło w 1989 roku pod presją ruchów nacjonalistycznych w Polsce, na Węgrzech, w Czechosłowacji i Jugosławii.
To co się dzieje obecnie na Bliskim Wschodzie może stanowić kolejny rozdział w historii nacjonalistycznych rebelii, które kształtowały regionalną politykę od czasów upadku Imperium Otomańskiego. Panarabizm i syjonizm to dwa ruchy nacjonalistyczne, które przyczyniły się do uformowania równowagi sił w regionie jednocześnie wchodząc we wzajemne interakcje z graczami globalnymi takimi jak Wielka Brytania czy Francja, a później w czasie Zimnej Wojny także ze Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim, podczas gdy Iran i Turcja unikały jednoznacznego opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie.
Stary porządek na Bliskim Wschodzie zaczął się burzyć już w ostatnich dekadach Zimnej Wojny: irańsko-szyicki nacjonalizm sprzeciwiał się potędze amerykańskiej wspierając jednocześnie regionalne siły szyickie; egipski nacjonalizm rzucił wyzwanie wpływom sowieckim i opowiedział się za pokojem z Izraelem.
Stany Zjednoczone starały się utrzymać regionalne status quo po Zimnej Wojny używając sił militarnych podczas dwóch wojen w Zatoce i wspierając Izrael oraz autokratyczne reżimy arabskie. Te wysiłki jednak tylko przyspieszyły odrodzenie nacjonalizmu i innych form etnicznej, sekciarskiej i rodowej tożsamości. „Wyzwolenie” Iraku i bushowska „agenda wolności” nie doprowadziły do narodzin liberalnej demokracji w Mezopotamii. Cała akcja wzmocniła władzę większości szyickiej i mniejszości kurdyjskiej w Iraku – ograniczając jednocześnie starą elitę sunnicką.
Odrodzenie szyickiej tożsamości, które nastąpiło nie tylko w Iraku, ale również w Libanie i w Zatoce Perskiej, przyczyniło się do przechylenia szali równowagi sił na korzyść Iranu. Jednocześnie Turcja przekształciła się w regionalną potęgę starając się wypełnić pustkę, która powstała po tym, jak Stany Zjednoczone utraciły realną możliwość kształtowania polityki w regionie.
Z punktu widzenia nacjonalistycznego dyskursu jesteśmy dzisiaj świadkami nieustającej erozji porządku wspieranego przez Stany Zjednoczone, jakiej dokonują nacjonalistyczne powstania. Tak naprawdę pierwszym epizodem w obecnej serii politycznych zmian na Bliskim Wschodzie nie była wcale tunezyjska Jaśminowa Rewolucja, ale upadek libańskiego proamerykańskiego rządu pod presją Hezbollahu – wydarzenie, które zdecydowanie nie wpisuje się w dyskurs liberalno-demokratyczny. Obalenie tunezyjskiego autokraty wspieranego przez Stany Zjednoczone przez powstanie, na czele którego stanęli świeccy zwolennicy demokracji, nie potwierdza też dyskursu islamistycznego.
Podczas gdy gwałtowne starcia pomiędzy członkami szyickiej większości i kontrolowanym przez sunnitów reżimem w Bahrajnie jest odzwierciedleniem podobnych konfliktów w Iraku i Libanie, powstanie w Egipcie nim nie jest. Demonstracje zaaranżowane przez liberalnych zwolenników demokracji i członków Bractwa Muzułmańskiego były odpowiedzią na polityczne i ekonomiczne warunki w Egipcie. Doprowadziło to do objęcia władzy w Egipcie przez tych, którzy są symbolem nacjonalizmu – wojskowych.
Wątpliwe jest czy jakiekolwiek egipskie przywództwo będzie próbowało pozbyć się osłony panarabizmu. W rzeczy samej decyzja o zakończeniu stanu wojny z Izraelem była oparta na świadomości, że koszty militarnego konfliktu z Izraelem przeważają nad korzyściami wynikającymi z pozycji lidera świata arabskiego. Jeżeli Egiptowi uda się odbudować gospodarkę prawdopodobnie będzie się starać umocnić swoją pozycję jako potęga w regionie, rywalizując o wpływy z Iranem i Turcją. Wojna z Izraelem nie leżałaby w narodowym interesie Egiptu.
Jest możliwe, że Egipt i świat arabski wchodzą w fazę post-panarabską, w której nowe tożsamości narodowe i grupy subregionalne (które obejmują także nie arabskie podmioty, takie jak Kurdowie, mieszkańcy południowego Sudanu czy Berberowie w Afryce Północnej) będą cieszyć się coraz większą władzą.
Arabski Bliski Wschód i jego peryferie nie zmienią się w zjednoczone imperium islamskie, które będzie starało się wymazać Izrael z mapy świata. Arabski i nie arabski Bliski Wschód przyjmie raczej kształt kolorowej mozaiki narodowych, religijnych i etnicznych grup z nowym układem sił, w którym można spodziewać się narastających napięć między Egiptem, Iranem i Turcją. Izrael i inni regionalni gracze – w tym sąsiednia Europa mająca historyczne, geograficzne, ekonomiczne i demograficzne powiązania z regionem – będą prawdopodobnie starali się wykorzystać te napięcia.
Stany Zjednoczone mogą wpływać najskuteczniej na ten długi i wieloaspektowy proces politycznych i gospodarczych zmian pozostając na marginesie i wstrzymując się od interwencji w regionalne konflikty i zamieszki, jakich doświadczy Bliski Wschód, jako że status quo będzie nadal się zmieniało w najbliższych latach.
Tak naprawdę, ponieważ Waszyngton był największym zwolennikiem status quo w regionie mógłby przyspieszyć zmiany polityczne rezygnując z wieloletniego wsparcia dla autokratów. Jednocześnie zwiększenie amerykańskiego handlu i inwestycji w gospodarki regionu mogłoby przyczynić się do przyspieszenia gospodarczej liberalizacji i wyłonienia się klasy średniej. Tak czy inaczej, polityczna i gospodarcza przyszłość Bliskiego Wschodu zostanie określona nie przez kogoś z zewnątrz, ale przez samych mieszkańców regionu.
Tekst ukazał się oryginalnie w wersji internetowej National Interest 1 marca 2011 roku.
Tłumaczenie: Martyna Bojarska
?