Kilka uwag na temat konsekwencji wyniku wyborów prezydenckich na Ukrainie
Znamy już ostateczne wyniki wyborów prezydenckich na Ukrainie. Do roku 2015 głową państwa będzie Wiktor Janukowycz. Komentarze, które pojawiły się w polskich mediach tuż po wyborach koncentrują się wokół oczywistego, jak by się mogło wydawać, stwierdzenia: oto nastąpił koniec pomarańczowej rewolucji, nadeszła era niebieskiej kontrrewolucji. Konsekwencje także wydają się oczywiste: Ukraina rezygnuje z zachodniego kierunku swej polityki zagranicznej na rzecz zacieśniania kontaktów z Rosją (na warunkach serwilistycznych, rzecz jasna) i odchodzi od demokratycznego modelu państwa. Oczywistości mają jednak to do siebie, że próbują opisywać świat metodą zero-jedynkową. Tymczasem w polityce, a tym bardziej w stosunkach międzynarodowych niezwykle rzadko mamy do czynienia z rzeczywistością czarno-białą. Co zatem oznacza dla Ukrainy i jej miejsca w polityce międzynarodowej prezydentura Janukowycza?
Zwrot na Wschód?
Zachodni kierunek polityki zagranicznej Ukrainy od pewnego już czasu postrzegać należy w kategorii mitu. Jeżeli przyjrzymy się działaniom liderów pomarańczowej rewolucji w ciągu ostatnich kilku, czy kilkunastu miesięcy, to trudno o „opcji zachodniej” rozmawiać w innych kategoriach. Wiktor Juszczenko rozpaczliwie poszukujący zaplecza politycznego i adorujący tym samym środowiska nacjonalistyczne nie mieści się już od jakiegoś czasu w modelu przywódcy stojącego na straży zachodnich wartości. Julia Tymoszenko, jako polityk wyjątkowo pragmatyczny, zdaje sobie sprawę, iż ekonomiczna stabilizacja Ukrainy zależy w dużej mierze od przynajmniej poprawnych relacji z Kremlem. Oboje zaś od dawna zdali sobie sprawę, że zarówno Unia Europejska, jak i NATO nie mają (i prawdopodobnie nie będą mieć) przygotowanej żadnej poważnej oferty dla Ukrainy. Biorąc dodatkowo pod uwagę brak poparcia dla starań o członkostwo w NATO wśród samych Ukraińców można śmiało stwierdzić, iż „zwrot na wschód” nastąpił już dawno temu. I jest to nie tyle sukces Janukowycza czy Partii Regionów, ile efekt celowych zaniechań Zachodu. Nawet najbardziej prozachodni politycy ukraińscy wobec coraz wyraźniej deklarowanej przez administrację Baracka Obamy woli ustępstw na rzecz Rosji oraz flirtów głównych potęg europejskich z Kremlem muszą przyznać, iż „kierunek zachodni” jest obecnie dla Ukrainy zamknięty. Zwrotu na Zachód nie będzie, bo być nie może. Zwrotu na Wschód nie będzie, gdyż nigdy nie było realnego zwrotu na Zachód.
Czy zatem prezydentura Wiktora Janukowycza może przynieść zasadnicze zmiany w polityce zagranicznej Ukrainy? I tak, i nie. Zależeć to może nie tyle od intencji samego prezydenta, ile od jego zręczności w prowadzeniu swoistej gry z Kremlem, podobnej do tej, jaka prowadzona była przez Leonida Kuczmę. W jeszcze większym stopniu ukraińska polityka zagraniczna uzależniona będzie od uwarunkowań geopolitycznych i geostrategicznych w skali globalnej. Warto zauważyć, że tak jak „pomarańczowi” liderzy nie są już tak ewidentnie prozachodni jak przed pięciu laty, tak też pewną ewolucję poglądów przeszedł obecny prezydent. Co więcej, wydaje się, iż przyklejona mu w 2005 roku „gęba” polityka służącego Kremlowi nigdy nie była do końca prawdziwa. Opinia o „służalczym” podejściu do relacji z Rosją wynikała w dużej mierze z potrzeby przeprowadzenia wyraźnego pozycjonowania stron w obliczu konfliktu wewnętrznego, nie zaś z rzeczywistych deklaracji politycznych Janukowycza. Bez wątpienia obecny prezydent Ukrainy uznaje współpracę z Rosją za fundament funkcjonowania Ukrainy w środowisku międzynarodowym. Trudno jednak wyobrazić sobie, że byłby on gotów zaproponować swojemu zapleczu politycznemu, a przede wszystkim swoim wyborcom, jakiekolwiek rozwiązania zmierzające do ograniczenia suwerenności Ukrainy. Co więcej, analizując kwestię z punktu widzenia czysto ludzkich i politycznych pobudek, zbytni serwilizm wobec Kremla oznaczałby dla Janukowicza oddanie realnej władzy. Zbyt daleko idące ustępstwa zwiększałyby poza tym groźbę wywołania kolejnego poważnego kryzysu politycznego, a co za tym idzie ryzyko utraty już nie tylko realnej ale także formalnej władzy.
Bez wątpienia przed administracją Janukowycza stoją bardzo poważne wyzwania. W dalszym ciągu nie do końca pozostają załatwione kwestie umów gazowych oraz, co wydaje się jeszcze istotniejsze, sprawa odnowienia dzierżawy baz czarnomorskich przez Rosję. Dla Rosji sprawa przedłużenia dzierżawy baz jest kluczową dla realizacji celów polityki w regionie. Tak długo, jak Rosja będzie posiadała własne instalacje wojskowe na Krymie, tak długo będzie mogła być pewna, iż Ukraina nie „wymknie się” z jej strefy wpływów. Czy można wyobrazić sobie, że Ukraina wstępuje do NATO z bagażem rosyjskiej bazy w Sewastopolu czy Jałcie? Czy można sobie wyobrazić wejście Ukrainy do strefy Schengen, w sytuacji braku kontroli nad częścią swojego terytorium? Obecna dzierżawa wygasa w roku 2017. Trudno wyobrazić sobie, iż Rosja nie będzie w najbliższych latach próbowała przynajmniej przygotowania gruntu pod przyszłe negocjacje. Kreml ma podstawy spodziewać się, że negocjacje z Janukowyczem i Partią Regionów będą łatwiejsze niż w jakiejkolwiek innej konfiguracji politycznej. Można więc przypuszczać, iż Rosjanie będą chcieli zakończyć proces negocjacyjny do końca 2014 roku. Paradoksalnie może to być szansą dla Janukowycza. Uzyskanie w zamian za przedłużenie dzierżawy korzystnych długoterminowych umów gazowych (a dzięki nim zachowanie bezpiecznego dystansu w relacjach z Rosją) byłoby, bez wątpienia, sukcesem, który mógłby utrwalić, a nawet wzmocnić pozycję polityczną prezydenta i Partii Regionów. Niestety, z punktu widzenia Ukrainy, graczami w tej grze są nie tylko Moskwa i Kijów, ale także Waszyngton, Berlin i Paryż. Przekonanie Obamy, Merkel czy Sarkozy’ego o powrocie Rosji do roli czołowego globalnego gracza stawia Ukrainę na osamotnionych pozycjach i poważnie osłabia ukraińskie pozycje negocjacyjne. Można zatem zaryzykować tezę, iż w kontekście ukraińskiej polityki zagranicznej wybór Janukowycza ma drugo-, czy nawet trzeciorzędne znaczenie. Przyczyny ewentualnego powrotu Ukrainy do rosyjskiej strefy wpływów leżą gdzie indziej. Często nawet poza samą Ukrainą.
„Pogłoski o mojej śmierci były mocno przesadzone”
Słynny anons Marka Twaina wydaje się być doskonałą odpowiedzią na pytanie o przyszłość ukraińskiej demokracji. I to co najmniej w dwóch kontekstach. Po pierwsze, należy zastanowić się, czy wynik ostatnich wyborów prezydenckich na Ukrainie faktycznie oznacza krok wstecz dla demokracji. Po drugie zaś, warto zapytać o przyszły kształt ukraińskiej sceny politycznej.
Demokracja w krajach postkomunistycznych generalnie podąża dość wyboistymi drogami. Jeżeli zastanawiamy się nad stanem ukraińskiej demokracji, to musimy sobie uzmysłowić, iż jest to kraj nieustannie znajdujący się na etapie transformacji ustrojowej. O pełnej demokracji w stylu zachodnim nie można tu mówić. Czy pomarańczowa rewolucja była przejawem demokratyzacji? Tylko w pewnym sensie. Co prawda pojawiły się wówczas symptomy narodzin społeczeństwa obywatelskiego, jednak instytucje pozostały praktycznie niezmienione. Jeżeli przyjrzymy się wyborom z przełomu 2004 i 2005 roku oraz tym z początku roku 2010, to widać wyraźny postęp. Pamiętając machinacje wyborcze sprzed pięciu lat, ale także swoiste „wymuszenia” ze strony „pomarańczowych”, które przecież też niewiele mają wspólnego ze standardami zachodnich demokracji, ostatnie wybory prezydenckie jawią się jako niezwykle spokojne i uczciwe. Świadczą o tym choćby oceny międzynarodowych obserwatorów, w tym obserwatorów z ramienia Parlamentu Europejskiego z Pawłem Kowalem na czele. Szef delegacji PE, z racji swej proweniencji politycznej ma przecież niewiele powodów, by cieszyć się ze zwycięstwa Wiktora Janukowycza. Bez wątpienia Ukraińska demokracja dotarła do kolejnego skrzyżowania, z którego podążyć może w dwóch kierunkach: rozwoju instytucji demokratycznych na wzór zachodni albo próby stworzenia państwa quasi-demokratycznego na wzór rosyjski. Ten ostatni scenariusz wydaje się o tyle mało prawdopodobny, że do budowy „miękkiego” autorytaryzmu niezbędna jest silna społeczna legitymacja. Tymczasem wynik wyborów wskazuje na silną polaryzację ukraińskiej sceny politycznej. Różnica 3,5 punktu pomiędzy wynikiem Tymoszenko i Janukowycza nie daje podstaw do radykalnego wzmocnienia pozycji prezydenta. Najprawdopodobniej ukraińska demokracja zatrzyma się na jakiś czas na tym skrzyżowaniu i będzie czekać na rozwój wypadków. Przy czym nie ma podstaw by sądzić, że wybór Julii Tymoszenko cokolwiek by w tej kwestii zmienił.
Co zatem dalej z tym, co pozostało po obozie „pomarańczowych”? Pojawiają się przypuszczenia, iż Wiktor Janukowycz będzie próbował doprowadzić do wcześniejszych wyborów do Rady Najwyższej. Nie wydaje się, aby było to realne zagrożenie. Obecna pozycja BJUT-u wydaje się na tyle silna, że krok taki mógłby być niezwykle ryzykowny. Po minimalnej przegranej w wyborach prezydenckich obóz ten mógłby zewrzeć szeregi, zaś zwolennicy Partii Regionów byliby pewnie mniej zmobilizowani od przeciwników. Należy więc przypuszczać, że Wiktor Janukowycz nie będzie podejmował takiego ryzyka. Wobec tak wyraźnej polaryzacji sceny politycznej (i oczekiwań wyborców) najbardziej realna wydaje się kohabitacja rządu z Tymoszenko na czele i z liderem Partii Regionów jako prezydentem. Ten stan rzeczy utrzyma się pewnie do roku 2012, a więc do konstytucyjnego terminu wyborów parlamentarnych.
Generalnie wydaje się, że obecna scena polityczna Ukrainy wykazuje tendencje do swoistej petryfikacji. Partia Regionów i BJUT podzieliły pomiędzy sobą zasadniczą jej część i, jak się wydaje, stan ten będzie się pogłębiał. Należy zauważyć, że obydwa ugrupowania tak się spozycjonowały, że praktycznie nie rywalizują o poparcie żadnej wspólnej grupy wyborców. Paradoksalnie więc to nie one są dla siebie przeciwnikami. Walczą raczej o przejęcie głosów mniejszych ugrupowań niż odebranie sobie wyborców nawzajem. Ostra kampania wyborcza sprzyja niekiedy zafałszowaniu obrazu. Tak jest zapewne i w przypadku Ukrainy. W ciągu kilku czy kilkunastu tygodni należy się spodziewać wyciszenia retoryki wyborczej. Do czasu rozpoczęcia kampanii parlamentarnej spodziewać się należy raczej „trudnej” współpracy pomiędzy Janukowyczem i Tymoszenko, niż otwartej wojny politycznej. Co więcej, wynik przyszłych wyborów do Rady Najwyższej jest otwarty. Przykład innych krajów przechodzących proces transformacji pokazuje, że partia sprawująca władzę zwykle traci poparcie wyborców. Ponieważ realna władza na Ukrainie jest bardziej kojarzona z pałacem prezydenckim niż z funkcją premiera, kolejne wybory parlamentarne mogą się okazać zwycięskie dla BJUT-u.
Zmieniło się wszystko i nic.
Przyglądając się reakcjom w Polsce na wynik wyborów prezydenckich na Ukrainie wydaje się, że tym co naprawdę się zmieniło jest nasz sposób postrzegania tego kraju. Mit pomarańczowej rewolucji jest w nas tak głęboko zakorzeniony, że mamy tendencje do bardzo uproszczonych wizji Ukrainy i ukraińskiego społeczeństwa. Nasz wschodni sąsiad nigdy nie był ani bardziej, ani mniej „pomarańczowy” niż jest obecnie, nie był też ani bardziej, ani mniej „niebieski”. Z pewnością zgodne z polską racją stanu byłoby wyciąganie Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów. Tyle że mocarstwa europejskie i Stany Zjednoczone widzą to zupełnie inaczej. Polska zaś może zaoferować Ukrainie jedynie przyjazne gesty. To oczywiście nie jest zupełnie bez znaczenia. By jednak wykonywać te przyjazne gesty musimy sobie jasno uświadomić, że Ukraina po wyborach prezydenckich jest tym samym krajem, co przed wyborami. Co więcej, trudno dostrzec tam jakąś poważną zmianę jakościową.