Od dłuższego czasu mamy w polskiej polityce do czynienia z konsensusem dotyczącym relacji polsko-węgierskich. Nie chodzi o jednomyślność w podejściu do tej kwestii, a raczej pogodzenie się z faktem, że pozostajemy w taktycznym lub strategicznym, mniej lub bardziej oficjalnym, sojuszu z Węgrami.
Obóz rządzący jest z tej sytuacji bardzo zadowolony – pod przywództwem Kaczyńskiego i Orbana Polska i Węgry rzekomo przeciwstawiają się Zachodowi, który odcina się od swoich korzeni. Środowiska krytykujące rząd ostrzegają z kolei przed „kontrrewolucją kulturalną” i biją na alarm ilekroć dochodzi do spotkania obu przywódców. Trzeba jednak powiedzieć otwarcie – żaden sojusz między Polską, a Węgrami nie istnieje. Przeciwnie, Jarosław Kaczyński jest bezlitośnie ogrywany przez Viktora Orbana, bowiem Budapesztowi zależy na jak największym osłabieniu pozycji Polski w regionie i w Europie.
Prawdopodobnie Jarosław Kaczyński i jego obóz polityczny wierzą w to, że Węgry naprawdę są sojusznikiem Polski. Viktor Orban rzeczywiście spotyka się z prezesem PiS, wykonuje uprzejme gesty, a nawet nazywa Kaczyńskiego wielkim politykiem. Obaj politycy dość regularnie pozostają ze sobą w kontakcie, zdążyli nawet ogłosić „kontrrewolucję kulturalną”, a Orban został uhonorowany tytułem człowieka roku na Forum Ekonomicznym w Krynicy. Kaczyński powtarzał, że chętnie w Warszawie widziałby Budapeszt i gdy doszedł do władzy nie zwlekał z wcielaniem tych słów w życie. Tak bardzo jednak jest zapatrzony w premiera Węgier, że nie dostrzega fasadowości relacji polsko-węgierskich i chytrego uśmiechu Orbana, za którym wcale nie kryje się przyjaźń wobec Polski.
Rządowi PiS-u zależy na poparciu Węgier w toczącym się od dłuższego czasu sporze na linii Polska-Unia Europejska. Chodzi o to, aby wspólnymi siłami zablokować sankcje, które mogą w przyszłości grozić naszemu państwu za nieprzestrzeganie reguł demokratycznego państwa prawa. Na pierwszy rzut oka, Kaczyński posiada mocne argumenty. Zarówno Polska, jak Węgry prezentują podobne stanowiska w sprawie kryzysu migracyjnego, nie chcąc przyjmować na swoje terytoria uchodźców rozdzielanych odgórnie w systemie kwotowym. Jeżeli dodać do tego odwołania do wspólnych wartości chrześcijańskich, które mają być lekarstwem na problemy związane z napływem do Europy wyznawców islamu, mogłoby się wydawać, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby oba państwa zacieśniały strategiczną współpracę.
Dla uważnego obserwatora powinno być jednak jasne, że Węgry nie mają żadnego interesu w tym, aby wiązać się z Polską sojuszem. „Zdrada” Orbana w trakcie ponownego wyboru Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej jest tego najbardziej jaskrawym, choć nie jedynym przykładem. Budapeszt dostrzegł jak wielkie korzyści może mu przynieść podsycanie konfliktu na linii Polska–UE. Orban chwali Kaczyńskiego i bywa, że poczuwa się do solidarności z Polską, rzekomo niesprawiedliwie stawianą pod pręgierzem. Robi to jednak po to, by umacniać Kaczyńskiego w poczuciu moralnych zwycięstw, których z utęsknieniem wygląda jego elektorat. Węgierska kalkulacja jest prosta – Orban widzi, że PiS pozycję Polski osłabia, więc gra na przedłużenie tego stanu rzeczy. W ten sposób sam może poprawić pozycję swojego kraju w regionie i w dłuższej perspektywie odgrywać rolę poważniejszą niż wskazywałby na to potencjał Węgier. Jeżeli Budapeszt twierdzi, że nie poprze nałożenia na Polskę sankcji, to tylko dlatego, że zależy mu na tym, aby PiS jak najdłużej osłabiało swój kraj.
Węgrzy starają się również wykorzystać naszą bezradność w polityce regionalnej. Z Rosją stosunków de facto nie utrzymujemy, Ukraina uznała już dawno, że nasza pomoc przynosi jej więcej szkód niż pożytku. Z takim bilansem możemy zapomnieć o przywództwie regionalnym, do którego niedawno aspirowaliśmy. Wobec polskiej zapaści, w Europie Środkowej wytworzyła się strategiczna próżnia. Natura nie znosi jednak takiego stanu rzeczy, stąd wzmożona aktywność Węgier na arenie międzynarodowej.
Orbana można krytykować za poczynania w polityce wewnętrznej, ale nie sposób nie docenić jego intuicji w polityce zagranicznej. Nie idzie na wojnę ze wszystkimi, tak jak Kaczyński, raczej cierpliwie buduje pozycję Węgier. Asystuje przy upadku polskich wpływów w regionie i pragmatycznie załatwia interesy z Rosją. Trudno się dziwić temu zachowaniu, ponieważ Orban kieruje się przede wszystkim węgierskim interesem narodowym. W polityce zagranicznej dąży do realizacji programu, który maksymalnie wzmacnia pozycję Węgier i wie dobrze, że nie jest mu do tego potrzebna silna Polska. Rozumie też, znowu w przeciwieństwie do Polski, że rozmawiać należy z każdym liczącym się graczem, stąd ożywione kontakty z Rosją, czy Chinami.
Z naszej perspektywy rozwój stosunków polsko-węgierskich w ostatnim czasie dowodzi przede wszystkim słabości strategicznej ludzi, którzy odpowiadają za politykę zagraniczną. Nie pierwszy raz nasze działania na arenie międzynarodowej oparte są na hasłach ideologicznych, czy odwołaniu do wspólnych wartości. Nasi decydenci nie potrafią zrozumieć, że liczą się przede wszystkim interesy i to, co jesteśmy w stanie zaoferować. Cała reszta ma znaczenie drugorzędne. Niestety, Orban naszą naiwność dostrzegł i już od dawna po cichu ją wykorzystuje.
W tej sytuacji liczenie na pomoc Węgier w naszej krucjacie antyunijnej jest jedynie wyrazem politycznej niedojrzałości i bardzo słabego rozeznania w sprawach europejskich. Rząd Prawa i Sprawiedliwości popełnia większe błędy w polityce zagranicznej niż zbliżenie z Węgrami (np. polityka wschodnia, czy relacje w UE), ale właśnie to działanie pokazuje najdobitniej jak w Europie jesteśmy osamotnieni i jak bardzo jesteśmy niezdolni do myślenia w kategoriach strategicznych, które w polityce zagranicznej na pierwszy plan wysuwają interes narodowy.
Doskonale wiadomo, że w polityce, zwłaszcza międzynarodowej, na sentymenty miejsca nie ma. Nasze relacje z Węgrami, tak jak z każdym innym państwem, powinny być oparte na interesach i wymianie korzyści. Obecnie nie ma ważnych powodów, aby nasze relacje z Budapesztem posiadały wyjątkowy status. Jest tak wiele do zrobienia, a przede wszystkim do naprawienia, że Węgry powinny zajmować zdecydowanie drugoplanową rolę w polskiej polityce zagranicznej. Jeżeli, na przekór wszystkiemu, myślimy odwrotnie, to stawiamy wóz przed koniem.