Tworzą ponadpartyjne porozumienie. Przeniknęli Kościół, stowarzyszenia, organizacje pozarządowe, mają się dobrze już na poziomie rodziny. Dominują. Są wszechogarniający. Co „ważniejszym” śni się wszechmoc. Ich pewność siebie płynie z cynizmu, ignorancji, intelektualnego lenistwa, interesowności; bywa też, że źródłem zła jest zaburzenie psychiczne: narcyzm, mitomaństwo, utrata proporcji. Sofistyka, którą mylą z inteligencją, erudycją i logiką wywodu, jest ich nieodłączną bronią; kłamstwo – chlebem powszednim.
Nie wzrusza ich cierpienie jednostki (chyba, że jest to wzruszenie reżyserowane dla potrzeb telewizora -oficjalnego bożka większości Polaków; albo cierpiącym jest członek rodziny). Żyją w metaświecie, gdzie rządzą idee, dla których nawet nie usiłują szukać desygnatów. Świetnie czują się w otoczeniu wielkich zbiorów (najlepiej w otoczeniu milionów, często imaginowanych na potrzeby ideologii), ewentualnie tak zwanych najbliższych. Rzeczywistość ich „nie wzrusza”, bo o niej zapomnieli; ona dla nich nie istnieje albo istnieje w sposób ułomny, o tyle, o ile sprzyja założeniom. Tacy są – hipokryci.
Jeżeli gwałcone jest dziecko, to jego zmasakrowane ciało i trauma, z którą sobie najpewniej nie poradzi, są nieważne. Ważne jest kto gwałcił, a właściwie idea, tego, kto gwałcił. Jeżeli gwałcił „swój”, to można miesiącami dowodzić na wszystkich frontach medialnych, że „obiektywne okoliczności” zdejmują z gwałciciela winę. W każdym razie tę część winy, która podlega wymiernej karze. Przedawniło się i nie wypada (oni zawsze wiedzą, co wypada i kiedy, bo reguły są elastyczne). W zderzeniu np. z wielką twórczością reżysera, fizyczny ból nastolatki spowodowany gwałtem jest niczym. Nie trzeba zbyt wiele mówić i absolutnie karać, bo karą jest samo napiętnowanie. W gruncie rzeczy napiętnowanie jest barbarzyńskie, bo dowodzi niezrozumienia „dramatu złoczyńcy”. Nie wolno burzyć narodowych, kastowych lub też środowiskowych mitów. Nieważne ilu chłopców zgwałcili katoliccy duchowni. Nieważne, czy papież o tym wiedział. Papież jest nietykalny. Tykalni są mali chłopcy. Papież jest jak hymn, godło, flaga. Amen. Nawet nie wolno sobie wyobrazić, żeby papież mógł popełnić przestępstwo (a zatajanie wiedzy o zbrodni, jest przestępstwem w każdym cywilizowanym kraju). Papież jest ideą, a te, co się rozumie samo przez się, przestępstw nie popełniają. Gdybyśmy publicznie sformułowali pogląd o przestępstwie, które popełnił papież i chcieli dla niego więzienia, zabito by nas. Dla dobra wspólnoty. I ku chwale ojczyzny.
Zatem reżyser mógł zgwałcić. Znany psycholog też (starzał się i mu poziom cukru zakłócał percepcję). To znaczy, niby oficjalnie nie mógł, ale jego koledzy i koleżanki tyle mu zawdzięczają, współczują pobytu w więzieniu oraz przedwczesnej śmierci, która przecież mogła pociągnąć za sobą do grobu ideę psychologa i jeszcze większą od niej ideę terapii. A więc jednak mógł. A ci, co by chcieli nazwać rzecz po imieniu, wzburzenie sprzedają jedynie swoim mediom, a za ich pośrednictwem wyznawcom. Zresztą za chwilę okaże się, że gwałcili ich „nasi swoi” i będą potrzebować wyrozumiałości po drugiej stronie medialnej barykady. Nie wolno więc sobie nawzajem bruździć nadmiernym zaangażowaniem, bo obowiązuje ponad ideowe porozumienie hipokrytów, które odrzuca jednostkowe cierpienie. Ono nigdy nie jest konkretne. Nie podlegają zarejestrowaniu i opisowi krew z odbytnicy, skowyt kilkulatka i jego psychika skrzywiona na resztę życia. To nie istnieje. Tylko idee są warte zachodu. Albo mszy – jak kto woli.
Jeżeli ktoś cierpi głód, to jest nieważne, jego cierpienie jest nieważne. Nie wolno nikomu zanieść miski zupy i kromki chleba temu głodnemu człowiekowi. Trzeba walczyć z systemem. To system jest ważny. Na pewno głodnemu pomoże obniżenie podatków, których nie płaci. Ono wyzwoli w nim inicjatywę, której nie ma. I da mu możliwości, o których głodny nie wie. A właściwie to lepiej byłoby podwyższyć podatki. Dystrybuować dochód. Zabrać by dać. Nie wiadomo ile i dokładnie komu. I jak długo trzeba głodnego karmić. Nieważne, że on jest głodny tu i teraz. Że tu i teraz trzeba mu dać miskę zupy. Można ugotować więcej na obiad. Albo nie wyrzucać, bo prawie zawsze się gotuje za dużo, jak już się gotuje. Ale nie można się po prostu podzielić. A nawet gdyby, to i tak nie bardzo jest z kim, bo nie ma już sąsiada, jest tylko idea sąsiada. Dlatego sąsiada tak trudno spotkać, choć codziennie się go mija w ciasnej klatce schodowej. Nie można też dla głodnego przygotować posiłku przy kościele. Kościół nie jest od przygotowywania posiłków. Zebrana w niedzielę taca nie może być przeznaczona na posiłek dla ubogich. Taca idzie na Kościół, który jest, a i to coraz rzadziej, od nawoływania do przygotowywania posiłków i głoszenia ogólnej empatii, która od samego głoszenia nie ma szansy wejść wierzącym w krew, ale nie o to przecież chodzi. O głodnym zawsze warto porozmawiać, wykazać zainteresowanie w dyskusji, ale miski zupy mu zanieść nie warto! Solidarność była wszak wielką ideą. Pogrzebaną przez neoliberałów. Trzeba wrócić do wielkiej idei. Wtedy głodny na pewno się naje.
Kobiety bić i przed orgazmem ochronić
Jeżeli bita jest kobieta w Bogatyni, to trzeba zorganizować manifę w Warszawie – która i tak miała być zorganizowana. Bogatynia nie jest od manif. Dom mordercy i kata (albo lepiej – miejsce jego pracy) nie są do oplakatowania. Bita kobieta i bite dzieci nie są do przytulania, do podania gorącej herbaty i drożdżowego ciasta. Kawa i herbata są na manifie w Warszawie. Stąd lepiej widać Bogatynię. Przecież agresja nie może być skierowana bezpośrednio do kata. Agresją uderza się w ośrodki medialne, które nie sprzyjają polityce gender. Krzyk ma być słyszany przez politycznych oponentów, dla których agresja w domu nie istnieje, bo rodzina jest święta ideą i wara od idei rodziny. Wrzask na manifie, ma być też słyszany przez swoich, którzy po dojściu do władzy i obaleniu patriarchalnego systemu, będą dystrybuować środki do walki z patriarchalną kontrrewolucją. Nikt więc nie wytatuuje katu na spasionym brzuchu: JESTEM SADYSTYCZNĄ ŚWINIĄ, KATEM ŻONY I DZIECI. Salander to nie u nas. Poza tym ona też żyje tylko w książce. Nie wolno palić instytucji, trzeba budować własne, bo tak kazał Jacek (nieważne, że w innych okolicznościach). Jacek jest święty. Niewierzący też muszą mieć świętych. A co. I swoją teologię. Czegoś się trzeba trzymać. Nie wolno pytać kobiet w Tarnobrzegu, czy mają orgazm. A już na pewno nie wtedy, kiedy wychodzą z kościoła. Każdy ma oswojony teren. Jedni siedzibę biskupa, inni centralę Partii Kobiet. Nie wolno też tłuc mężom kobiet z Tarnobrzega do głów, że ich żony mogą mieć orgazm, a nawet powinny, bo fizjologia właściwie każdej kobiecie daje pełną gamę rozkoszy, jeżeli tylko kobieta z Tarnobrzegu zechce z tej możliwości skorzystać. Ale fizjologia należy do rzeczywistości, a ta nie jest w łasce w państwie hipokrytów. Nie wolno więc absolutnie powiedzieć biskupowi, że „w tych sprawach” gada od rzeczy, bo się upaja ignorancją świętego Augustyna i paplaniną plutonu kolejnych papieży o „pożądliwości”.
Trzeba rozwalić system. Dla rozwalania systemu nawet dobre jest, żeby kobieta w Bogatyni była ciągle bita i nigdy nie doświadczyła orgazmu. Dobrze, żeby też jej dzieci były bite. Ewentualnie się wyciągnie z u
rzędu do spraw równouprawnienia kolejne fundusze na akcję społeczną, po której bita kobieta w Bogatyni będzie tak samo bita, a na dodatek zawstydzona, bo każdy bilbord z posiniaczona twarzą przypomni jej jak źle jest jej w życiu, a jej katu da jeszcze jeden pretekst do gwałtu. Przecież nie można pokazać na bilbordzie kata i napisać: tak wygląda Alfred Dupczyński, zamieszkały na Franciszkańskiej 23, który bije żonę i dzieci. Akcja społeczna musi być zbudowana wokół idei. A nie konkretnej ofiary. Nie ma konkretnej ofiary, jest tylko idea bitej kobiety, której wizualizacją będzie amatorka dorabiająca w reklamie.
Jeżeli konkretni chłopcy z lasu np. pod Radomskiem z KWP od Warszyca cierpieli już po wojnie, bo im kazano nago siadać na odwróconym stołku, to trzeba im współczuć. Ale nie wolno jednocześnie współczuć Żydówce i jej dziecku, których zupełnie inni chłopcy np. od Kurasia rozwalili w walce z żydokomuną, gdzieś pod Jodłową. Albo trzeba współczuć Żydówce i dziecku, a o paranoi, która stała się udziałem chłopców z lasu pod Radomskiem, zapomnieć. Wszystko zależy, do czego chłopcy z lasu (nie konkretni, ale idea chłopców z lasu) i komu mają się przydać. Przerażenie kobiety i jej dziecka, którym udało się dotrwać do likwidacji K.L. Majdanek, żeby teraz sczeznąć w lesie, jest nieważne. Tak samo jak nieważne są wyrwane paznokcie chłopaka z KWP. Nieważne jest zmasakrowane ciało spersonalizowanego Żyda w Kielcach. Ważne jest to, co z tym ciałem można zrobić, czyli jak go użyć do zbudowania metaprzestrzeni dla swoich.
Nie można powiedzieć czerwonemu katu: zasłużyłeś na piekło, nie jesteś ani Polakiem, ani człowiekiem! I nie można oczekiwać, że kat chłopaków z KWP pójdzie do domu ich krewnych i poprosi o rozmowę, o przebaczenie. Nie można też iść do domu tego, co go zajął, gdy prochy „poprzedniego właściciela” wiatr pędził spod krematorium i zapytać: jak się z tym czuje i czy naprawdę nigdy nie pomyślał o „poprzednim właścicielu”, może swoim sąsiedzie? Czy przez te wszystkie lata dobrze mu się spało na poduszce zamordowanego ? Co o tym opowie Bogu, który, jak by nie patrzył, przez chwilę był Żydem? Nie można też iść do księdza, który nawet słowem nie upomniał parafian, gdy wchodzili w posiadanie „pożydowskiego”, czyli niczyjego mienia. I nie można zapytać, co w tej sprawie zrobił Prymas Tysiąclecia. I czy mu chociaż raz było przykro z powodu pustych miejsc po synagogach. Prymas Tysiąclecia jest od Tysiąclecia a nie od tego, żeby mu było przykro.
Zresztą takie zachowania, czy wezwania do bezpośredniej interakcji, byłyby niegodne zinstytucjonalizowanego społeczeństwa. Dyskusji nie prowadzi się z konkretnym człowiekiem. Dyskusję prowadzą instytucje. Ludzie ze sobą już nie rozmawiają. Robią to za nich media.
Zamach na starców
Jeżeli ktoś jest młody i chciałby powiedzieć, że to nie w porządku, że nikt go nie pytał, czy chce utrzymywać emeryta albo dwóch, to nie wolno mu tak powiedzieć. Nawet gdyby intencją była tylko próba porozmawiania, wyjścia z całkowitej zależności, czy zniewolenia starych od młodych i młodych od starych, tak bardzo na rzecz starych opodatkowanych (tak bardzo od tych podatków zależnych). Kiedyś starzy wysyłali na śmierć młodych, których jedyną nadzieją było to, że nie wszyscy zginą i się zemszczą, gdy już będą starzy, wysyłając na śmierć Bogu ducha winnych innych młodych (jeżeli konkretnego starca zamienimy w ideę starca, a młodego w ideę młodego, to taka zemsta ma sens). Dzisiaj młodzi Polacy mogą mieć nadzieję, że doczekają emerytury i zemszczą się na innych młodych Polakach; a jak demografia pozwoli, to może nawet się załapią na gerontokratyczną dyktaturę i cały, coraz większy deficyt, przeznaczą na wypłatę świadczeń emerytalnych. Gdyby ktoś młody zapytał tylko o korektę systemu, nie o jakiś pinochetowski zamach na emerytury, które wymyślił Polakożerca Bismarck, to młodemu nie wolno. Młody ugodzi wówczas w starość jako godność. A to oznaka braku szacunku dla „dorobku poprzednich pokoleń” oraz solidaryzmu międzypokoleniowego; czyli w praktyce, prawa starców do zemsty oraz nielimitowanego starczego konsumpcjonizmu. Poza tym zawsze można się narazić wyznawcom efektu mnożnikowego i teorii popytowej (charakterystyczne jest, jak jedna ideologia tzw. doskonałego samoregulującego się rynku, zostaje zastąpiona inną ideologią głoszącą, że za jednym wydanym przez państwo dolarem, pojawią się cztery kolejne, wygenerowane jak króliki z magicznego kapelusza za sprawą samej woli wierzących w mnożnik i moc sprawczą gigantycznego długu, który jest błogosławieństwem, a nie balastem). Albo przeciwnie, głosząc konieczność jakiejś elementarnej współpracy, współodpowiedzialności i nieprzekreślania wszystkich praw jakie daje udział w tym łańcuszku świętego Antoniego, można zostać oskarżonym o lewactwo. Zdecydowanie najgorzej jest jednak powiedzieć, że ma się konkretne pomysły. I potrafi się przewidzieć dobre i złe konsekwencje ich wprowadzenia w życie. Takie stanowisko byłoby obrazoburstwem. W Polsce nie można już mieć konkretnych pomysłów, oderwanych od jakiejś ideologii.
To znaczy niby można, nikt nie zakazuje, ale, pomysły dotyczące dużych grup, czy nawet całego narodu, realizuje się w ramach systemu partyjnego. A partie nie chcą już mieć konkretnych pomysłów, bo mogą one być przeszkodą w osiągnięciu najważniejszego celu, którym dla partii jest zdobycie władzy i redystrybucji produktu krajowego do wewnątrz partii, która jest najefektywniejszym urzędem pracy w Polsce. Dlatego partie wolą idee, wszystko jedno zresztą jakie.
Mafijne sekrety
Jeżeli ojciec albo brat pracuje w pogotowiu i zabija ludzi pavulonem, to tego brata, czy ojca nie wydamy, nie zdradzimy. Za nic. I tak nam dopomóż Bóg. I cieszyć się będziemy, bo się powodzi lepiej. Jeżeli mąż jest burmistrzem i ustawia przetargi, to tego męża nie wydamy – za nic. Jeżeli córka jest chora psychicznie, a matka jest profesorem ortodontą znanym i wpływowym, to córka też będzie ortodontą. Bo matka jest dobra dla córki. Dobra matka. Jeżeli mąż gwałci swoje współpracownice, czy podwładne, to widocznie one go sprowokowały. Jeżeli nasza bratowa jest w zaawansowanej ciąży po raz któryś, a dzieci w domu nie przybywa, to nie wydamy bratowej ani brata, nie zajrzymy do szafy i nie przekopiemy ogródka. Zjemy z bratem i bratową rosół w niedzielę, a barszcz w Boże Narodzenie. Jeżeli syn skończył prawo i jest jedno miejsce na aplikacji adwokackiej, a my mu możemy to miejsce załatwić, to załatwimy wszystkich konkurentów syna. Jeżeli nasz teść ma dziecko, o którym wie, że je ma, ale czterdzieści lat udaje, że nie ma, to my teściowi dziury w brzuchu wiercić nie będziemy… Polska rodziną stoi. A rodzina w Polsce stoi mafijnym kodeksem, w którym lojalność to pierwsze przykazanie – z czego jasno wynika, że Polska jest krajem mafijnym. Z tym, że zamiast jednej, czy dwóch zwalczających się „organizacji” mamy setki tysięcy małych mafii; efekt zaskoczyłby nawet samego Vito Corleone.
I te niezliczone razy, kiedy odnajdujemy hipokrytę podszytego tchórzem w sobie. Jeżeli słyszymy w towarzystwie, jak ktoś: „mówi na Żydów”, to się nie odezwiemy; bo niczego nie zmienimy. Jeżeli jakiś bezmózg rzuci, że kobieta po czterdziestce to „złom”, to się nie odezwiemy, bo może pobije. Jeżeli widzimy, jak matka szarpie i tłucze dziecko, to nie zareagujemy, bo takie w Polsce jest prawo matk
i. Jeżeli ktoś narzeka na wysokie podatki, a ma dzieci w publicznej szkole i publicznym przedszkolu, i matkę na emeryturze, i ojca w szpitalu. to mu nie podliczymy ile tych podatków zapłacił, a ile dostaje od państwa, bo nie wypada i szkoda „przyjaźni”. Jeżeli ktoś jest katolikiem, ale wychodzi w rozmowie przy grillu, że nie zna katolickich dogmatów, nigdy nie trzymał w ręku Ewangelii, nie wspominając o czytaniu papieskich encyklik, to mu tej ignorancji nie wypomnimy; w Polsce tak już jest, że katolicy nie wiedzą w co i dlaczego wierzą. Jeżeli to my sami jesteśmy „onym”, to nam z tym dobrze.
Rzeczpospolita hipokryzją dziś stoi.
?