Od wielu miesięcy Zespół Doradców Strategicznych Premiera wraz z kilkoma urzędnikami i ekspertami ze świata NGO, pracuje nad niezwykle ważną ustawą dotyczącą tzw. otwartych zasobów publicznych. Trudno dziś oceniać jaki projekt wyjdzie z prac tego zespołu. Paradoksem jest to że, dyskusje o otwartości toczą się za zamkniętymi drzwiami. (Liberté! chcąc włączyć się w dyskusję o projekcie uzyskało informację, że będzie to możliwe dopiero na etapie tzw. konsultacji społecznych czyli po zamknięciu faktycznej dyskusji o projekcie). Warto jednak przybliżyć różne scenariusze, możliwe plusy i minusy takiej ustawy oraz przedstawić propozycje zapisów, które w ustawie znaleźć się powinny.
Czym są otwarte zasoby publiczne?
Cała idea opiera się na stwierdzeniu, że w dzisiejszym świecie dane, informacje, wiedza, treści kultury mają ogromny wpływ na szanse rozwoju współczesnych społeczeństw. Dzisiaj to wiedza jest kluczem do rozwoju ekonomicznego, edukacyjnego, kulturalnego, a także do szeroko rozumianej innowacyjności. Prace ZDS opierają się na założeniu, które wskazuje, że istotną część wszystkich zasobów informacyjnych stanowią zasoby tworzone lub finansowane przez podmioty publiczne. Pytanie co z tego faktu wynika? Zespół opracowujący założenia ustawy uznaje, że takie dobra należy uznać za dobra wspólne (otwartość ma zapewniać maksymalizację korzyści płynących z ich wykorzystania). Przez otwartość zespół rozumie dostępność zasobów oraz faktyczną i prawną możliwość ponownego ich wykorzystania. Internet ma zapewnić szeroką możliwość udostępniania tychże zasobów.
Dlaczego według zespołu jest to ważne? Otworzenie zasobów publicznych może zaowocować kreowaniem różnego rodzaju wartości dodanej przez podmioty trzecie. Efektem miałby więc być rozwój nauki oraz usług świadczonych w oparciu o te zasoby. A w konsekwencji wyrównywanie szans edukacyjnych i możliwości uczestnictwa w kulturze, a także poprawa efektywności i przejrzystości działania administracji publicznej.
Kluczowym jest jednak pytanie co rozumiemy przez owe „zasoby publiczne”, które miałyby być otwierane? Pojawiają się opinie zakładające, że należy traktować je bardzo szeroko zaliczając do nich nie tylko wszelkie decyzje i informacje o działalności urzędów, Biuletyn Informacji Publicznej itp. ale również zasoby wiedzy, obejmujące dane, raporty, opracowania, statystyki, wyniki badań naukowych, produkcje filmowe i telewizyjne, książki, podręczniki, etc. finansowane z środków publicznych.
Nie budzi wątpliwości ta część założeń, która będzie nakazywała urzędom większą otwartość, ujawnianie informacji o ich pracy i przystosowywanie informacji publicznej do epoki cyfrowej. Cyfryzacja i otwartość polskiej biurokracji, to ważny cel, który może przyczynić się do tworzenia urzędów bardziej przyjaznych dla swoich klientów. Rozwiązania takie mogą również pomóc w osiągnięciu większej przejrzystości życia publicznego i decyzji urzędników w Polsce. Natomiast wątpliwości budzą konsekwencje stosowania szerokiej definicji otwartych zasobów publicznych.
Czemu trzeba zapobiec?
Należy wskazać na pewne zagrożenia, które mogą być konsekwencją stosowania definicji otwartych zasobów publicznych w szeroki i radykalnie lewicowy sposób czyli pełnego udostępniania zasobów bez wpływu na to ich twórców. Mam oczywiście nadzieje, że projektanci ustawy są świadomi możliwych konsekwencji i będą w stanie implementować dobrą ustawę w taki sposób, aby jednocześnie przysłowiowo nie wylać dziecka z kąpielą. Jakie pytania należy zadać? Jakie konsekwencje ustawa ujęta w radykalny sposób może nieść ze sobą?
Przykład I.
Działalność badawcza szkół wyższych. Czy uczelnie będą zobowiązane do publikowania na swoich stronach www, opracowanych patentów i rozwiązań technicznych, nad którymi badania były finansowane z środków publicznych? Rozwiązanie takie w sposób oczywisty będzie powodowało kradzież polskiej myśli technicznej przez państwa lub podmioty trzecie. Wprowadzenie do pomysłu technicznego nawet niewielkich zmian, może być podstawą do ewentualnego dowodzenia przed sądem oryginalności skopiowanego pomysłu. Co więcej nierychliwość polskich sądów, może spowodować, że na skopiowanym opracowaniu, sfinansowanym z środków publicznych, ktoś komercyjnie rozwinie działający latami świetny biznes, zanim sąd wyda swoje orzeczenie. Oczywiście ex post można ubiegać się o odszkodowanie, pytanie jednak jak często naukowcy będą mieli siłę i determinację, aby dowodzić swoich praw przed sądem, procesując się np. latami z Chińczykami? Rozwiązanie to może szkodzić państwowym uczelniom, które nie będą miały okazji generować dochodów na swoją dalszą działalność ze sprzedaży patentów oraz wytworów pracy intelektualnej. W tej sposób ograniczamy możliwości finansowania uczelni z środków pochodzących z innych źródeł niż finansowane publiczne lub opłaty studentów.
Przykład II.
Działalność niekomercyjnych czasopism kulturalnych i ideowych. W jaki sposób interpretowana byłaby działalność podmiotów, które wytwarzają dobra intelektualne częściowo finansowane z środków publicznych? Pytamy o sytuację, w której np. wydawanie czasopisma jest w 30% finansowane z środków publicznych. Czy pismo będzie zobowiązane do opublikowania całej treści bezpłatnie na stronach www, co negatywnie mogłoby wpłynąć na wyniki sprzedaży? Czy rozwiązanie to paradoksalnie nie doprowadzi do upadku czasopism niekomercyjnych, które z trudem wiążą budżet z różnych źródeł i nie zmusi ich do przejścia na działalność komercyjną? Bliźniacza sytuacja może dotyczyć na przykład autorów i wydawców podręczników akademickich.
Przykład III.
Działalność producentów filmowych. Czy produkcje filmowe finansowane przez Państwowy Instytut Sztuki Filmowej będą musiały być udostępniane za darmo w Internecie? Jeśli tak to w jakim czasie po premierze? Jeśli ten obowiązek będzie istniał natychmiast to czy prawodawca zdaje sobie sprawę ze skutków finansowych takiego rozwiązania dla branży filmowej w Polsce?
Mój niepokój wzbudza też ideowe uzasadnienie realizacji całego projektu. W dyskusjach bardzo często podkreślana jest potrzeba traktowania zasobów wiedzy i kultury współtworzonej lub współfinansowanej przez państwo jako dobro wspólne. Doświadczenia epoki sprzed 1989 roku boleśnie udowodniły, że instytucje działające na podstawie tzw. dobra wspólnego bez określenia praw własności, kończyły się nieefektywnością gospodarowania, wykorzystywania zasobów. Obawiam się, że wprowadzenie przez tę ustawę de facto nowego typu prawa – prawa do wiedzy, opartego na domniemaniu bezwarunkowości i bezpłatności informacji, zasobów oraz innych danych i treści publicznych lub finansowanych ze środków publicznych, nie zaowocuje skutkami odmiennymi od zamierzonych i tworzeniem gorszej jakości (i w mniejszym zakresie) niekomercyjnych dóbr kultury i nauki. Jakiś rodzaj licencji jest niezbędny. Pytanie więc czy zastosowana w tym przypadku idea dobra wspólnego nie przyniesie w efekcie po prostu słabszych uniwersytetów i politechnik, czy jest zawsze zgodna z naszym wspólnym interesem? Czy nie zadziała tutaj prosty mechanizm braku dodatkowych, rynkowych bodźców ekonomicznych, które dają motywację do pracy bądź możliwość utrzymania działalności?
Projektowane zmiany powinny mieć też na uwadze spójność z ustawą o ponownym wykorzystaniu informacji publicznej, nad którą pracuje MSWiA, a której wdrożenie jest obowiązkowe ze względu na uregulowania europejskie.
Jaka cechy powinna zatem mieć ustawa?
Zgoda na wdrożenie szerokiej definicji otwartych zasobów publicznych musi zostać obwarowana szeregiem wentyli bezpieczeństwa i jasnych doprecyzowań. Po pierwsze będą one zapobiegać zjawiskom podobnym do opisanych powyżej. Będą miały na uwadze kondycję ekonomiczną instytucji kultury i nauki. Będą zgodne z zasadą równych szans dla wszystkich podmiotów. A z drugiej strony pozwolą na publiczne wykorzystywanie tych zasobów, które za zgodą wszystkich zaangażowanych podmiotów, mogą zostać udostępnione w tzw. domenie publicznej.
1. Definicja otwartych zasobów publicznych powinna dotyczyć tylko dóbr niematerialnych.
2. Przenoszenie określonego „zasobu intelektualnego”, finansowanego z środków publicznych, do domeny publicznej i powszechnego wykorzystania jest dobrowolne, czyli absolutnie nie może mieć miejsca przeniesienie automatyczne. Oznacza to, że każdorazowo przy podpisywaniu umowy na wykonanie określonego dobra finansowanego przez państwo, wykonawca deklaruje czy będzie chciał przenieść określone dobro do domeny publicznej. Decyzja w tej sprawie nie rzutuje na decyzję odnośnie przyznania środków. Państwo daje więc możliwość i promuje idee otwierania zasób wiedzy i kultury, jednocześnie jednak do tego nie zmusza. Jeśli instytucja kultury lub edukacji uzna, że to będzie szkodziło jej rozwojowi, wówczas może się bez konsekwencji nie zgodzić na przeniesienie dobra do domeny publicznej. Należy przewidywać, że ogromna część zasobów wiedzy trafi wówczas do owej domeny, bo w większości sytuacji będzie szansa na promocję autora, odkrycia itd. W systemie będzie jednak furtka służąca do ochrony tych danych i tych zasobów, które zgodnie z interesem wykonawcy nie powinny być publiczne.
3. Powinno obowiązywać jednakowe prawo dostępu do otwartych zasobów publicznych dla wszystkich podmiotów, niezależnie od motywacji i celów ich wykorzystania. Niezwykle ważne jest, aby prawo do korzystania z tych zasobów miały wszystkie podmioty, również te które chcą wykorzystywać te zasoby wiedzy do celów komercyjnych. Rozwój przedsiębiorstw leży w interesie publicznym tak samo jak rozwój edukacji i kultury. Jeśli wykonawca dobrowolnie godzi się na udostępnienie danego dzieła, jednocześnie godzi się, aby jego dzieło było wykorzystane również do celów komercyjnych. To jasne rozwiązanie, które pozwoli uniknąć stworzenia „potwora” czyli licznych procesów, w których przedsiębiorcy i naukowcy wzajemnie udowadnialiby na podstawie czyjego pomysłu powstało dane przedsięwzięcie. Przedsiębiorcy powinni wreszcie przestać być traktowani przez nasze państwo jako swojego rodzaju zło, jako podmioty które traktuje się gorzej. Projektodawcy wielokrotnie mówią o innowacyjności. A ona przecież jest właśnie domeną przedsiębiorstw zgodnie ze starym powiedzeniem: „Invention is the conversion of cash into ideas. Innovation is the conversion of ideas into cash”. Zrównanie w prawach przedsiębiorców z innymi na tym polu to krok w dobrym kierunku. Czyli wykorzystanie otwartych zasobów publicznych mogłoby być uczynione dla dowolnego, dozwolonego prawem celu – naukowego, publicystycznego, edukacyjnego, a w szczególności dla celu komercyjnego.
4. Wykorzystanie otwartych zasobów publicznych nie powinno nieść żadnych dodatkowych obciążeń biurokratycznych, a w szczególności tworzenia osobnych, specjalnych przepisów regulacyjnych wymagających organów kontroli i regulatorów (lub obciążanie zadaniami regulacyjnymi już istniejących regulatorów). Czyli nie chcemy narzucać żadnych nowych obowiązków biurokratycznych dla wykonawców, dla podmiotów które korzystają z dóbr zgromadzonych w domenie publicznej, ani tworzyć kolejnych urzędów i zatrudniać nowych urzędników.
Wydaje się, że zastosowanie tych czterech zasad pozwoli na wprowadzenie ważnej ustawy bez przysłowiowego (lewicowego) wylania dziecka z kąpielą. A należy podkreślić, że rozmawiamy o potrzebnej ustawie, która ma szanse stworzyć klarowne zasady tworzenia za pieniądze publiczne oraz późniejszego publikowania utworów i dzieł oraz dostępu do danych gromadzonych i przetwarzanych za pieniądze podatników.
Tekst powstał w wyniku inspiracji rozmowami z Aleksandrem Szczepkowskim.
?