Dla Niemców pokładających ufność w sojuszach zbiorowych historia się skończyła, Polacy wciąż czują się zagrożeni. Niemcy widzą w Rosji partnera, Polacy przeciwnika. Berlin nie docenia istoty geopolityki, która zwłaszcza w Europie Środkowo – Wschodniej wciąż w znacznym stopniu determinuje politykę zagraniczną.
Po europejskiej rewolucji wolnościowej na wschód od Żelaznej Kurtyny Niemcy szybko podjęły starania o normalizację stosunków z Polską. Uznanie granicy na Odrze i Nysie miało stanowić początek, motywowanej z jednej strony pragmatyzmem procesu zjednoczeniowego, z drugiej strony poczuciem historycznej winy, konsekwentnej poprawy stosunków niemiecko-polskich, dokładnie według przykładu pojednania i ścisłej współpracy z Francją.
Obawy związane z roszczeniami odszkodowawczymi czy tym bardziej terytorialnymi, które pojawiały się w Polsce i były dyskutowane w tamtejszych mediach – są obce niemieckiej opinii publicznej. Także Erika Steinbach, które ma w Polsce wątpliwą sławę, jest w Niemczech najzwyczajniej nieznana.
Niemcom w okresie lat 90. i w początkach pierwszej dekady nowego stulecia w znacznej mierze obce są przemyślenia dotyczące polityki bezpieczeństwa czy tym bardziej geopolityki. Po zakończeniu zimnej wojny istnieje poczucie bycia otoczonym przez przyjaciół i najpóźniej od czasu przystąpienia Polski do NATO nie dostrzega się zapotrzebowania na rozważania na temat polityki bezpieczeństwa. Chętnie wspiera się Polskę za sprawą bezpłatnego przekazania jej świeżo zmodernizowanych samolotów MiG-29 (które stanowią obecnie dużą część polskiej obrony lotniczej) czy 128 czołgów Leopard A4M, które stanowią dziś jedną z polskich brygad wojsk opancerzonych.
Zamiast precyzyjnej, nakierowanej na państwa sąsiednie strategii polityki zagranicznej, działania Republiki Federalnej można bodaj najlepiej określić jako przyjazne desinteressement. Strategiczne rozważania w kraju, którego położenie na równinie północnoeuropejskiej miało bardzo znaczny wpływ na jego historię wydawałyby się nieodzowne, właściwie nie mają miejsca.
Niemcy są zbyt intensywnie zajęte swoim pochłaniającym siły procesem zjednoczenia, niemiecka polityka zagraniczna za bardzo poddaje się wynikającemu z historii samoograniczeniu, przede wszystkim jednak: zbyt wielka jest wiara Niemiec w system bezpieczeństwa zbiorowego. Dwa pokolenia wyrosły w warunkach pokoju, zimna wojna zakończyła się zwycięstwem. Chyba mało gdzie opinia publiczna podświadomie uwierzyła tak bardzo w koniec historii jak w Niemczech.
W tych okolicznościach nie jest niczym dziwnym, że młodsze pokolenie polityków wokół Gerharda Schrödera nie dostrzegało żadnego problemu w robieniu interesów wokół gazociągów z Rosją, bez uprzednich konsultacji z Polską. Z niemieckiego punktu widzenia – opartego na wielu dziesięcioleciach stałych i nieprzerwanych dostaw gazu z ZSRR, nawet w najgorętszej fazie zimnej wojny – Rosja jest solidnym partnerem w sektorze energetycznym. Gdy kraje tranzytowe, zwłaszcza Ukraina i Białoruś, okazały się zawodne i politycznie niestabilne, polityka i przedsiębiorstwa poczęły szukać alternatyw. Motywacja do tego wynikała z potrzeby stabilnego i atrakcyjnego cenowo zaopatrzenia w energię. „Rosjanie nie mogą przecież wychlać swojej ropy i gazu” – tak można z niemieckiego punktu widzenia streścić skomplikowaną relację oferent-kupiec na charakteryzującym się długimi okresami przygotowawczymi rynku rurociągów, jak i wynikająca z tego wiara w bezpieczeństwo dostaw.
Jakżeż inaczej musi się ten sam okres jawić z polskiej perspektywy! W polu napięć pomiędzy Wschodem a Zachodem, w wyrwaniu się najpierw z sowieckiej, a następnie rosyjskiej strefy wpływów, w procesie powiązań z Zachodem – które przez pewien czas było przede wszystkim związaniem się z USA – we wszystkich tych procesach geopolityczne rozważania musiały siłą rzeczy nadawać ton. Podczas gdy dla Niemiec wszystkie te kwestie wraz ze zgodą Moskwy na wolne, połączone wybory w zjednoczonym kraju bardzo szybko zostały wyjaśnione – tak w przypadku Polski musiały one do czasu wstąpienia do NATO w 1999 roku pozostawać determinujące.
Jednak także i potem pewien niepokój Polski w kontekście zbyt bliskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej daje się aż nazbyt dobrze wytłumaczyć doświadczeniami historycznymi i geograficznymi uwarunkowaniami.
Tymczasem sprawującej w Niemczech władzę generacji polityków tego rodzaju rozważania pod koniec lat 90. i jeszcze bardziej po roku 2000 wydawały się wstecznictwem. Polska jest członkiem NATO i UE, celem wszystkich jest stała poprawa stosunków – „Polacy nie powinni się tak zachowywać i blokować”, „przecież historia się skończyła”. Będąc członkiem tych właśnie systemów bezpieczeństwa zbiorowego, które samym Niemcom dały pokój na przestrzeni całych dziesięcioleci, jak i z wewnętrznym przekonaniem, że stanęłoby się u boku Polski w wypadku ewentualnego pojawienia się sytuacji zagrożenia, niemiecka polityka nie docenia istoty geopolityki, która zwłaszcza w Europie wschodniej w tych latach jest tak wpływowa.
Niemcy mówią o zamiarach (co do szczerości których przykładowo w kontekście sojuszniczej wierności wobec Polski nie może być żadnych wątpliwości), Polacy zaś o zdolnościach.
Dlatego przez całe dziesięciolecia Niemcom nie przeszkadzało to, że Paryż obierał za cel swojej taktycznej broni nuklearnej obszar Nadrenii – Francuzi nie mieli przecież zamiaru jej użyć. (A nawet gdyby Francja rzeczywiście uznałaby kiedykolwiek, że musi to zrobić, ten kraj związkowy już wcześniej stałby się ruiną w wyniku konwencjonalnych działań zbrojnych).
Z polskiego punktu widzenia natomiast nie jest takie ważne, że Niemcy (i prawdopodobnie Rosja) nie mają zamiaru odciąć Polsce dopływu surowców energetycznych. Zdolność Rosji, aby to uczynić, a równocześnie nie musieć „wychlać” swojego własnego wydobycia, a więc nie ryzykując wpływów dewiz od swojego głównego klienta Niemiec, wystarcza w ujęciu geopolitycznym do tego, aby względem przedsięwzięcia budowy gazociągu na Morzu Bałtyckim przyjąć postawę od niechętnej do wrogiej.
Niemiecka polityka potrzebowała dużo czasu, aby dostrzec te różnice, a jeszcze więcej, aby się do nich ustosunkować. Rząd Schrödera chciał przyspieszyć rezygnację z użytkowania energii atomowej, a dodatkowo, celem uspokojenia swojego własnego elektoratu, osiągnąć ambitne cele ograniczenia redukcji CO2. Czyste, efektywne i dające się szybko uruchomić elektrownie gazowe były przy tym elementarnym składnikiem koncepcji. Powiązanie rządzącej SPD ze związkami zawodowymi i przedstawicielami pracobiorców w wielkich niemieckich koncernach energetycznych zrobiło swoje. Zrozumienie, że koniecznym jest ustosunkowanie się do obaw polskiego partnera, odsuwano coraz dalej w czasie.
W ten oto sposób trwało to aż do przejęcia władzy przez koalicję CDU-FDP kiedy pojawiające się w związku z tym tematem napięcia osłabły. Możliwość rozwiązania problemów leży zapewne w budowie dodatkowego połączenia z Niemiec do Polski. W ten sposób strona rosyjska nie miałaby możliwości zakręcić kurka z gazem Polsce, nie trafiając rykoszetem także w Niemcy. Ograniczyłoby to zdolności strony rosyjskiej, a równocześnie prowadziłoby do uznania zamiarów rządu niemieckiego odnoście wierności sojuszniczej i solidarności z Polską za dane i niepodważalne. Jest to uznanie, którego w Niemczech bardzo się sobie życzy, ponieważ postrzega się siebie samego jako głęboko zobowiązanego względem bezpieczeństwa sąsiada.
Jedynym pozostającym negatywnym dla Polski aspektem byłby spadek opłat tranzytowych – ale i ten zapewne nie zaistniałby w pełnym zakresie, skoro w średniej i długiej perspektywie zapotrzebowanie Europy na gaz wzrośnie w takiej skali, że zarówno Nord Stream, jak i przebiegający przez Polskę gazociąg Jamał-Europa będą wykorzystywane aż do granic ich pojemności.
Co ciekawe, właśnie z niemieckiego sposobu rozumienia samych siebie jako osadzonych w systemie bezpieczeństwa zbiorowego wynika powrót geopolityki w Republice Federalnej: odczuwane przez Polaków zagrożenie unaoczniło niemieckiej polityce zagranicznej potrzebę sformułowania strategii odnoszącej się do otaczających Republikę Federalną krajów, a także dalej, potrzebę rozważań geopolitycznych dotyczących przestrzeni europejskiej.
Przy tym działanie Niemców można z grubsza zaprezentować na podstawie dwóch elementów: wiarygodnej obrony obszaru objętego sojuszem oraz zintensyfikowanej współpracy gospodarczej z Rosją.
W Niemczech panuje uzasadniona obawa związana z nadwyrężeniem NATO. Jako rdzenny członek sojuszu transatlantyckiego oraz jako najludniejszy i najsilniejszy pod względem ekonomicznym członek UE, Niemcy wnoszą do kolektywnej architektury obronnej wkład, którego nie można nie doceniać. Równocześnie wiarygodność NATO jest uzależniona od gotowości jego członków, aby rzeczywiście stawać u swojego boku. Na tle wydarzeń XX wieku każdy niemiecki Bundestag, w sposób najzupełniej oczywisty, zadeklarowałby tę gotowość wobec partnerów takich jak Polska czy Francja. Jednak posłanie własnych synów i córek do walki zbrojnej na rzecz Ukrainy czy też nawet leżących poza Europą krajów Kaukazu, aby w ten sposób wypełnić postanowienia abstrakcyjnej umowy, wydaje się skrajnie nieprawdopodobne. To nie miałoby po prostu szans na poparcie większości.
Z tego względu w interesie wiarygodnego odstraszania leży rezygnacja z poszerzania NATO w kierunku wschodnim, a zamiast tego należy raczej polepszać jego militarne zdolności. Jest to, w kontekście zmniejszających się obecnie wzdłuż i wszerz sojuszu wydatków na obronę, wcale niełatwe zadanie. Mówiąc krótko: dobrze wyposażone i wiarygodne NATO oznacza dla Niemiec i dla Polski większe bezpieczeństwo, aniżeli NATO nadwyrężone i osłabione wewnętrznymi konfliktami w wyniku przyjęcia Ukrainy.
Dla niemieckiej polityki zagranicznej pociąga to za sobą równocześnie zadanie zmniejszania napięć na linii z Moskwą. Za wyjątkiem zaangażowania się na rzecz demokracji, samostanowienia i praw człowieka, z perspektywy polityki bezpieczeństwa i geopolityki Niemiec nic nie stoi na przeszkodzie odbudowy rosyjskiej strefy wpływów na Białorusi, Ukrainie i na Kaukazie. Właśnie dlatego że dla tych krajów nie ma miejsca w wiarygodnej, zachodniej strukturze bezpieczeństwa, podjęcie próby zintegrowania ich w niej byłoby zbyteczne i przeciwskuteczne. Zamiast tego z niemieckiego punktu widzenia nasuwa się opcja intensywnej współpracy gospodarczej z Rosją.
Przy tym ten kraj o największej powierzchni na Ziemi jest nie tylko wielce interesujący jako dostawca surowców dla niemieckiego przemysłu. Podjęte w ostatnim czasie starania rządu rosyjskiego, mające na celu modernizację kraju, czynią zeń także gigantyczny rynek zbytu dla niemieckich produktów. Tak oto przykładowo Siemens buduje pociągi dużej prędkości na bazie ICE3 na rynek rosyjski, Aerofłot jest wiernym klientem Airbusa, a niemiecka branża budowy maszyn ma nadzieję ponadproporcjonalnie skorzystać z kolejnego ożywienia gospodarczego i zapotrzebowania na wymianę sprzętu w Rosji.
Podczas gdy Niemcy będą więc także nadal wspierać wysiłki na rzecz demokratyzacji w krajach tzw. Partnerstwa Wschodniego UE, nie mają one na celu wyrywania ich z rosyjskiej strefy wpływów czy nawet składania im gwarancji bezpieczeństwa. Dla Republiki Federalnej silne przywiązanie do NATO i UE oraz zintensyfikowana współpraca z Moskwą nie stanowią sprzeczności, a raczej będą stawać się dwoma decydującymi filarami ich bezpośredniej polityki sąsiedztwa.
Oba te aspekty są, przynajmniej częściowo, rezultatem rozpoznania doświadczeń ze sprawą Nord Stream: z Rosją można robić zyskowne interesy, równocześnie jednak dla sojuszników musi być czytelne, że współczesne Niemcy nie paktują z Rosją, tylko na płaszczyźnie polityki bezpieczeństwa są raczej jednym z czynników ochronnych przed wzmacniającymi się na nowo wpływami tego kraju – przynajmniej w odniesieniu do państw, które są członkami NATO i UE.
Jest to podejście odmienne od długo pielęgnowanej polskiej linii, nastawionej na stałą ekspansję zachodnich systemów sojuszy w kierunku wschodnim. Postępowanie, które dla Moskwy już tylko za sprawą spojrzenia na mapę – bardziej nawet na mapę fizyczną aniżeli polityczną – musi być nieakceptowalne.
W ten oto sposób w krótkim okresie czasu stanęły przeciwko sobie dwie różne koncepcje: „bezpieczeństwo w Europie przeciwko Rosji” oraz „bezpieczeństwo w Europie z Rosją”, bez faktycznego wypowiedzenia tego antagonizmu wprost.
Od czasu tragicznych wydarzeń w Smoleńsku w kwietniu 2010 i poprzedzającego je, ostrożnego rosyjsko-polskiego zbliżenia, Moskwa wydaje się, chce traktować Rzeczpospolitą Polską jak Republikę Federalną Niemiec – jako partnera, a przynajmniej już nie jako przeciwnika. Za tym stoi prawdopodobnie nadzieja pozyskania Polski dla podobnej współpracy – i tym samym dla podobnej postawy w polityce zagranicznej – jak w przypadku Niemiec.
Pozostaje odczekać i przekonać się, czy będzie to droga możliwa dla Polski. Decydująca dla tych rozważań będzie na pewno wiarygodność kolektywnych systemów sojuszy. Pytanie więc, w którym miejscu NATO i UE nakreślą czerwoną linię granicy dla odbudowy potęgi przez Moskwę. Dla Niemiec odpowiedź jest jasna: od członków tych sojuszy Moskwa musi się trzymać z daleka. Zdając sobie sprawę, iż z tego zobowiązania pewnego dnia także będzie się trzeba wywiązać, przykładowo w przypadku krajów bałtyckich, kończy się niniejszym dla niemieckiej polityki także koniec historii.
Geopolityka powraca do Berlina. Dobrze byłoby ściśle konsultować się ze swoimi polskimi partnerami. Oni coś o niej wiedzą.
Tłumaczenie: Piotr Beniuszys