Rosja jest pozornie mocarstwem euroazjatyckim, co wzmacniane jest przez utworzenie związku z Białorusią i Kazachstanem, jednak wystarczy zestawić liczbę ludności zamieszkującą europejską część Federacji Rosyjskiej z częścią azjatycką i widać, że poza pustą przestrzenią i podziemnymi bogactwami Rosji w Azji jest niewiele.
Wybory demokratyczne tym różnią się od niedemokratycznych, że w tych pierwszych znane są reguły, a nieznane wyniki, zaś w drugich – odwrotnie. W Rosji wynik znany był od momentu ogłoszenia kandydata, zaś co do reguł – trudno powiedzieć, by były całkowicie nieznane, jednak z pewnością nie były to wybory demokratyczne. Mają tego świadomość chyba wszyscy – włącznie z tymi, którzy próbują mówić coś innego, jak choćby sam Putin. Przypomina mi to innego prezydenta z obszaru postradzieckiego – Nursułtana Nazarbajewa z Kazachstanu, który po kolejnych niedemokratycznych wyborach w swoim kraju, uzyskawszy 83% głosów stwierdził, iż w Kazachstanie jest już 17% demokracji. Patrząc na sytuację w ten sposób można twierdzić, że w Rosji wybory mają charakter znacznie bardziej demokratyczny, co nie zmienia to faktu, że do prawdziwej liberalnej demokracji Rosji jeszcze daleko.
Powściągliwe reakcje obserwatorów są pochodną długotrwałego już mechanizmu traktowania Rosji jako państwa specjalnej troski, któremu pozwala się na więcej. Biorąc pod uwagę jej międzynarodową pozycję trudno było oczekiwać ostrych reakcji nawet w warstwie werbalnej. Niewielkie natężenie krytyki wynikało więc z dwóch czynników: po pierwsze, nie stało się nic niezgodnego z wcześniejszymi oczekiwaniami, po drugie zaś, nie doszło do rażących przypadków fałszerstw. Zgodnie z badaniami przedwyborczymi m.in. postrzeganego jako rzetelne i niezależne Centrum Lewady, Putin i tak miał wygrać w pierwszej turze. Nawet jeżeli ewentualne nieprawidłowości przyczyniły się do poprawy rezultatu Putina w stosunku do stanu faktycznego, to nie był to wpływ decydujący. Trudno więc kwestionować sam wynik wyborów.
Znacznie istotniejsze było naruszanie wszelkich zasad, przy pomocy których mierzy się poziom demokratyczności wyborów w trakcie kampanii, a nie tylko samego głosowania. Absolutna dominacja Putina w niemal wszystkich programach informacyjnych i publicystycznych rosyjskiej telewizji, które miałem okazję oglądać w minionych miesiącach, dobrze obrazuje ten problem. Jeszcze przed ogłoszeniem decyzji o starcie w wyborach Putina zachowywano pewną równowagę między nim, a urzędującym prezydentem Miedwiediewem. Jednak wraz z ogłoszeniem decyzji o roszadzie między obu politykami parytet ten został zniesiony. Pozostali kandydaci w mediach pojawiali się bardzo rzadko – w zasadzie tylko tyle, by następnie można było mówić iż w ogóle miało to miejsce, pozorując uczciwość kampanii.
Dużo dyskutuje się ostatnimi czasy na temat pozycji Putina – tak w społeczeństwie, jak i w elicie władzy. Pod tym względem to nie wybory prezydenckie, ale grudniowe wybory do Dumy Państwowej przyniosły wyraźną zmianę. Pozycja Putina jest obecnie znacznie słabsza, niż jeszcze choćby w połowie minionej dekady. Obejmując urząd prezydenta i odzyskując pełnię władzy staje on przed znacznie trudniejszym zadaniem niż kiedykolwiek. W roku 1999 i 2000 sytuacja w Rosji była tak zła, że każda zmiana na lepsze traktowana była jako wielki sukces. W dodatku krótko potem nastąpił okres długotrwałej, bardzo dobrej koniunktury na rynku surowców energetycznych, trwający aż do kryzysu 2008 roku.
Obecnie mamy do czynienia z nie do końca zrozumiałą sytuacją. To Miedwiediew, nie Putin, dokonuje odwrotu od zmian (wprowadzonych niegdyś przez Putina) centralizujących władzę, dążąc np. do wprowadzenia ponownie wyborów prezydentów republik i gubernatorów obwodów. Wydaje się nieczytelne, czemu to nie Putin podejmuje się tych reform – czy byłoby mu niezręcznie wycofywać się z decyzji, które niegdyś sam podjął? Czy raczej inicjatywa ta podjęta została tak szybko, aby choć częściowo uspokoić nastroje ulicy?
Summa summarum Putin stoi przed bardzo poważnymi wyzwaniami – zwłaszcza jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną. Ważnym aspektem wydaje się w tym kontekście ujawnienie się postaw wyraźnie krytycznych, w tym jawnie antyputinowskich, w dodatku głoszonych w sposób otwarty. Świadczy to o osłabieniu lęku przed władzą, przez przede wszystkim w wielkomiejską części społeczeństwa.
Z kolei w sytuacji międzynarodowej głównym wątkiem są skutki kryzysu, które w wypadku Rosji polegają na dyskredytacji putinowskiej polityki budowania supermocarstwa surowcowego. Rosja jest klinicznym przypadkiem petro-state, w pełni odpowiadając syndromowi choroby holenderskiej. Najpierw sam Putin, potem także Miedwiediew, nie tylko niczego nie uczynili, by dokonać jakichkolwiek zmian systemowych w gospodarce rosyjskiej, ale i petryfikowali ów system. W dodatku z pełnym poparciem sił politycznych i społecznych, które wyniosły Putina do władzy, a zatem tej części elit, która związana jest przede wszystkim z resortami siłowymi. Jeśli przyjąć, że w latach 90 doszło do uwłaszczenia się nomenklatury komunistycznej, to w czasie rządów Putina mamy do czynienia z redystrybucją znacznej części majątku – zarówno narodowego, jak i tego, który już wcześniej uległ prywatyzacji (przykład Jukosu).
Mamy do czynienia, szczególnie od połowy minionej dekady, ze swoistym regresem w procesach prywatyzacji. Udział sektora prywatnego nie tylko nie wzrósł, ale uległ zmniejszeniu – co jest procesem dokładnie odwrotnym względem tego, co zachodziło i zachodzi w innych państwach odchodzących od systemu komunistycznego. Pytanie więc do jakiego stopnia Putin jest w stanie jeszcze gwarantować wpływy grupie, która wyniosła go do władzy 12 lat temu. Przypuszczam, że kontynuowanie tego modelu funkcjonowania państwa i gospodarki rosyjskiej staje się niebezpieczne dla samej Rosji. Ekipa ta jest bowiem w zasadzie niezdolna do podjęcia reform, zużyta, złożona z tych samych, zgranych postaci posługujących się tymi samymi instrumentami oddziaływania i chwytami propagandowymi, w odpowiedzi na które coraz trudniej jest uzyskać pozytywne reakcje społeczne.
Niepodjęcie reform może też być niebezpieczne dla otoczenia międzynarodowego. Może bowiem prowadzić do nasilenia co najmniej retoryki, a nawet działań nieprzyjaznych, wobec tej części świata, która krytycznie odnosi się do Rosji. Czy wyjdzie to poza sferę werbalną – nie sposób przewidzieć. Putin jednak zdaje sobie sprawę jak wiele połączeń istnieje między Rosją a Zachodem. Bez znaczącego zasilenia w postaci najszerzej rozumianego know-how Rosja nie będzie w stanie sprostać bodaj najpoważniejszemu dziś, wschodniemu wyzwaniu, czyli Chinom. Rosja jest pozornie mocarstwem euroazjatyckim, co wzmacniane jest przez utworzenie związku z Białorusią i Kazachstanem, jednak wystarczy zestawić liczbę ludności zamieszkującą europejską część Federacji Rosyjskiej z częścią azjatycką i widać, że poza pustą przestrzenią i podziemnymi bogactwami Rosji w Azji jest niewiele. Sprzyja to rozwojowi sytuacji w takim kierunku, by Rosja stawała się satelitą surowcowym Chin, co jeszcze bardziej petryfikowałoby wspomniany syndrom choroby holenderskiej.
Jeśli zaś chodzi o opozycję, to choć przez ostatnich kilka miesięcy stała się ona bardziej aktywna, dziś jesteśmy w zasadzie w tym samym punkcie, co przed protestami. Oczywiście, były one na swój sposób wyjątkowe. Ulice pełne były osób wyrażających swój sprzeciw w sposób nietypowy dla Rosjan – lekki, wręcz karnawałowy. Dotychczas wszelkie zachowania zbiorowe kończyły się tam jak najgorzej – tak dla uczestników, jak dla Rosji, a także i świata. Póki co protesty nie owocują jednak utworzeniem jakichkolwiek struktur politycznych, co zazwyczaj jest następstwem podobnych ruchów. Problemem jest na pewno swoisty kryzys przywództwa – z jednej strony mamy do czynienia z takimi nazwiskami jak Jawliński, Ryżykow, Niemcow, czy Kasjanow, którzy bądź kojarzeni są z latami 90-tymi, bądź są nieskuteczni już od wielu lat, bądź też mają w swoim życiorysie romans z władzą putinowską. Z drugiej zaś strony, świeży lider Aleksiej Nawalny swą popularność zawdzięcza aktywności internetowej, co sprawia, że jest atrakcyjny przede wszystkim na tym polu. Nie wszyscy zaś są z internetem obyci. Wartym zauważenia jest zresztą fakt, że Nawalny charakteryzowany jest jako „bloger” – nie jako polityk, czy choćby dziennikarz.
Czy czas Putina stopniowo dobiega końca? Trudno jednoznacznie przesądzać, pewne jest jednak, że jest sporo argumentów każących wstrzymać się z takimi przewidywaniami. Przede wszystkim wystarczy spojrzeć na najbliższe otoczenie Rosji by zobaczyć, że niedemokratyczni liderzy potrafią trwać na czele swych państw długimi latami, jak choćby w Kazachstanie czy na Białorusi. I to mimo bardziej represyjnego i niedemokratycznego charakteru tamtejszych rządów. Biologia też nie przemawia za rychłym politycznym końcem Putina – ma dopiero 60 lat, wciąż eksponuje swą tężyznę fizyczną. Za 12 lat wciąż będzie w wieku pozwalającym na czynny udział w polityce. Myślę, że dla przyszłości Putina-przywódcy kluczowe będą jednak czynniki zewnętrzne – tak polityczne, jak i ekonomiczne. Konkurencja wschodzących potęg, radzenie sobie w relacjach z Zachodem – oto wyzwania, które będą testem na to, na co nowego-starego prezydenta jeszcze stać.
Opracowanie Stefan Kabat
[…] Julian Pańków, “36% demokracji w Rosji”: http://liberte.pl/36-demokracji-w-rosji/23. Antoni Rybczyński, “Carobójcy ostrzą noże”, “Nowe Państwo”, nr […]