Polskie igrzyska – Euro 2012 – to dowód na normalność. Tak, właśnie na normalność. Bo normę stanowi ogół, a nie najbardziej wrzaskliwy nawet margines.
Normalne jest to, że samochody obwieszamy narodowymi flagami, nawet jakąś nowością – pokrowcami na lusterka w barwach narodowych. Miasta i miasteczka, w których goszczą reprezentacje przystrajają się w ich barwy. Poznańskie koziołki przybierają barwy grających akurat Chorwatów i Irlandczyków. Normalne jest, że Hiszpanów wita się chlebem i solą, normalne jest, że biedula Hiszpan nie wiedział co z tym fantem zrobić.
Nie wiem, co złego jest w igrzyskach – mamy taką naturalną potrzebę, by się bawić. Przemożna większość z nas nie znajduje tych emocji, tej radości, w egzegezie prawd objawionych Żiżka czy w wytykaniu, że rząd nie zbudował tej czy innej drogi. Nie wszyscy znajdą rozrywkę w malowaniu transparentów o „zbrodni smoleńskiej”. Jakkolwiek piłka nożna byłaby zbyt plebejska czy samcza (a pfe…) dla feministek, a udział takiej Rosji czy Niemiec w mistrzostwach zbyt podejrzany dla „Solidarnych 2010” i polityków PiSu, większość z nas czuje dumę i cieszy się igrzyskami.
Otwarcie mistrzostw mamy za sobą – nie ziściły się marzenia prawicowej opozycji o klęsce organizacyjnej imprezy. Oczywiście, że można przyczepić się do wielu niespełnionych obietnic, można dyskutować o kosztach (sam o tym nie raz mówiłem czy pisałem). Ale jeśli zestawić korzyści jakie mamy z Euro – to można się cieszyć.
Nie będę tu pisał o tym, że Warszawa uzyskała połączenie autostradowe z Europą, że wyremontowano ileś dworców, lotnisk itp. – to oczywiste. Bardziej mnie cieszą niematerialne korzyści, które pozostaną w nas. Nie martwią flagi na samochodach i domach – Polakom od stanu wojennego brakuje poczucia wspólnoty. Wolność niestety tego nie zmieniła – brakuje nam samoorganizacji, jesteśmy zamknięci i podzieleni, jeśli już się jednoczymy to „przeciwko” – a tu się jednoczymy „za”. Wychodzimy z domów – do pubów, stref kibica, przeżywamy razem. Temu zjednoczeniu towarzyszy uśmiech. Dawno nie widziałem na ulicach naszych miast takiej atmosfery – życzliwości, przyjaźni. Nawet jeśli jest to na pokaz – bo mamy gości z całej Europy – to po trzech tygodniach uśmiechu wielu z nas wejdzie to w krew i pewnie zostanie. I coś czego nasze kompleksy wobec Europy potrzebowały najbardziej – chwalą nas. Chwalą nas za stadiony, za gościnność, za organizację – i nawet, jeśli jest w tym coś z uprzejmości gościa wobec gospodarza – to miód leją w serca nasze, bo my pochwał potrzebujemy jak kania dżdżu, jak PiS wroga…
Oczywiście zawsze można udowodnić, że szklanka jest do połowy pusta – bo autostrady miały być trzy, a jest jedna, że przecież Rosjanie w miesięcznicę mogli złożyć dwa wieńce zamiast jednego… W jakiejś knajpie była bójka, a na trybunach ktoś krzyknął coś brzydkiego. To też się zdarza, ale to margines.
Nie jestem hurrapatriotą ani kibolem – ale na moim samochodzie jest flaga, a mecz z Rosją obejrzę w strefie kibica lub pubie. Bo strasznie fajnie od czasu do czasu poczuć, że jest się częścią normalnej większości.