A jednak mamy i w tym sezonie ogórkowym swojego potwora z Loch Ness – nazywa się Marcin Plichta i był wielokrotnie skazywany w przeszłości – a to za fałszowanie dokumentów, a to za jakieś wyłudzenia. Pan Plichta wpadł na pomysł działalności finansowej (parabankowej jak czytam w gazetach) polegającej na tym, by spragnieni wzbogacenia rodacy zainwestowali w złoto, osiągając przy tym nieprawdopodobne zyski.
Jak to w ogórkach – afera, że hej. Porusza największe tzw. autorytety – sam Tomasz Lis wyraził oczekiwanie, że 20 rządowych prawników siedzi i pisze projekt ustawy, który uniemożliwi oszustwa finansowe. P. Lis ma ostatnio jakąś serię dziwnych wypowiedzi.
Tak do końca – to nie jestem pewien, czy w warstwie merytoryczno- prawnej Amber Gold robił coś niedozwolonego. Pan Plichta nie nazywał się bankiem, oferował umowy cywilne, gdzie obie strony w ramach swobody kontraktowej coś ze sobą ustalały – dowiedzenie, że jedna z nich działała w złej wierze wymaga więcej wysiłku, niż groźne wypowiedzi polityków. Specposiedzenie sejmu też nie pomoże. Nie bronię tu p. Plichty i jego sposobu działania – zauważam tylko, że to nie takie czarno – białe jak nam się opisuje.
Nie umiem się rozczulić losem klientów Amber Gold – rozumiem tych, którzy 20 lat temu dali się uwieść kasom Grobelnego, nie rozumiem ich dzisiejszych następców. Od czasu bezpiecznych kas świadomość skąd się biorą pieniądze i że św. Mikołaj nie ingeruje w odsetki od takiej czy innej formy inwestycji jest powszechna.
W przypadku Amber Gold mamy raczej do czynienia z wiarą w okazję – ot jak na wyścigach konnych, ktoś mówi, że ma pewniaka – w porządku przyjdą Amber i Gold, – w dodatku Gold jest fuksem, czyli będzie dobre przebicie. Z pewnym wahaniem, obstawiamy. Boimy się stracić okazję, więc nie obstawimy za 3 zł, tylko od razu za 3000. Zaczynamy liczyć zyski.
Takie rzeczy się nie zdarzają naprawdę. Z zasady się przegrywa, obstawiający wiedzą to nawet, ale znowu przychodzi ktoś, kto mówi, że ma pewniaka…
W ten niepewny interes weszli dorośli samodzielni i nie pozbawieni praw ludzie – nie bardzo rozumiem, jaką ustawę stworzyć mają ci rządowi prawnicy. Jednym z naszych niezbywalnych praw, jest prawo do głupoty własnej (równoznaczne z prawem do własnej mądrości). Państwo nie może myśleć za obywateli, bo najlepszy nawet parlament nie przewidzi każdej afery, w którą możemy się wpakować. Obywatele muszą być samodzielni i odpowiadać za siebie, nie mogą wciąż liczyć na to, że państwo będzie ich wyciągało z tarapatów.
W przypadku o którym piszę nie trzeba żadnej nowej ustawy – wystarczyło by, żeby stosowano istniejące przepisy. Wszystko wskazuje na to, że człowiek kilkukrotnie karany za oszustwa, z mocy tych wyroków objęty zakazem pełnienia funkcji zarządczych w spółkach prawa handlowego, zakłada kolejne spółki, zarządza nimi i realizuje nowe pomysły .Pomysły głośne, na które reaguje Komisja Nadzoru Finansowego (nie bardzo posiadając kompetencje w tej akurat sprawie), a nie reagują prokuratura i sądy (posiadające pełne kompetencje). Dlaczego tak się dzieje? Są dwie możliwe odpowiedzi – albo korupcyjnej natury „plecy” p. Plichty w tych organach, albo nieprawdopodobna nieudolność tej części aparatu państwa. A może jedno i drugie? Może pan minister Gowin przerwie swoje rozmyślania nad aksjomatami moralnymi i zajmie się odrobinę zadaniami podległego mu resortu?