Bliska zagranica, strefa rosyjskich wpływów, strefa rosyjskich interesów bezpieczeństwa – ile znamy eufemizmów na określenie sowieckiego, a potem rosyjskiego kolonializmu w Europie Środkowej i Wschodniej, sporej części Azji?
Do grona klasyków dołączył w ostatnią środę Herman van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej, czyli człowiek kierujący gremium odpowiedzialnym za kreowanie europejskiej polityki zagranicznej i obronnej. Na szczycie UE-Rosja obiecał Władimirowi Putinowi „konsultowanie” pomysłów współpracy europejskiej z krajami tzw. strefy postsowieckiej. Putin podnosił swoje interesy związane z tworzeniem unii celnej, ale nie obiecał konsultowania z Brukselą swoich pomysłów, co daje pełen obraz „równorzędności” UE i Rosji w tych rozmowach.
Mało obecny w naszych mediach szczyt potwierdził uznanie przez UE niesuwerenności i zależności od Rosji sowieckich kolonii – Gruzji, Mołdawii, Białorusi czy Ukrainy w końcu, której obywatele drugi miesiąc prowadzą wewnętrzną walkę o własną wolność. UE skapitulowała.
Urodziłem się w świecie, w którym cywilizowana jego połowa nasłuchiwała, czy na Kremlu ktoś nie puścił bąka. A jak już wiatry poszły – to najtęższe umysły tegoż świata interpretowały, jakież to zagrożenia wraz z tym świeżym bąkiem się pojawiły.
Wchodziłem w dorosłość, kiedy Europa Środkowa i Wschodnia odzyskiwała wolność, i wydawało się, że kremlowskie bąki pozostaną problemem rosyjskiej wentylacji.
Budzę się dziś odmłodzony – znowu analizujemy wiatry kremlowskich satrapów.
Unia Europejska jest obszarem pokoju i względnego dobrobytu. Mogła by być także obszarem bezpieczeństwa i nadziei aspirujących do niej sąsiadów – ale nie chce. Obawa przed mocarstwem nuklearnym –ok., ale argumenty gospodarcze – są śmieszne. Rosja to rozległy kraj o PKB niższym od niemieckiego, francuskiego czy włoskiego, a niewiele wyższym od holenderskiego. Rosja ma strukturę budżetową jak w krajach nierozwiniętych – w pełni zależną od wpływów ze sprzedaży surowców. My zależymy od surowców rosyjskich? Owszem, ale równie albo i bardziej oni zalezą od naszych pieniędzy. Bo jeśli nie sprzedadzą ropy i gazu do Europy – to komu? Nie ma powodu do kompleksów.
A jednak van Rompuy wywiesił białą flagę. Może jak Roosevelt w Jałcie nie do końca to rozumie, ale cóż z tego? Nie wiem ile rozumie nasz premier, który zaraz po ogłoszeniu komunikatu ze szczytu UE- Rosja, zaczął jeździć po europejskich stolicach, lobbując ponoć za wsparciem Ukrainy. Żeby zostać w klimatach ukrainnych – Tusk udaje takiego Bohuna, który po zawarciu porozumienia pomiędzy Janem Kazimierzem, chanem i Chmielnickim, rzuca się do szarży. Nie podejrzewam premiera o brawurę watażki z Ogniem i mieczem – on po prostu robi to dla nas, zorientował się że sympatia dla sprawy ukraińskiej jest w Polsce tak żywa, że bierność może zaważyć na wynikach wyborów. Wykonuje więc tę beznadziejną szarżę odbijając się o obojętność Camerona, czy troskę o porządek na ulicach Merkel. Wieloletnich zaniedbań naszej dyplomacji w sprawach wschodnich nie da się zamaskować jedną, zupełnie spóźnioną podróżą po Europie.
Unia Europejska, podobnie jak kilka lat temu w przypadku Gruzji, kapituluje. Ukraińcom pozostaje wierzyć we wsparcie USA i w zmianę stanowisk części państw europejskich pod naciskiem opinii publicznej. Pozostaje im wierzyć w siebie i moskiewski strach przed determinacją Majdanu. Czas gra na ich niekorzyść. Kremlowski reżim jeszcze się hamuje, nie chcąc dopuścić do większego skandalu międzynarodowego przed czy w trakcie olimpiady w Soczi. Ale po igrzyskach Putin i jego pełnomocnicy rządzący Ukrainą, mogą przestać zachowywać pozory. Obym nie miał racji.