Biznesmeni zarzucają uniwersytetom brak odpowiednio przygotowanej kadry, uniwersytety zaś biznesowi brak inicjatyw i niechęć do wspierania szkół wyższych. Wydaje się, że choć dialog pomiędzy sektorem biznesu a uniwersytetami trwa od lat, to rozmówcy są oddzieleni od siebie niewidzialną szybą, której nikt nie chce zbić na własne ryzyko. Wśród wzajemnych wyrzutów niewykwalifikowani absolwenci zdają się być jedynie efektem ubocznym tego zasadniczego braku porozumienia.
Polskim uniwersytetom brakuje innowacyjnych rozwiązań przystających do rzeczywistości biznesowej. Absolwenci nie są w stanie dostosować się do wymogów konkurencyjnego rynku, gdyż zwyczajnie brakuje im umiejętności, zaś stwierdzenie, iż rynek pracy stoi dziś przez absolwentami otworem jest utopijne. Najwyższy czas zastąpić wpajaną teorię praktyką. Tylko jak to zrobić?
Uniwersytety są autoreferencyjne i na dobrą sprawę nie przygotowują studentów do „prawdziwego życia”, lecz do działań akademickich, przeprowadzania badań i pisania prac dyplomowych. Młodym adeptom brakuje pewności siebie, umiejętności zarządzania projektami, adaptacji do zmian oraz radzenia sobie z porażkami, zdolności szybkiego uczenia się, elastyczności na rynku pracy, przedsiębiorczości i kreatywności. Przedsiębiorcy upatrują źródła tych braków w uczelnianej kadrze, która często nie posiada praktycznego doświadczenia, gdyż znaczna część wykładowców pozostaje wyłącznie teoretykami od samych początków kariery. Problem w tym, że ucząc swych podopiecznych szczegółów, często zapominają o ogółach. Natomiast w efekcie ubytków kompetencji zdobycie pracy staje się dla absolwentów prawdziwym wyzwaniem.
Naturalnie nie należy całej winy upatrywać w uczelniach – w końcu te defekty w procesie nauczania są widoczne już w liceach, gimnazjach, ba, nawet w podstawówkach! W Stanach Zjednoczonych studenci są przyzwyczajani do zadawania pytań w trakcie zajęć. W polskich salach uczelnianych panuje grobowa cisza. Student milczy, bo tak jest mu wygodniej i bezpieczniej. Bo po co ma sam z siebie wkładać w swoją edukację dodatkowy wysiłek, skoro wykładowcy zrobią to za niego? Nie zmienia to faktu, iż uniwersytety zbytnio nie starają się tego zaklętego kręgu przełamać.
Współcześnie uniwersytety stają w obliczu radykalnej zmiany paradygmatu. Dotychczasowe programy kształcenia okazują się niewystarczające, wskutek czego świeżo upieczeni absolwenci studiów wyższych opuszczają akademickie mury zazwyczaj kompletnie nieprzygotowani, by stawić czoło rzeczywistości rynkowej. Wkraczają na ten rynek z dużym bagażem wiedzy teoretycznej, jednak brakuje im praktycznych umiejętności, które pozwoliłyby im znaleźć zatrudnienie. Problem ten narastał już od momentu transformacji systemowej zapoczątkowanej w latach 80. XX wieku, a która w znacznym stopniu zmieniła także rzeczywistość akademicką – rosła liczba studentów, zaś wielkość zaplecza infrastrukturalnego i kapitału ludzkiego nie uległa zmianom. Uniwersytetom trudno było zaś ewoluować, gdyż przebojowi studenci opuszczali uczelnie, by próbować swoich sił w biznesie.
Rynek edukacyjny powinien zostać zdywersyfikowany, by nauka dawała studentom nie tylko satysfakcję, ale i szansę na rynku. W końcu młodzi, zdolni i kreatywni to nasz największy kapitał narodowy. Należy zatem stworzyć warunki sprzyjające autorozwojowi oraz programy motywacyjne wspierające samodzielną aktywność studentów. Zdawanie sesji egzaminacyjnych powinno być jedynie drogą do celu, czyli do znalezienia zatrudnienia. Tymczasem wszelkie testy, zaliczenia, egzaminy traktowane są zarówno przez studentów, jak i samych wykładowców jako ostateczna weryfikacja wszelkich umiejętności, której do tej pory nie udało się skutecznie zastąpić innym rozwiązaniem.
Pomysłów, jak poradzić sobie z tą problematyczną kwestią możemy za to szukać za granicą, wzorując się chociażby na Trójkącie Badawczym w Karolinie Północnej, czy też działaniach Parku Technologicznego na Uniwersytecie Stanforda – rozwiązaniach, które mają na celu współpracę między przedsiębiorcami a uczelniami. Co ciekawe, podobne inicjatywy istnieją również w Polsce, jednak z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu większość studentów nie ma pojęcia o zakresie ich działania lub po prostu o ich istnieniu. Brakuje bowiem odpowiednich kampanii informacyjnych, które przybliżały by konkretne rozwiązania co ambitniejszym żakom.
Jakie działania powinny podjąć uniwersytety by sytuację poprawić? Przede wszystkim powinien zostać zminimalizowany stopień biurokracji, który niejednokrotnie utrudnia biznesmenom współpracę z uczelniami. Ponadto, należy zapraszać praktyków z określonych branż do prowadzenia wykładów, czy chociażby do współpracy przy tworzeniu list zagadnień poruszanych na zajęciach.
Jak pomóc może sam sektor biznesu? Na początek rozszerzając zakres staży lub dostarczając uczelniom realnych ofert, bądź też problemów, które studenci mogliby rozwiązywać w ramach zajęć. Także coaching w zakresie leadershipu może się okazać niezwykle pomocny. Taka „praca u podstaw” na metaforycznym polu edukacyjnym zapobiegnie bowiem konieczności doszkalania potencjalnych pracowników w przyszłości.
Niestety na ten moment sytuacja nadal nie jest kolorowa. Relacje biznesu z uniwersytetami wciąż pozostają nieuregulowane, w rezultacie czego studenci kształcą się w zakresie tematów i umiejętności wprawdzie ciekawych, lecz niestety kompletnie nieprzystających do potrzeb i oczekiwań pracodawców. Oczywiście zawsze pozostaje im możliwość zdobywania praktycznych umiejętności we własnym zakresie. Jednak ci, którzy nie wykorzystują tej opcji, póki co, zwyczajnie buszują na uczelnianym ugorze. Być może powinniśmy się pogodzić z myślą, że uniwersytety nie będą uczyły zawodu i pozwolić im w spokoju robić to, co do tej pory?
Niniejszy tekst został opracowany w oparciu o panel dyskusyjny „Czego biznes oczekuje od uniwersytetów przyszłości?” zorganizowany w ramach Europejskiego Forum Nowych Idei.