Problem z najnowszym filmem Woody’ego Allena jest dość klarowny – to wszystko już było. Neurotycznych, rozgadanych inteligentów z Nowego Jorku przez dekady poznaliśmy już kilku, rozprawialiśmy się już nieraz wraz z reżyserem z jego niepowodzeniami i wpadkami w związkach czy skłonnością do wikłania się w romanse z dużo młodszymi kobietami, śmialiśmy się też wielokrotnie z błyskotliwych portretów nowojorskiego światka inteligencko-artystycznego. „Co nas kręci, co nas podnieca” nie jest w stanie niczym zaskoczyć widza nawet średnio nawet obeznanego z filmografią Allena. Tajemnicą Poliszynela nie jest fakt, że reżyser wyciągnął stary scenariusz z szuflady w obawie przed aktorskim strajkiem, który mógłby mu utrudnić pielęgnację tradycję kręcenia jednego tytułu rocznie (do Polski wszystkie trafiają ze sporym, w najlepszym wypadku kilkumiesięcznym opóźnieniem). Musiał zrobić film szybko, a że miał pod ręką niewykorzystany tekst, wszystko poszło po jego myśli. Paradoksalnie, ledwie poprawne „Co nas kręci, co nas podnieca”, stworzone niemalże bezwstydnie według schematów, z których Allen tak fantastycznie korzystał już w latach 70., może stanowić doskonałe wprowadzenie do twórczości tego wybitnego reżysera, scenarzysty i aktora. Na pytanie, po co dalej warto sięgać, odpowiadamy w dalszej części tekstu. Oto kompilacja zatytułowana „The Best Of Woody Allen”, na którą składają się najlepsze, najciekawsze filmy nowojorskiego reżysera. Co tu dużo ukrywać, każdy z nich to niemalże lektura obowiązkowa: przeczytajcie i obejrzyjcie.
10. Zelig (1983)
Zaczynamy od Allena stylizowanego. Doskonale stylizowanego na film dokumentalny o człowieku-kameleonie, potrafiącym bezbłędnie dostosowywać się do otoczenia. „Zelig” niemalże w całości jest nakręcony na taśmie czarno-białej, w kolorze pokazane zostały jedynie komentarze z czasów teraźniejszych (a wypowiadają się m.in. autentyczne postacie jak Susan Sontag czy Saul Bellow), film prowadzi narrator z offu. Historia z „Zeliga” jest dość absurdalna i nieprawdopodobna. Cierpiący na syndrom kameleona główny bohater i jego zdolności adaptacyjne celowo zostały przejaskrawione, a heroiczne próby leczenia podejmowane przez ambitną lekarkę udramatyzowane. Dlatego też mam wątpliwość, czy faktycznie Allen chciał w tym filmie w alegorycznej formie podjąć temat ludzkiej potrzeby akceptacji i społecznego zrozumienia za wszelką cenę, przy okazji włączając w to autobiograficzny problem własnej tożsamości, czy po prostu „Zelig” stanowi efekt kaprysu reżysera, zabawy formą i ulubiony wątkami (miłosnym, żydowskim etc.). Abstrahując jednak od prób rozwiązania tego dylematu, nie da się ukryć, że na tle całej filmografii Allena „Zelig” stanowi dzieło absolutnie wyjątkowe, jak zwykle także inteligentne i dopracowane w najmniejszych szczegółach oraz szalenie intrygujące.
9. Śpioch (The Sleeper, 1973)
Poddany hibernacji nowojorski neurotyk Miles Monroe trafia do świata przyszłości – rzeczywistości noszącej znamiona państwa totalitarnego, opanowanego przez wszechwładną technologię, która niczym Wielki Brat kontroluje wszelkie poczynania swoich obywateli. Aby uniknąć prania mózgu, Miles stara się ukryć i w ten sposób trafia do domu zblazowanej myślicielki, przedstawicielki lokalnej śmietanki towarzyskiej Luny. Kobieta początkowo za wszelką cenę chce się pozbyć kłopotliwego znajomego, ale z czasem znajduje z nim nic porozumienia i, co ważniejsze, tych dwoje zakochuje się w sobie. Miles i Luna natrafią także na grupę lewackich opozycjonistów, którzy zechcą wykorzystać przybysza z przeszłości do walki z opresyjnym reżimem. Ta doskonała komedia Allena jest przede wszystkim wspaniałą parodią kina science-fiction (w 1968 roku premierę miała „2001: Odyseja Kosmiczna” Kubicka, a prawdziwy bum na tego typu produkcje miał się dopiero zacząć wraz z Gwiezdnymi Wojnami George’a Lucasa – to się nazywa perfekcyjna antycypacja!) oraz satyrą na totalitarne, lewackie ustroje, z czego Woody Allen ponabijał się już wcześniej chociażby w „Bananowym Czubku”. W „Śpiochu” powtarza kilka motywów, ale ponownie jest bezbłędnie przezabawny, mózg to przecież jego drugi ulubiony organ!
8. Mężowie i żony (Husbands And Wives, 1992)
Najbardziej autobiograficzny z tytułów w filmografii nowojorskiego twórcy, nawiązujący do rozpadu małżeństwa reżysera z Mią Farrow, która w „Mężach i żonach” zagrała u Allena po raz ostatni. Aktorka tuż przed premierą filmu wywołała skandal oświadczając, że jej mąż ma romans z ich adoptowaną córką, co zresztą okazało się prawdą – ta dwójka jest parą do chwili obecnej. „Mężowie i żony” stanowią studium rozpadu dwóch małżeństw, których perypetie zakończą się jednak zgoła odmiennie. Spojrzenie na dwie pary jest gorzkie i dość komiczne jednocześnie, co pokazuje, z jaką niesamowitą autoironią Allen potrafi opowiadać nawet o własnym życiu i własnych słabościach (takich np. jak skłonność do romansów z młodszymi kobietami). Ten film, jak żaden inny pokazuje klasę Woody’ego Allena. Reżyser w swoich filmach parodiował i śmiał się z wielu zjawisk, ale ciągle dość konsekwentnie i najfajniej potrafi śmiać się z samego sobie i własnych problemów.
7. Miłość i śmierć (Love And Death, 1975)
Nie mam wątpliwości: „Miłość i śmierć” to najzabawniejsza komedia Woody’ego Allena. Może z pozoru (ale tylko z pozoru) nie najambitniejsza, ale esencjonalnie wręcz przedstawiająca styl nowojorskiego twórcy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy tutaj do czynienia z parodią Tołstoja, ale im dokładniej się przyglądamy, tym wyraźniej dostrzegamy, ze główny bohater, Borys Gruszenko, żyjący w XVIII-wiecznej Rosji, równie dobrze mógłby być mieszkańcem współczesnego Manhattanu. Neurotyczny, nieszczęśliwie zakochany, nieprzystosowany do istniejących warunków życiowych nieudacznik i przypadkowy bohater Gruszenko to typowy charakter allenowskich filmów. W ogóle „Miłość i śmierć” łączy w sobie zamiłowanie i ową maestrię Nowojorczyka w kumulowaniu absurdalnych zdarzeń i sytuacji z filozoficzno-egzystencjalnymi rozważaniami („rozkminkami”, chciałoby się rzec). Przy okazji warto też podkreślić, że film ten stanowi pomost między wczesną twórczością Allena, na którą składają się przede wszystkim wyśmienite parodie takie jak „Bierz pieniądze i w nogi”, „Bananowy Czubek” czy „Śpioch”, a zapoczątkowaną wraz z „Annie Hall” nowojorską tragikomedią, która stanie się przecież znakiem firmowym reżysera.
6. Purpurowa Róża z Kairu (The Purple Rose Of Cairo, 1985)
Młoda kelnerka z problemami małżeńskimi w epoce Wielkiego Kryzysu odnajduje schronienie przed szarą i ponurą rzeczywistością w miejscowym kinie. Niespodziewanie pewnego dnia wprost z filmowego ekranu wychodzi główny bohater jej ulubionego melodramatu i wyznaje kobiecie miłość. Prawdziwe życie nie ma jednak nic wspólnego z filmem, dlatego też rzeczywistość okaże się bolesna i niezbyt delikatnie obejdzie się z niecodziennym amantem, jak i samą bohaterką, choć akurat dziwaczne zdarzenie pozytywnie wpłynie na jej losy. „Purpurowa Róża z Kairu” to jedna z tych wybitnych pozycji w filmografii Allena, gdzie nie zagrał on żadnej roli, nie sięgnął po charakterystyczne dla siebie studium międzyludzkich związków, z nikogo specjalnie się nie śmiał, pozwolił sobie jedynie na lekką satyrę w stronę filmowych gwiazd. Reżyser skupił się na kinie, na sile jego oddziaływania, na wpływie, jaki ma ono na ludzkie życie. Bohaterów „Purpurowej Róży z Kairu” Allen traktuje z niesłychaną, jak na siebie, pobłażliwością i ciepłem. W ramach ciekawostki: doczekaliśmy się świetnego polskiego odpowiednika tego filmu. W 1990 roku Wojciech Marczewski stworzył „Ucieczkę z kina Wolność”, gdzie allenowska sytuacji posłużyła mu do stworzenia alegorii wielkich przemian społeczno-politycznych, jakie zachodziły w Polsce 20 lat temu.
5. Manhattan (1979)
Hołd Nowemu Jorku Woody Allen składa w większości swoich filmów, ale ten w „Manhattanie” zdaje się być najcudowniejszy. W dodatku wzbogaca wizję swojego ukochanego miasta o całkiem sugestywny portret zamieszkującej go wówczas inteligencji, którą utożsamiają przede wszystkich grany przez samego Allena główny bohater oraz jedna z jego przyjaciółek (Diane Keaton). Isaac Davis uwikłany w związek z napaloną, inteligentną 17-latką zakochuje się w kochance swojego najlepszego, żonatego przyjaciela, co doprowadzi do szeregu różnych zdarzeń rodem z tradycyjnej komedii romantycznej, choć ich zakończenie dalekie będzie w sumie od cukierkowego happy endu, bo de facto niezmienna i stała pozostanie jedynie miłość i uczucie głównego bohatera do Nowego Jorku, które to miasto jako jedyne na koniec mu pozostanie. W sumie trochę szkoda tego wybitnego filmu. „Manhattan” zawsze pozostanie w cieniu swojej równie genialnej poprzedniczki „Annie Hall”, gdzie jednak ów akcent przywiązania do miasta nie będzie już taki wyeksponowany jak w tym filmie Allena.
4. Złote czasy radia (Radio Days, 1987)
Jeden z największych krytyków filmowych, Roger Ebert, zestawił „Złote czasy radia” z kultowym, autobiograficznym „Armacordem” Felliniego, co już w jakiś sposób pokazuje, z jak wielkim dziełem mamy do czynienia. Woody Allen w filmie opowiada, wcielając się w rolę narratora, o wielkim wpływie radia w epoce sprzed dominacji telewizji, których mechanizmy w sumie są do siebie bardzo podobne (historia Sally White, która za wszelką cenę stara się zostać radiową sławą, to rzecz o wymiarze absolutnie ponadczasowym). Spojrzenie Allena ujmuje swoim bogactwem i blichtrem (świat wielkich gwiazd i prawdziwe programy radiowe „od kuchni”) oraz rozczula sympatycznym, indywidualnym sentymentalizmem (radio jako nieodzowny składnik codziennego życia pewnej żydowskiej rodziny, gdzie Allen wspomina prawdziwe historie z własnego dzieciństwa). Nowojorski reżyser oddał klimat lat 30. i 40. z niezwykłą pieczołowitością, fantastycznie dobrał dźwięki i muzykę do swojej historii, czyniąc ze „Złotych czasów radia” nie tylko osobiste, czarujące wspomnienie, ale też niemalże kronikarskich zapis epoki, która bezpowrotnie odeszła do historii.
3. Strzały na Broadwayu (Bullets Over Broadway, 1994)
Ostatni wybitny film Allena, który choć niemalże rok po roku prezentuje nam swoje nowe produkcje, chyba nie jest już w stanie zbliżyć się do poziomu najlepszych swoich tytułów (albo allenowska formuła tak już spowszedniała, że nie ma możliwości, by dalej zachwycała). „Strzały na Broadwayu” to bodaj druga najbardziej dosadna, kąśliwa, porywająca satyra na ludzi teatru od czasów kultowego „Wszystko o Ewie” Mankiewicza. Allen stworzył doskonałą galerię postaci i paradoksalnych sytuacji, które w filmie tworzą gorzkie, ale przezabawne też widowisko (czego u Mankiewicza już nie było). I tak pisarz oraz reżyser w jednej osobie okazuje się kiepskim autorem, którego sztuka osiąga sukces tylko i wyłącznie dlatego, że nad tekstem pracował z nim osiłek z mafii, który w czasie prób pełnił funkcję ochroniarza jednej z aktorek. Ta zaś jest totalnym beztalenciem, a rolę załatwił jej bogaty kochanek, mafiozo, sponsorując całe przedstawienie. Główna gwiazda przedstawienia to nadęta, rozkapryszona manipulatorka, a partnerujący jej aktor cierpi na obżarstwo. Ponieważ sztuka wymaga poświęceń, dodatkowo premiera widowiska obkupiona zostanie śmiercią (dosłownie!) paru osób ją tworzących. „Strzały na Broadwayu” jednak, co u nowojorskiego reżysera nie zdarza się wcale często, kończą się w miarę optymistycznie. Oklaski na stojąco należą się wszystkim aktorom od Johna Cusacka po Jennifer Tilly i Diane Wiest, ale też autorowi tak błyskotliwego scenariusza, rzecz jasna, czyli Woody’emu Allenowi.
2. Hannah i jej siostry (Hannah And Her Sisters, 1986)
Wielka symfonia Allena poświęcona nowojorskiej inteligencji stworzona w oparciu o pokrętne losy trzech sióstr oraz ich bliskich i znajomych. Tytułowa Hannah uchodzi za wzorową matkę i żonę oraz osobę spełnioną w życiu zawodowym, żyje jednak w nieświadomości, że mąż podkochuje się w jej siostrze. Lee natomiast jest żoną zgorzkniałego inteligenta i samotnika, stąd też, choć pełna moralnych wątpliwości, wikła się w romans ze swoim szwagrem. Trzecią siostrą jest rozkoszna Holly, która nie potrafi znaleźć własnego miejsca w życiu – uporządkuje się ono nieco, gdy na swojej drodze spotka eksmęża Hanny, człowieka inteligentnego, acz również zakompleksionego i znerwicowanego (którego oczywiście gra Woody Allen). „Hannah i jej siostry” to imponujący popis maestrii formalnej (różne sposoby narracji), niezwykłego talentu w konstrukcji portretów psychologicznych, jaki posiada Allen, ale przede wszystkim świadectwo wspaniałej błyskotliwości i wnikliwości w spojrzeniu na miasto i ich mieszkańców. W dodatku ten film, gdzie w finale wiele pogmatwanych sytuacji znajduje swój szczęśliwy finał, nastraja bardzo pozytywnie i krzepi niesamowicie.
1. Annie Hall (1977)
Zamknięcie pierwszego okresu twórczości Allena i otwarcie zupełnie nowego rozdziału w jego filmografii wiążą się nierozerwalnie z „Annie Hall”. O ile we wczesnych produkcjach Nowojorczyka dominował komizm, czasem wręcz przesadny, o tyle od 1977 roku powoli stanie się on drugoplanowy względem psychologicznych wiwisekcji, tworzonych w oparciu o solidne, aktorskie kreacje i szczegółową wnikliwość obserwacji, gdzie komiczne wątki staną się jedynie jednym z wielu, już nie tak istotnym elementem fabuły. Dowcip Allena nigdy nie był szczególnie oczywisty, wymagał znajomości dorobku światowego dziedzictwa kulturalnego, ale pierwszy raz w „Annie Hall” reżyser pokusił się o komizm tak wielce intelektualny i nieodzownie związany z tekstami kultury. Główny bohater filmu, Alvy Singer, to dziś archetypiczna postać allenowskich filmów: trochę zblazowany neurotyk, wykształcony mieszczuch z Nowego Jorku, człowiek wypełniony fobiami, romantyk z tendencją do postrzeganie wielu problemów sercowych przez pryzmat seksu, nieszczęśliwie zakochany facet. Ile razy taki charakter powróci w allenowskim kinie? Bardzo wiele. Dodatkowych smaczków „Annie Hall” dodają autobiograficzne wątki – te związane z prywatnym życiem reżysera i jego związkiem z Diane Keaton, odtwórczynią tytułowej roli. Para rozstała się kilka lat wcześniej, ale aktorka konsekwentnie pojawiała się w wielu jego filmach w latach 70. i czasem też w latach późniejszych (w 1993 roku uratowała nawet „Tajemnicę Morderstwa na Manhattanie”, przejmując rolę po Mii Farrow, która zrezygnowała z niej po burzliwym rozpadzie ich małżeństwa). Allen mówił, że postać Annie Hall powstała z myślą o Keaton, co teraz można odczytywać jako wspaniałe podziękowanie za lata wspólnej pracy. O „Annie Hall” powstała niezliczona ilość tekstów zarówno publicystycznych, jak i naukowych, film ciągle dostarcza nowym pokoleniom krytyków filmowych inspiracji do rozważań nie tylko poświęconych twórczości Woody’ego Allena. A przecież mówimy o jednej z kilkudziesięciu fabuł niepozornego okularnika, obyczajowej komedii z lat 70., ale właśnie tak to bywa z arcydziełami – są nimi bez względu na czasy i okoliczności.