Pewnego ciemnego, chmurnego wieczora w sztabie Partii Imienia Własnego Przewodniczącego panowała atmosfera czarniejsza od czarnej dziury. Wisząca na ścianie plazma wyświetlała wyniki sondaży, z których wynikało, że partia lewicy starej wcale nie umarła, ale wręcz dorównuje w sondażach. Na nic dotychczasowe swawole, dokuczanie, straszenie Trybunałem Stanu. Przewodniczący partii własnego imienia czuł przeraźliwy brak pomysłu na nowy happening, szczególnie od czasu jak partię opuścił Najlepszy Doradca Marketingu Politycznego.
Szukał pomysłu przez czas jakiś nerwowo w papierach na biurku – ale niestety znajdował tam jedynie faktury do zapłacenia i zawiadomienia o nakazach zapłaty na rzecz różnych niewdzięczników, którzy wyobrażali sobie że partia lub przewodniczący płacić będą za ich usługi.
Nerwowe szukanie pomysłu przerwał tubalny głos dochodzący z góry:
– Januszu!!!
Zalękniony przewodniczący spojrzał w górę i nie zobaczył nic poza pomalowanym na nieskazitelną biel sufitem ( „cholera, za to malowanie też jeszcze nie zapłaciłem” pomyślał mimochodem)
-Januszu!!!
– Kim jesteś? Czego chcesz?
– Januszu, jam twój anioł stróż, przychodzę ci na ratunek
-Jaki ratunek? Nie mam już pomysłów na wygłupy, sondaże lecą, Miller się ze mnie śmieje!
– Januszu, przychodzę z pomysłem – spróbuj być kimś, kim jeszcze nie byłeś.
– Eeee… to ćwiczę od zawsze. Ja już byłem i kapitalistą i lewakiem, i ultrakatolem i antyklerykałem
– Januszu, nie byłeś jeszcze odstępcą. Powiadam Ci – jedź do Krakowa i dokonaj apostazji…
– Aniele Boży, Stróżu Mój – a nie przegnę? Trochę się boję…
– Nie lękaj się Januszu – warto działać, tym wygłupem przeskoczysz starą lewicę w sondażach o 10 % a w kościele nikt się tym nie przejmie. Najlepiej akt apostazji przylep na drzwiach jakiejś świątyni – to jak mandat ze straży miejskiej za wycieraczkę – poza mediami nikt nawet nie zauważy.
– Jak to dobrze mieć anioła stróża – westchnął z ulgą przewodniczący i zadzwonił do krakowskiego biura partii swojego imienia, by uzgodnić szczegóły apostazji.
W tym czasie tajemnicza para usiłowała się wydostać z przewodów wentylacyjnych budynku siedziby partii . Korpulentnego łysego jegomościa wyciągał niewysoki siwy facet o szyderczym uśmiechu.
– Leszek, jeszcze raz szarpnij i już się wydobędę!
– Oj Józek, ciężko z tobą się pracuje, gaduła jesteś straszna, ale pomysł, że Janusz wierzy w duchy i można mu podpowiadać głupie pomysły przez wentylację, jest genialny!
Wszelkie podobieństwo do osób i sytuacji realnych jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.