Eurowizja to jedno z najbardziej kampowych mega-widowisk, jakie istnieją w europejskiej przestrzeni telewizyjnej. Niektórzy twierdzą, że wydarzeniem od lat rządzi lobby gejowskie, a istotą spotkania jest soft power państw. Czy to nie paradoksalne, że Telewizja Polska – promująca ideowo konserwatyzm i tradycyjny model rodziny oraz szczująca na społeczność LGBTQ – bierze udział w imprezie, w której normą jest brodaty transwestyta, obojniackie charaktery w różowych majtkach oraz plejada Draq Queens?
Trudno, żeby nie zadać tego pytania. Feeria barw, pirotechnika, laserowo modelowane światła dodają oprawy orgiastycznym choreografiom, w których mężczyźni uosabiają rożne fascynacje gejowskie: od muskularnych typów tatoo, przez burleskowych, uszminkowanych kabareciarzy i wysportowanych czarnoskórych w obcisłych kolarzówkach (z przysłoniętym na różowo przyrodzeniem), po wątłych i płaczliwych męskich famme fatale z czarnym makijażem. Kampowa atmosfera udziela się od początku. Gwiazdy na turkusowym dywanie przed Liverpool Arena były w tym roku (2023) tak podekscytowane, jakby przyjęły mocniejszą dawkę MDMA. Nikt nie mówił, tylko krzyczał, a swoją wypowiedź o bezbrzeżnym szczęściu uczestnictwa w Eurowizji kończono dzikim „Yes!”, „Wow!” lub cmokiem wprost w kamerę. Pod spojrzeniami tych często młodych debiutantów krył się jednak paraliżujący strach o powodzenie kosztownego show i lęk przez kompromitacją na tle sław festiwalu. Arena tonęła we wrzaskach, skowytach i darciu gawiedzi. Zbiorowa ekstaza, emocje sięgające zenitu… Trudno się dziwić, oglądalność widowiska to około 200 mln widzów co roku! Była oczywiście ciekawa scenografia, piękne i profesjonalne prezenterki w wieczorowych sukniach, cuda współczesnej techniki, kalejdoskop minutowych wejść dziennikarzy obsługujących imprezę w Europie (państwach kaukaskich i w Australii), a także system szybkiego przeliczania głosów. Krótko mówiąc, czad!
Dominującą stylistyką Eurowizji jest zdecydowanie kamp. Tworzą go przesada, wybujałość i wielość: gestów, póz, ról, gadaniny/paplaniny; nadmierna ekspresywność wykonawców, przepych, niezdrowa euforia i kicz. Tegoroczny koncert trzech Draq Queens o wymownym tytule „Bądź, kim chcesz być” kończący drugi półfinał, odebrał mowę polskim komentatorom TVP. A przecież należało się spodziewać, że skoro „Muzyka jednoczy” (hasło Eurowizji w Liverpoolu), to jednoczy wszystkich, bez względu na płeć, kolor skóry czy narodowość. A skoro kamp, to przekaz będzie w kierunku jedności z prawami dla LGBTQ. Jedno się z drugim łączy – jak słusznie zaważała Susan Sontag. I nie byłoby w tym bajeczno-tanecznym interwale niczego nadzwyczajnego (skoro dominuje kamp i queer,) jak również w tym, że szwedzka zwyciężczyni Loreen deklaruje tożsamość biseksualną – wszakże z jednym zastrzeżeniem. Jak to wszystko przystaje do bogoojczyźnianych i prorodzinnych idei naszych krajowych nadawców publicznych?
Eurowizja, jak wiadomo, zmieniała swój estetyczny wizerunek od pierwszego koncertu w szwajcarskim Lugano w 1956 r. Początkowo był to „niewinny” festiwal piosenki (z udziałem 6 europejskich państw) w stylu włoskiej estrady San Remo czy francuskiej poezji śpiewanej. Liczyła się skala głosu, szyk i piękno wykonania. Od zwycięskiego „Waterloo” Abby (1974) przez Céline Dion (1988), Danę International (1998) organizatorzy zaczęli stawiać na efektowność, wizualizację, choreografię i trendy modowe. Eurowizja aplikowała stopniowo przemiany kultury popularnej i zmiany obyczajowe, urastając do rangi jednego z najbardziej lubianych programów telewizyjnych, jednocześnie igrzysk sztuki nieheteronormatywnej. W dobie rozwoju mediów, komunikacji internetowej i aplikacji telefonicznych przekształciła się w komercyjnego giganta subkultury gejowskiej, pieczącego kilka pieczeni na jednym ogniu: od muzyki, przez produkcję, biznes, po lans oraz politykę i relacje międzykulturowe. Po występie Conchity Wurst (2014), który ostatecznie wyoutował Eurowizję (Turcja w geście sprzeciwu opuściła imprezę), stała się ona widowiskiem o funkcji społecznej. Jej idea polega obecnie na włączeniu mniejszości seksualnych w europejski mainstream kulturowy.
Organizatorem Eurowizji jest Europejska Unia Nadawców (European Broadcasting Union, EBU), założona Genewie w 1950 roku. Dziś EBU skupia 56 państw, z czego większość stanowią państwa Rady Europy oraz kraje kaukaskie i Bliskiego Wschodu, wszystkie tworzące Europejską Strefę Nadawców. Polska, podobnie jak państwa z Europy Środkowo-Wschodniej, została przyjęta do EBU w 1993 roku. Eurowizja od początku była konkursem z nagrodami, przyznawanymi przez członków komisji sędziowskiej oraz publiczność. W pewnym sensie stała się jednym z bardziej demokratycznych konkursów piosenki. Pierwotnie miała gromadzić przy muzyce poturbowanych wojną Europejczyków, a dziś gromadzi miliony przed telewizorami. Pytanie, co tak naprawdę widzowie oglądają?
Odpowiedź nie jest wcale łatwa. Zastanawiające, czy publiczność rzeczywiście, zgodnie z oryginalnymi tytułami festiwalu, ogląda wykonawców piosenek (Eurovision Song Contest/Concours Eurovision de la Chanson)? Raczej napompowany blichtrem pokaz europejskiego show biznesu, który jest demostracją siły pieniądza i kreatywności, a przy okazji – polityki, geopolityki. Fundusze na Eurowizję gromadzi się poprzez składki od nadawców publicznych EBU, chcących wziąć udział w danym roku w wydarzeniu (nie każdy musi). Wysokość składek dla organizatora zależy od liczby ludności kraju wpłacającego oraz wysokości dochodu narodowego brutto. Dodatkowe fundusze organizator Eurowizji pozyskuje od sponsorów, z subwencji rządowych oraz środków własnych telewizji. Istnieje też tzw. Wielka Piątka Eurowizji (Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy), czyli najstarsi członkowie EBU. Wpłacają oni wyższe kwoty, dlatego ich wykonawcy mają przywilej wystąpić w koncercie finałowym. Koszty poniesione przez organizatorów zwracają się dzięki reklamie, sprzedaży biletów i gadżetów. Wysokość składek na Eurowizję nie jest ujawniana (szacuje się od 20 do 100 mln dolarów). Niektóre państwa rezygnują z udziału, właśnie ze względu na horrendalnie wysoką składkę. Zatem to bogate, komercyjne przedsięwzięcie, kształtujące oprócz brandingu muzycznego gigantyczną soft power (miękka siła w dyplomacji publicznej). Co to oznacza? Oznacza to, że Eurowizja jest doskonałym narzędziem do budowania pozytywnego wizerunku państwa na arenie międzynarodowej – państwa, z którego pochodzi wokalista, jak i państwa/organizatora edycji. W trakcie koncertu tworzy się przyjazna aura dla odmiennych narodowości, kultur i zwyczajów. Wyświetlane przed występem filmiki, promujące artystę, snują mini-historię kultury kraju pochodzenia. Puszczane są zwykle dwa razy (w półfinałach i w finale), co utrwala obraz. Wejścia antenowe dziennikarzy, którzy przekazują wyniki krajowego głosowania, to również podróż po świecie. Prezentacja sylwetki artysty wpływa więc na postrzeganie danego kraju, generuje jego markę oraz tworzy zachęcający klimat dla potencjalnych turystów. Dowodzi tego fakt, że publiczność głosuje często nie na artystę, ale właśnie kraj pochodzenia. Wybór zwycięzcy – najważniejsza cześć widowiska – ma więc charakter geopolityczny: państwa bałtyckie głosują na swoich bałtyckich sąsiadów, państwa kaukaskie podobnie, Polska na Ukrainę, Grecja na Cypr, Turcja kiedyś na Niemcy, Irlandia na Polskę, Skandynawowie wzajemnie na siebie, itp. Rolę odgrywają zatem sympatie/antypatie narodowe. Odnosi się wrażenie, że w Eurowizji nie chodzi o muzykę, a o interes polityczny, tym bardziej, że wygrany kraj jest zarazem organizatorem Eurowizji w roku następnym. Wszyscy więc grają o wysoką stawkę. Poza tym Eurowizja sprzyja tzw. momentom historycznym. Oznacza to, że wygranym bywa artysta pochodzący z kraju aktualnych napięć politycznych lub kraju-symbolu przemian społecznych. Tak było w przypadku „Ich Troje”, który wyśpiewał siódme miejsce piosenką „Żadnych granic” w roku poprzedzającym wejście Polski do Unii Europejskiej (2003). Ubiegłoroczny sukces ukraińskiej Kalush Orchestra z utworem „Stefania” był ukłonem w stronę okrutnej wojny na Ukrainie. Choć przyznać trzeba, że utwór ma piękną linię melodyczną.
Niewątpliwie udział państwa w Eurowizji jest opłacalny – i finansowo, i wizerunkowo. EBU jako organizacja non profit nie może zarabiać na koncercie, ale świetnie na tym zarabia nadawca/organizator. Wydaje się, że w tym tkwi klucz do udziału Telewizji Polskiej w Eurowizji: opłacalność wizerunkowa, promocja międzynarodowa, stymulowanie rynku audiowizualnego i produkcji radiowo-telewizyjnej, itp. Także budowanie brandingu narodowego, za co odpowiedzialne są instytucje państwowe, a co jest częścią praktyk dyplomacji kulturalnej. Sama dyplomacja kulturalna jest dobrze opracowaną strategią kształtowania postaw społecznych i opinii publicznej. Wszystko to pokazuje, że oglądając Eurowizję widownia uczestniczy w profesjonalnie zaprogramowanym działaniu marketingowym, używającym wyrafinowanych technik przekazu. Kulturowy potencjał danego kraju jest wykorzystywany dla budowania jego wiarygodności i atrakcyjności[1].
Zastanawia ciągle, jak TVP znosi swój udział w kampowej ekstrawagancji i homoerotycznym obciachu? Wszyscy komentatorzy Eurowizji od lat rozpisują się o liberalnym przesłaniu show. Eurowizja jest odbierana jako symbol współczesnego otwartego społeczeństwa europejskiego, demonstracyjnie podkreślającego przywiązanie do takich wartości jak: demokracja, wolność (w tym wyzwolenie seksualne), prawa człowieka, wielokulturowość, pluralizm; oraz zafascynowanie zaawansowanymi technologiami i swobodną kreacją artystyczną. Zatem wyznaje te wartości, które uchodzą wśród PiS-owskich wyborców za symbol dekadentyzmu i zwyrodnienia kultury zachodniej, wymagającej rechrystianizacji. Zastanawia też, jak widz TVP godzi w sobie obraz młodzieżowej imprezy genderowej z przekonaniami o zboczeniach seksualnych gejów i lesbijek, kpinami prezesa Kaczyńskiego z ludzi transpłciowych i prezydenta Dudy z ludzi LGBT? Jak godzi w sobie zachwyt nad „gay-friendly” imprezą z jednoczesnymi „gay-free zoones”, które popiera? O ile Zarząd TVP realizuje zaawansowane PR-owe socjo-techniki, przymykając oczy na kamp, o tyle postawa widzów uwielbiających Eurowizję musi być aberracją poznawczą. Widz TVP – zmanipulowany od lat propagandą – nie rozumie paradoksu, w którym uczestniczy. Deklarujący oddanie wartościom narodowym i tradycyjnej rodzinie, zachłystuje się jednocześnie kiczowatą teatralnością widowiska, zdominowanego przez zniewieściałych mężczyzn i zmaskulinizowane kobiety, dalekie od ideologii heteronarodowej. Komentatorzy widowiska dobrze o tym wiedzą, dlatego momentami nabierają wody w usta lub plączą się w dygresjach. Przykład popularności Eurowizji w Polsce pokazuje, że konserwatyzm i katolicyzm są kompletnie puste i na pokaz w tym kraju, a TVP (włącznie z niektórymi dziennikarzami) to fabryka indoktrynacji, dezinformacji i fałszerstwa. Emitowanie Eurowizji w programie II TVP jest po prostu kolejnym jaskrawym przykładem perfidii władzy politycznej, która używa wszelkich możliwych środków dla utrzymania się przy rządzeniu. Gdyby postępowano zgodnie z demonstrowanym na srebrnym ekranie kodeksem moralnym, TVP powinna z Eurowizji zrezygnować. Nie zrobi tego między innymi w obawie bycia porównaną do Węgier (kraj wycofał się po koncercie Conchity Wurst) i skojarzoną z orbanowskim autorytaryzmem. Również dlatego, że straci na oglądalności.
Karawana więc jedzie dalej. TVP osiąga wysokie słupki oglądalności dzięki Eurowizji, a „ciemny lud to kupuje” – jak słusznie zauważył kiedyś Jacek Kurski. Władza autorytarna, jak wiadomo, hoduje i hołubi głupiego wyborcę.
[1] B. Ociepka, Nowa dyplomacja publiczna – perspektywa teorii stosunków międzynarodowych i komunikowania politycznego, „Przegląd Strategiczny” 2012, nr 1, s. 130.
—
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/