Gazy cieplarniane, które już wyemitowaliśmy do atmosfery, zostaną w niej na tysiące lat. Jeśli nie nauczymy się zmieniać na szeroką skalę składu atmosfery (co na razie wydaje się fantastyką naukową), nie unikniemy wielu katastrof. Dokładanie do tego kolejnych emisji gazów cieplarnianych jest czymś naprawdę tragicznym.
Dlatego z wielką sympatią oglądałem wystąpienie prezydenta Macrona, który zwrócił się do Amerykanów z apelem o zapobieganie globalnemu ociepleniu, pomimo że Trump wycofał USA z paktu klimatycznego. Niestety, obawiam się, że ten gest, choć ważny i świadczący o rozumieniu najistotniejszych zagrożeń dla świata, był dość słaby od strony strategii politycznej. Mimo wszystko to Trump a nie Macron może się zwracać do obywateli USA w takim tonie. Jedynym usprawiedliwieniem dla klimatycznej beztroski wielu Amerykanów jest ich rywalizacja z Chinami. Cóż z tego, że staną się super ekologiczni, skoro Chiny rozłożą ich na łopatki jeszcze tańszą produkcją? I czy Chiny, jak zdobędą hegemonię gospodarczą na świecie, będą troszczyć się o klimat lepiej niż USA czy Europa? Wątpię niestety…
Gdy myślę o globalnym ociepleniu zadziwia mnie niechęć aktywistów i partii ekologicznych do energii jądrowej. Ta energia ma liczne wady, ale jednej nie ma. Nie powoduje ona emisji gazów cieplarnianych, natomiast produkuje ona gigantyczne ilości energii. Gdyby postawić odpowiednią ilość elektrowni jądrowych w krajach rozwiniętych, można by prawie zupełnie zrezygnować z ropy, z gazu i z węgla. Poza najważniejszą w tym momencie ochroną klimatu Ziemi, Europa i USA zyskałyby niezależność od państw posiadających duże złoża paliw kopalnych, co byłoby bardzo korzystne dla polityki światowej. Kraje Zatoki i Rosja utraciłyby swoją najważniejszą kartę przetargową.
Rozmawiałem na ten temat z ekologami. Wśród najważniejszych kontrargumentów można wymienić długość budowy i koszt budowy elektrowni jądrowej. Te koszty są tak wysokie głównie dlatego, że współczesne elektrownie jądrowe są bardzo bezpieczne. Jeśli nie stawia się ich na uskokach tektonicznych i na wybrzeżach zagrożonych tsunami (jak to było w Japonii), są w zasadzie nie do ruszenia. Jeśli chodzi o odpady, techniki ich składowania bardzo się rozwinęły, podobnie jak techniki „dopalania” do końca radioaktywnego surowca. Rozwój tych technik znacząco powiększył ilość dostępnych na Ziemi paliw nuklearnych.
Inną wątpliwością ekologów była nadzieja na szybki, linearny rozwój technologii energii odnawialnej. Po co czekać kilkanaście lat na elektrownię jądrową, skoro przez ten czas wiatraki czy ogniwa słoneczne stanieją i staną się lepsze. Niestety, w Polsce na przykład skończyły się wysokie dopłaty do wiatraków i przestało się opłacać je stawiać. A przecież minęło już kilkanaście lat od momentu, gdy słyszałem o tanieniu energii wiatrowej.
Największą nadzieję dla ludzkości jest moim zdaniem energia termojądrowa, czyli powstająca w trakcie nuklearnej fuzji wodoru w hel. Ta sama reakcja zachodzi na Słońcu i we wszystkich gwiazdach tak zwanego ciągu głównego. Wodór jest znacznie bardziej dostępnym pierwiastkiem niż uran czy węgiel. Badania nad stworzeniem pierwszego stabilnego reaktora termojądrowego trwają, są niestety niezbyt dobrze dofinansowane przez państwa je wspierające, na co wpływ ma zielony idealizm dotyczący odnawialnych źródeł energii i przesadny lęk przed atomem.
Nawet jeśli badania powiodą się, komercyjne elektrownie termojądrowe nie powstaną na pewno bardzo szybko. Aby zatem budować dalej doświadczenia w zakresie pozyskiwania energii z atomu, warto mieć wiele doświadczeń ze zwykłymi elektrowniami jądrowymi. Niektórzy uważają, że jedno nie przekłada się na drugie, że takie doświadczenia praktyczne i codzienne nie są potrzebne. Nie wydaje się to przekonujące.
Ewentualne pozyskanie gigantycznego źródła energii, jakim byłyby reaktory termojądrowe, mogłoby wyjąć z działu „fantastyka naukowa” pomysły na globalne technologie zmiany składu atmosfery, na mechaniczne usuwania z niej CO2 i nadmiaru pary wodnej. Czy większość ekologów rzeczywiście sprzyja temu scenariuszowi? Niestety nie sądzę…
