Dobrze, że sprawy stosunku państwo – kościół wracają do debaty publicznej. Szkoda, że jedynie w formie konfrontacyjnej, emocjonalnej, pozbawionej możliwości szukania rozwiązań akceptowalnych dla ludzi o różnych poglądach.
Wojny religijne wywoływali zawsze wierzący – by udowodnić, że ich wiara jest lepsza od sąsiadującego wyznania, czasami używali tej wiary władcy dla realizacji własnych planów ekspansji. Ateiści wojen religijnych niewywoływani – bo ateizm jest uszyty z racjonalizmu, pozbawionego pozytywnych, ale też negatywnych odniesień do wiary. Wiara jest przeżyciem duchowym, mistycznym – ateizm racjonalnym. Ateista nie jest wrogiem Pana Boga – bo jak można być wrogiem kogoś, kogo nie ma?
Każdy z nas jest przekonany o tym, że zna najlepszą prawdę o świecie – czasami poszukujemy jej, znajdujemy nową lub umacniamy się w starej, ale mamy poczucie wyższości własnej racji nad innymi. Katolicy uznają niewierzących za tych, którzy nie dostąpili łaski wiary, ateiści uznają katolików za tych, którzy nie dotarli do racjonalnej prawdy. Cywilizacyjnie doszliśmy już do tego, że mimo różnic nie musimy toczyć wojen, możemy współżyć ze sobą wypracowując większe czy mniejsze kompromisy w sferze publicznej.
. W okresie komunizmu w Związku Sowieckim –a także, w dużo mniejszym stopniu, w państwach satelickich – wytworzyła się kultura wojującego ateizmu, ateizmu mistycznego i fanatycznego, będącego religijnym wyznaniem materializmu, który z racjonalizmem nie ma nic wspólnego.
„Wiara w ateizm” jest tak kompletnie nielogiczna i oksymoroniczna , że aż trudno o niej pisać – ale to ona prowadziła do likwidacji kościołów czy cerkwi, by urządzać w nich muzea ateizmu czy marksizmu-leninizmu. Ona też prowadzi do walki z religiami i ich symbolami .
Oczywiście ten typ ateizmu – który niestety nie został nazwany inaczej, a powinien – jest jak każdy kult, przez racjonalnych niewierzących odrzucany. Szczególnie zaś wierzącego ateistę kochają wojujący katolicy spod chorągwi pewnej toruńskiej rozgłośni , którzy dla własnej mobilizacji potrzebują właśnie takiego wroga.
Jestem przeciwnikiem krzyża w sali obrad sejmu. Krzyż nie jest symbolem państwowym – więc nie powinien tam być. Ale nie jest też jak twierdzi p. Palikot symbolem partyjnym – to jakaś aberracja i projekcja własnych koszmarów. Krzyż ten emocjonalnie mi nie przeszkadza. Mało tego – jestem w stanie zrozumieć emocje wierzących posłów, którzy tego symbolu chcą bronić – bo przemożna większość moich rodaków jest wierząca – i ich reprezentanci w parlamencie także.
Jako ateista racjonalny, nie mam problemu z symbolami religijnymi – obojętny stosunek do religii oznacza obojętny stosunek do jej symboli . Jako Polak – potrafię zrozumieć pozytywne emocje towarzyszące temu symbolowi. Jako liberalny demokrata – wiem że kompromis jest wartością samą w sobie. Także w tej sprawie.
Wywoływanie przez wierzących ateistów spod znaku Palikota wojny o krzyż w sejmowej sali nie służy usunięciu stamtąd krzyża – partia imienia swego przewodniczącego nie ma większości w parlamencie, potrzebne zatem jest do tego porozumienie z katolicką większością. Porozumienie, w którym ta większość przyjmie argumenty niewierzącej lub innowierczej mniejszości, a nie wojny wzmacniającej ultrasów w episkopacie i świeckich kościoła. Sejm nie jest kolejnym placem w kampanii wyborczej, na którym można przez megafon wykrzyczeć swoje hasła – sejm jest miejscem wypracowywania kompromisów służących wszystkim Polakom, bez względu na wyznanie. W stosunkach państwo – kościół są ważniejsze problemy do rozwiązania – status religii i katechetów w szkołach, religijna celebra państwowa czy finansowanie kościoła – krzyż w sali sejmowej jest problemem żadnym. Wywołując wojnę o ten krzyż – dla chwili przed kamerą i 30 sek. w serwisie radiowym – można na kadencję stracić szansę na przekonanie sejmowych partnerów do swoich racji w sprawach istotnych. Pomiędzy świeckim państwem a wojną z religią jest wielka przestrzeń, czego zdają się nie rozumieć wierzący ateiści.