Niemal rok temu po raz pierwszy pojawiły się twierdzenia, że Syria jest kolejnym krajem po Tunezji, Egipcie i Libii w arabskim „efekcie domina”. Tymczasem od 10 miesięcy trwa tam sytuacja patowa. Prezydent Baszar al-Asad, który w 2000 roku przejął władzę po swym zmarłym ojcu Hafizie, z jednej strony jest zbyt silny, by mogli go obalić nieliczni zbrojni demonstranci, z drugiej strony nie jest w stanie powstrzymać „pełzającej” rewolucji. Wynik tej przeciągającej się rozgrywki, w jakiej stawką jest życie setek zwykłych Syryjczyków, i który grozi destabilizacją całego regionu, ciągle nie jest przesądzony. Co gorsza, zdaje się, że nie istnieje „scenariusz idealny”.
Fala społecznych niepokojów, zapoczątkowana podczas tunezyjskiego powstania w styczniu 2011 roku, dotarła do Syrii w połowie marca. Główną przyczyną erupcji niezadowolenia było rozczarowanie dekadą rządów Baszara al-Asada. Wielu Syryjczyków na próżno oczekiwało otwarcia swego kraju na świat i pozwolenia Syrii na dołączenie do „globalnej wioski”. Nadzieja, że młody, wykształcony na Zachodzie Baszar spełni obietnice i zliberalizuje dotychczasowy twardy kurs w polityce oraz ekonomii, okazała się płonna.
Od 1963 roku, tj. od przewrotu, w którym władzę przejęła Partia Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego (w skrócie Baas), nieprzerwanie trwał w państwie stan wyjątkowy umożliwiający notoryczne łamanie zagwarantowanych w konstytucji praw człowieka i swobód obywatelskich. Utrzymywanie stanu wyjątkowego pozwalało na aresztowania i represje w stosunku do opozycjonistów. Ponieważ panował system monopartyjny, wybory były fikcją. Mniejszości narodowe (m.in. Kurdowie) doświadczały dyskryminacji. Na domiar złego pogarszały się warunki społeczno-ekonomiczne – zmniejszyła się pomoc państwa dla biednych, wolność handlu była bezustannie naruszana , lokalny przemysł nie mógł liczyć na rządowe wsparcie, zaś bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych Syryjczyków, rosło.
Na wybuch powstania w Syrii reżim początkowo zareagował niepewnie – prezydent obiecał reformy, podniósł płace i próbował wyjść naprzeciw postulatom protestujących. Zorganizowano również kontrdemonstracje. To jednak nie spotkało się z aprobatą społeczeństwa. Wyciągając lekcję z obalenia rządów tunezyjskiego i egipskiego, Baszar al-Asad doszedł do wniosku, że jedynym sposobem na utrzymanie władzy jest stłumienie protestów siłą. Na ulice wyjechały czołgi, dachy pokryli snajperzy. Do najpoważniejszych walk doszło w Damaszku, Darze, Aleppo, Hamie, Latakii, Himsie, Banijas, Tall Kalach. Według przybliżonych szacunków dotychczas zginęło 6 tys. ludzi, zaś 15 do 40 tysięcy zostało aresztowanych. Human Rights Watch ujawniła, że syryjskie służby bezpieczeństwa torturowały setki osób zatrzymanych podczas antyrządowych demonstracji (m.in. poddawano je elektrowstrząsom, pozbawiano snu i wody). Podobnie jak w Libii odnotowano przypadki gwałtów dokonywanych przez żołnierzy na kobietach, szczególnie tych, które starały się uciec do Turcji. Jednocześnie kilka tysięcy żołnierzy zbuntowało się przechodząc na stronę demonstrantów.
Mimo pogarszającej się sytuacji w Syrii jej przywódca, zdaje się nie tracić wiary w stabilność swojego reżimu, który istotnie jest dużo bardziej skonsolidowany i efektywny niż miało to miejsce w Tunezji czy Egipcie; nie bez znaczenia jest fakt, że syryjska opozycja, znajduje się w przeważającej części za granicą jest słaba i rozproszona. W ostatnim przemówieniu, z 10 stycznia, Al-Asad potępia Ligę Państw Arabskich za izolowanie Syrii, nazywa rebeliantów zdrajcami i obiecuje referendum konstytucyjne w marcu 2012 roku.
Wtóruje mu rządowa agencja informacyjna SANA publikując teksty o masowych demonstracjach obywateli popierających obecny reżim, a sprzeciwiających się obcym wpływom. Przeciwników Al-Asada nazywa „uzbrojonymi terrorystami”, natomiast zabitych w zamieszkach żołnierzy „męczennikami” (co jest zresztą typowym zabiegiem w bliskowschodniej retoryce). Lejtmotywem jest oskarżenie USA oraz Izraela o konspirację niweczącą wysiłki głowy państwa – obrońcy ludu i gwaranta pokoju.
Oczywiście zupełnie inaczej przedstawia sytuację w Syrii opozycja korzystająca – podobnie, jak miało to miejsce w innych krajach arabskich – z nowoczesnych technologii komunikacyjnych. W organizacji protestów, początkowo pokojowych, później coraz częściej zbrojnych, znaczną rolę odgrywa Internet. Jedna tylko strona na portalu społecznościowym Facebook, zatytułowana „The Syrian Revolution 2011”, skupia 335 tys. osób. Nagrywane telefonami komórkowymi i umieszczane na YouTube filmy wideo pozostają głównym źródłem informacji na temat bieżących wydarzeń w Syrii, do której nie wpuszczono zagranicznych mediów (inna sprawa, że trudno zweryfikować wiarogodność owych amatorskich nagrań; niektóre przedstawiają bowiem analogiczne zajścia z Iraku lub Libanu).
Co na to wszystko ościenne kraje arabskie oraz Zachód? Świat arabski zareagował wydaleniem Syrii z Ligi Państw Arabskich oraz nałożeniem na nią sankcji ekonomicznych. W grudniu Syria zgodziła się na wpuszczenie na swoje terytorium obserwatorów Ligii, co można jednak rozumieć jako swego rodzaju „grę na zwłokę”. Syryjscy aktywiści powątpiewają zresztą w kompetencje przysłanej komisji, która współpracuje z rządem Al-Asada. Potwierdził to były członek wspomnianej komisji, Anwar Malek).
Społeczność międzynarodowa niemal jednogłośne potępiła działania władz syryjskich, za czym nie poszły jednak jak do tej pory żadne konkretne działania. Najwyraźniej ani Stany Zjednoczone, ani państwa europejskie, ani nawet ONZ (który w grudniu określił Syrię jako „znajdującą się na krawędzi wojny domowej” i ustami swego sekretarza generalnego, Ban Ki-moona, wezwał do interwencji w celu zakończenia rozlewu krwi) jeszcze nie dojrzały do decyzji o obaleniu reżimu. Nie można przy tym zapominać o dwóch potężnych sojusznikach tego ostatniego, mianowicie Chinach i Rosji. Oba kraje eksportują do Syrii broń, zaś w styczniu Rosja wysłała do syryjskiego portu statek „Chariot” z transportem rosyjskiej amunicji na pokładzie.
Po zabójstwie libijskiego przywódcy Muammara Kaddafiego, Baszar al-Asad pozostaje ostatnim bliskowschodnim dyktatorem, któremu grozi obalenie. Szanse na realizację takiego scenariusza zwiększają się wraz z kolejnymi informacjami o masakrach, których dopuszcza się reżim. Najświeższe doniesienia szefa rosyjskiej rady bezpieczeństwa mówią o NATO-wskich planach bezpośredniej interwencji w Syrii pod przewodnictwem Turcji. Główną motywacją takiego działania miałaby być geopolityka, a konkretnie przyjacielskie relacje Damaszku z Teheranem. Jeśli Al-Asad faktycznie upadnie, będzie to konsekwencja zarówno wspomnianego „efektu domina”, jak i bardziej skomplikowanej gry regionalnych i ponadregionalnych mocarstw.
Z drugiej strony w przypadku Syrii nie musi zadziałać wcale zasada analogii, ponieważ Syria to nie Libia, a wpływy USA i Europy są w niej niewielkie. Zakładając nawet preferowany przez Stany Zjednoczone rozwój wydarzeń, tj. obalenie Al-Asada rękami samych Syryjczyków, trudno byłoby zbudować alternatywny system w ramach promowanej przez Biały Dom „demokratycznej transformacji”. Poza prezydentem realną władzą dysponuje bowiem partia Baas, generałowie i prominenci bezpieki oraz przedstawiciele potężnego aparatu biurokratycznego.
Co więcej, społeczeństwo syryjskie jest nastawione nieufnie w stosunku do Zachodu i forsowanej przez niego „demokracji” ,którą przeważnie utożsamia z westernizacją czy też mcdonaldyzacją. Spaja je ponadto wrogość wobec Izraela i duma z zamieszkiwania „kolebki cywilizacji”. Poza tym niemal wszystko to społeczeństwo dzieli. Sam Al-Asad oraz jego najbliższe otoczenie (zwłaszcza elita wojskowa) należą do alawickiej sekty, niewielkiej mniejszości w zdominowanym przez muzułmanów-sunnitów kraju. Po stronie alawitów i ich relatywnie tolerancyjnych rządów opowiada się większość syryjskich chrześcijan, którzy stanowią około 10 proc. całej populacji, lecz należą do kilkunastu różnych odłamów. Obawiają się oni wzrostu muzułmańskiego fundamentalizmu i powtórzenia scenariusza irackiego, tj. zdestabilizowania jednego z najspokojniejszych przez cztery dekady państw regionu. Szczególnie patriarchowie chrześcijańskich wspólnot bliskowschodnich, którzy od lat cieszą się uprzywilejowanymi stosunkami z prezydentem, głośno wyrażają swoje poparcie dla niego, w odróżnieniu od zachowujących ostrożną neutralność świeckich wiernych.
Scenariusz, w którym Baszar al-Asad utrzymuje władzę, lecz nie przeprowadza reform, również nie jest korzystny. Oznacza bowiem dalsze prześladowania ludności cywilnej, łamanie praw człowieka oraz prawdopodobieństwo umocnienia pozycji Iranu w regionie. Utrzymywanie względnego spokoju za pomocą armii przez dłuższy czas może tylko pogłębić psychologiczną przepaść między rządzącymi a rządzonymi, a w rezultacie zniszczyć, już teraz dość nadwyrężoną, legitymację partii Baas.
Jeśli zaś ani rządowi, ani protestującym nie uda się osiągnąć wyraźnej przewagi, kraj czeka chaos i być może ujawnienie się napięć międzyetnicznych i międzywyznaniowych. Prognozy na najbliższą przyszłość Syrii nie są optymistyczne – oczekiwać należy pogłębienia się kryzysu, nie tylko politycznego, ale również społeczno-ekonomicznego, m.in. spadku wartości funta syryjskiego, pogorszenia warunków życiowych mieszkańców syryjskich wsi i przedmieść, zwiększenia bezrobocia, odstraszenia zagranicznych inwestorów.
Jedynie w przypadku przeprowadzania rzeczywistych reform przez obecny reżim można by uniknąć powyższych niebezpieczeństw. Z pewnością wielu Syryjczyków przywitałoby taki scenariusz z ulgą, jako że bardziej niż na obaleniu władzy zależy im na spokoju, bezpieczeństwie i rozwoju. Niestety jest ich osiągnięcie jest bardzo mało prawdopodobne ze względu na kontekst międzynarodowy – przewroty, które zaszły w Tunezji, Egipcie i Libii oraz interesy lokalnych potęg: Turcji, Izraela, Iranu, Arabii Saudyjskiej. Jedno jest pewne, rozwiązanie lub choć załagodzenie „problemu syryjskiego” będzie jednym z największych wyzwań dla wspólnoty międzynarodowej w 2012 roku.