Pomiędzy karpiem a szampanem zwalniamy i głowy do spraw światowych nie mamy. Zresztą – w ogóle bardziej lubimy mówić o tym co Tusk, a co Kaczyński, świat zostawiając samym z jego problemami. Po gorączkowej, przedświątecznej gonitwie prezentowo-śledziowej zasiadamy do wigilijnej wieczerzy i oddajemy się w zależności od usposobienia bardziej mistycznej lub hedonistycznej wersji wyłączenia z obiegu. Nie przeszkadza nam te kilka dni roboczych w międzyczasie – w błogostanie pozostajemy do noworocznego popołudnia… Choć może z racji wprowadzenia Trzech Króli jako święta państwowego może się nam zwolnienie krążenia przedłużyć?
Kula ziemska nie przystosowuje się jednak do naszego świątecznego kalendarza i krąży sobie właściwym tempem. A czasem nawet przyśpiesza – nie bacząc, że my Polacy akurat teraz nie mamy czasu zastanawiać się nad jej problemami. Być może świat trzyma się uparcie kalendarza Majów?
My sprawy krajowe rozstrzygnęliśmy sobie w grudniu – zamieszaniem z receptami, podwyżkami akcyz – mniej więcej już wiemy , ile dzięki rządowi zapłacimy więcej za benzynę i inne używki.
Jednak kryzys strefy Euro uświadomił chyba nam wszystkim, jak bardzo jesteśmy częścią świata, a jak niewiele może zależeć od sołtysów naszej „wsi spokojnej, wsi wesołej…”
A świat daje nam na nowy rok więcej pytań, niż odpowiedzi. Nikt rozsądny nie był zwolennikiem arabskich satrapów, ale to co się dzieje po ich obaleniu jest nadal zagadką i pogłębia tylko przekonanie, że świat arabski jest dla naszego globu tym, czym dla Europy początku XX w. były Bałkany. Splot problemów w relacjach Arabii z resztą świata oraz w stosunkach pomiędzy poszczególnymi krajami, ujawnienie przez arabską wiosnę zamaskowanych dotąd dyktaturami głębokich podziałów i konfliktów wewnętrznych daje pewność, że 2012 będzie kolejnym rokiem niestabilności tej strefy i potencjalnym zagrożeniem dla stabilności całej reszty świata. A co to z nami ma wspólnego – ano to, że realne zagrożenie blokadą Cieśniny Ormuz spowoduje skok ceny paliw w stopniu dużo większym niż rządowe majstrowanie przy akcyzie, a jej faktyczna blokada może wywołać kryzys i szok cenowy na poziomie tego z lat 70-tych ub. wieku. W naszą gospodarkę uderzyło by to podwójnie – bo przecież także cena gazu importowanego z Rosji oparta jest na giełdowej cenie ropy.
Niepokojące są wieści, mówiące o tym, że Chińczycy nie trzymają się tak mocno i ich także dopadnie kryzys nieruchomościowy. Analitycy prognozują pękniecie bańki spekulacyjnej na tamtejszym rynku i jego załamanie. To zagrożenie dla Chin, którego ponad połowa PKB jest wytwarzana w budownictwie, ale i dla reszty świata z nami włącznie – bo w takiej sytuacji rezerwy finansowe Państwa Środka będą pożytkowane na gaszenie kryzysu wewnętrznego, a nie jak po cichu liczą USA, na stabilizację rynków światowych.
Rok przyszły, to wybory w USA i Rosji. W obu przypadkach zadziwiająco nie możemy być pewni wyniku. Rosja Putina rozsypuje się na naszych oczach – erozja tego systemu jest przesądzona, choć wcale nie jest pewne, czy nastąpi to przy okazji najbliższych wyborów. Na korzyść reżimu działa brak przywództwa w szeregach protestujących, koncesjonowana opozycja jest za mało wiarygodna by skorzystać na demonstracjach, nowych liderów, mogących stanąć w wyborcze szranki nie widać. Z całą pewnością Putin skorzysta na każdym kryzysie paliwowym – bo rosnące ceny surowców dadzą mu dodatkowe środki na populizm socjalny i ewentualnie na wywołanie jakiejś wojny odwracającej uwagę Rosjan od sytuacji wewnętrznej – pewnie znowu w okolicach Kaukazu. W takim scenariuszu, trochę to jeszcze potrwa.
W USA bez względu na to, kto wygra wybory – z całą pewnością wygra je pod hasłem mniej lub bardziej otwartego izolacjonizmu. Amerykanie wydają się być wyraźnie zmęczeni rolą światowego żandarma i oczekują od swojej administracji większego skupienia na sprawach wewnętrznych. To oczywiście ucieszy bardzo część infantylnie antyamerykańskich polityków europejskich – ale jeśli stanie się faktem, obnaży kolejne słabości Unii Europejskiej, której siła politycznego przebicia i miejsce przy światowym stole wielkich opiera się w dużej mierze na potędze militarnej i gospodarczej USA, chcących działać globalnie jako strefa euroatlantycka. Może raptem okazać się, że wspólna waluta nie jest największym problemem UE.
Wypadłem z entuzjastycznej noworocznej atmosfery i straszliwie pesymistyczne są te moje rozważania. Trochę mnie tłumaczy, że piszę już 1 stycznia wieczorem. Chciałbym dorzucić coś pozytywnego, ale w zdobycie tytułu mistrza Europy przez naszą futbolową reprezentację też jakoś wątpię, za to optymistycznie w koniec świata 12.12.2012 nie wierzę – wierzę, ze przed nami jeszcze długie lata problemów.
