Były takie czasy – niektórzy wciąż pamiętają – gdy nosić czapkę z orzełkiem to był przywilej, honor, zaszczyt. Były takie czasy, gdy nosić czapkę z orzełkiem w koronie to była odwaga, przywiązanie do wartości, które pomagały nam pamiętać o wspólnocie, a na pewnym etapie historycznym (więcej niż jednym nawet) ją odbudowywać.
Orzełka nie nosił byle kto. Do orzełka trzeba było dorosnąć duchowo, historycznie czy intelektualnie. Na różne sposoby, które nigdy nie stanowiły o identyczności osobniczej czy mentalnej owych dorastających. Nie widniał on na podkoszulkach, plecakach, męskich bokserkach (tak, nie wystawał z opadających spodni opinając czyjś tyłek). Nie dogorywał później w szmateksach/second-handach, gdzie owe koszulki (z flagą lub orzełkiem) lądują szybko w szmaciarnianej kategorii kiepskiej jakości bawełny przeznaczonej do mycia podłogi.
Nie umieszczano go również w towarzystwie (a jakże) barw narodowych na cmentarnych zniczach, które niedługo po Święcie Zmarłych, nieodległym wszak od Święta Niepodległości, wraz z orzełkiem, polskim godłem, znajdą się na śmietnisku.
W epoce poprzedniej może i nie nosił orzełek korony, ale nikomu nie przyszłoby do głowy, aby nim tak poniewierać. Godło było zbyt cenne i niezależnie od politycznego obozu stanowiło symbol, punkt odniesienia, element tożsamości. Podobnie rzecz ma się z flagą państwową, która zgodnie z ustawą ma być chroniona. Tymczasem poniewiera się w miejscach dość dowolnych, a łatwiej ukarać obywatela, który wywiesi flagę państwową w dniu innym niż oficjalne święto niż gnojka, który w biało-czerwonej koszulce z orzełkiem na piersi dumnie leży zalany w rowie. Wkurza mnie to.
Wkurzają mnie panie i panowie – w wieku każdym, choć częściej młodszym – co to krzyczą o narodzie polskim, ojczyźnie, która być ojczyzną może tylko dla nich, wybrańców, autorytarnie przyznających sobie miano „jedynych prawdziwych patriotów”, „Polaków właściwego sortu”, tych co (wbrew anatomicznym faktom) „serce mają po prawej stronie”. O ojczyźnie mówią dużo, najchętniej w kategorii wykluczeń i nienawiści, bo pytani o historię często zacinają się niczym zepsuta płyta albo wyrzucają z siebie bełkot niewiele mający wspólnego z zestawem historycznych faktów. Świat dzielą na swoich i obcych, na prawych i lewych, na bohaterów i zdrajców, niemal za życia zbawionych lub potępionych.
Wkurzają mnie „patrioci”, co to w kraju zlepionym z całej masy tożsamości (jak pogrzebać nawet w najbliższych historiach rodzinnych niemal każdy znajdzie opowieści wskazujące na wielość tworzących nas narracji, a jak się zakopać w historycznym dziedzictwie to… ho, ho!) do katalogu niepatriotycznych inności dodają tak absurdalne kategorie, że niedługo wygenerują nam autowykluczającą ruletkę. Na kogo wypadnie, na tego bęc! I ten czy ów… nie jest/nie będzie już prawdziwym Polakiem.
Wkurzają mnie ci, co zlewają w jedno ojczyznę z religią, co jednym tchem krzyczą o obronie Boga czy honorze, by chwilę później ów honor podeptać, a Boga wepchnąć w schemacik niewiele mający wspólnego z jakąkolwiek religią. Krzykacze, co maszerując pod hasłem „bij Żyda!” jednocześnie deklarują przywiązanie do Maryi Królowej Polski (było nie było Żydówki imieniem Miriam) albo wrzeszczą „precz z komuną” zwracając się w kierunku swoich rówieśników, co nawet nie mieli okazji powąchać smrodu po PRL-u. Wkurzają mnie ci, co grzmiąc o prawie wyznaczają równych i równiejszych, jednocześnie sami udają, że dana norma nie tyle nie ma zastosowania, ale najzwyczajniej nie istnieje.
A już najbardziej wkurzają mnie ci, co z orzełkiem na koszulce (lub innych widocznych częściach odzienia), niejednokrotnie z pokaźnych rozmiarów krzyżem dyndającym tuż nad głową nieszczęsnego bielika, maszerując pod chronioną flagą w narodowych barwach, otwierając usta wyrażają swój stosunek do bliźnich w kategorii: „kur…”, „spier…”, „je…ć”, „c…j” itp. Złorzecząc innym, szerząc nienawiść (co też prawem zakazane) maszerują ulicami, jakby jakaś niewidzialna siła namaściła ich na władców folwarku dobrej zmiany.
Wartości wyznawane przez innych – tych „gorszego sortu” albo prościej, „mniej Polaków” – mają w pogardzie. Bo przecież wolność zagraża, odpowiedzialność razi, tolerancja demoralizuje, a wszelkie formy równości fałszują obraz ich jakże ograniczonego świata. W równie ciekawym przypadku owe młode byczki rozsiadają się w komunikacji miejskiej na fotelach dla osób starszych/niepełnosprawnych, a upomniani, że starszy pan ledwo stoi, więc może by tak się ruszyli rzucają spode łba: „A ty co ku…ewko tak bronisz tego starego komunisty?”.
Kto i czyje uczucia obraża? Nie ma tu mowy o prowokacji artystycznej czy sztuce performance (której nawiasem mówiąc osobiście nie lubię, ale niczym niepodległości będę bronić jej istnienia). Nie ma tu mowy o wolności wyrazu. Nie ma nawet wspomnienia o obywatelskim nieposłuszeństwie, czy próbie przemówienia do rodaków w sposób kontrowersyjny lub mniej oczywisty. Tu jest zwykłe niedouczenie i najnikczemniejsze chamstwo. Tu dopiero – w tym rowie, w tej zarzyganej koszulce, co skończy jako szmata do podłogi w „patriotycznym” zniczu, na ustach człowieka, który powiewając biało-czerwoną flagą urąga każdemu, kto widzi świat choć odrobinę inaczej – tu właśnie dochodzi do znieważenia godła, tu brakuje szacunku do narodowej flagi, tu w końcu umierają wartości, które zapisano w naszej Konstytucji.
No tak, tylko Konstytucją też gardzą tłumacząc sobie, że nie ma na nich paragrafu. Gdy jednak mam szukać przejawów braku szacunku do narodowych symboli, to jest on właśnie tam. Towarzyszy mu głęboki brak świadomości, fałszowanie historii, stymulowana raz za razem niechęć do poszanowania tożsamości.
I tak umiera patriotyzm, rozdzierany w targach między jednymi a drugimi. W efekcie mają go tyle, co sobie wzajemnie wyszarpią, tyle, ile go sobie wymalują, ile ugrają. Co zostaje dla obywatela, który po prostu kocha swój kraj? Nie jestem pewna. Za to znając historię kolejnych 11-tych listopada gotowa jestem postawić dolary przeciwko orzechom, że gardła wykrzykujące swoją wersję „patriotyzmu” znów naubliżają godłu i fladze (o współobywatelach już nie wspominając). I dość tradycyjnie znów im to ujdzie na sucho.
Pytanie: czy komuś w ogóle zależy, by było inaczej? Gdzie te słynne wartości? Może czas przestać robić z nich farsę? Zgodzić się na to, że albo chronimy owe symbole na poważnie, albo rezygnujemy z obwarowania ich prawem i pozwolimy realizować własne pomysły na motywy ojczyźniane w zakresie, w jakim obywatelowi się podoba. Wtedy przeciętny Kowalski czy Nowak mógłby szczycić się flagą na ogródkowym maszcie, jednocześnie nie narażając się na mandat, inny w geście protestu mógłby bez obaw flagę spalić, zaś sklepy z „odzieżą narodową” zapewne rozszerzyłyby swój asortyment o „patriotyczne” stringi. Musielibyśmy tylko w stosownej umowie zgodzić się, że tak właśnie robimy, że nikogo to nie obraża, że (po ludzku) nie będziemy się czepiać. Tyle że trudno umawiać się z chuliganami.
Magdalena M. Baran – doktor filozofii, historyk idei, publicystka
Zobacz więcej: Temat Liberté! – spór o godło
Foto: Piotr Drabik/flickr.com, CC BY 2.0.