Gdy kilka miesięcy temu tak tłumnie szliśmy do urn wyborczych liczyła się demokracja. Liczyła się wolność. Liczyły się szanse jakie możemy zyskać, ale i kłamstwa, które chcieliśmy pożegnać. Każde „Tak” i każde „Nie”. Taka myśl, że warunkiem demokracji jest odzyskanie państwa dla obywateli, dla nas. Że konieczne jest uwolnienie energii społecznej, które przez osiem lat dawała o sobie znać… od wielkiego dzwonu. Że aby spełnić marzenie o państwie, w którym poczujemy się bezpiecznie, gdzie funkcjonować będę instytucje, gdzie do głosu dojdzie praworządność, gdzie nauka i media będą oddawać sprawiedliwość prawdzie, a nie ideologii, gdzie – wreszcie – nie będziemy musieli martwić się o prawomocność wyborów, potrzebna jest… ta odrobina zaufania do ludzi składających obietnice. Że mówiąc „Nie” autorytaryzmowi, który „smażył” dla nas PiS, musimy powiedzieć „Tak” demokratom.
Dziś również liczy się demokracja. Liczy się zawsze, ale niebawem zdecydujemy o tym, jak rządzone będą miejsca nam najbliższe – miasta, wsie, województwa, gminy, powiaty. Od 25 lat – bo tyle minęło od czasu reformy administracyjnej wprowadzanej przez rząd Jerzego Buzka – nasza samo-rządność wzrasta i rozwija się. Czasem swobodnie, a kiedy indziej wbrew zapędom ponownego centralizowania decyzji, które powinny być podejmowane na niższych, a przecież nie mniej istotnych, szczeblach władzy. Decyzje faktyczne, a nie deklaracje co też przy sprzyjających wiatrach może udałoby się zrobić. Rzeczywistość i codzienność (podobnie jak ja) nie lubią trybu przypuszczającego, pustych obietnic, gdybania czy półprawd; nie będą też czekać bez końca. Wolą fakty, szybko weryfikujące wyborcze obietnice, których realizacji nie blokuje ten czy inny urząd – znów – w centrum, ale za które odpowiadają rządzący w miejscach nam „zamieszkaniowo” najbliższych. A powinni decydować – wraz z zaangażowanymi obywatelami – o znacznie poważniejszych kwestiach związanych z urządzeniem naszych małych ojczyzn; powinni otrzymywać więcej władzy, a wraz z nią powiększać swoją odpowiedzialność za miasta, wsie, gminy, województwa, powiaty, a także swoją odpowiedzialność wobec wybierających ich mieszkańców.
Mieszkańców z urodzenia czy z wyboru stanowiących nie tylko o urządzeniu, rozplanowaniu, zamożności, zazielenieniu/zabetonowaniu czy kulturowym osadzeniu danego miejsca. Mieszkańców, którzy – niezależnie od tego, co wpisano w ich dowód tożsamości – chcą być częścią samorządowej całości. Bo przecież „bycie skądś” niekoniecznie w pełni definiuje nasze prawdziwe pochodzenie, a już na pewno nie ogranicza horyzontów (nie tylko naszej wyobraźni). Bo – korzystając z naszej osobistej wolności – wybieramy miejsca do życia. Niektórym przychodzi to z łatwością, inni męczą się przez większość, jeśli nie przez całe życie. Jedni zostają, gdzie byli zawsze, inni tułają się, jeszcze kolejni mają szczęście trafić w dziesiątkę, a – wcale nie ostatni – poszukują Arkadii… idealizując krainę dzieciństwa bądź inne „magiczne” miejsca. I nie ma w tym nic złego/nadzwyczajnego. Szukamy miejsca na ziemi. Nie tego, gdzie utknęliśmy przez obowiązki, związki, przesądy czy konieczności, ale tego, w którym – podobnie jak z drugim człowiekiem – chcemy być. Miejsca, w którym nie będzie nam towarzyszyła wyłącznie pozorność i pustka, powtarzalność lub nuda, niekończące się konieczności, ale takiego, gdzie możemy spokojnie czytać/pracować/być z innymi/odpoczywać/śmiać się/płakać/zasnąć.
Gdziekolwiek znajdziemy takie „u siebie”/„przy sobie”, towarzyszyć nam będzie wolność, a zatem i podmiotowość. Podmiotowość każdej i każdego z nas jako rozumnej jednostki, ale także podmiotowość wybranego miejsca, której strzeżenia mamy prawo domagać się od rządzących na każdy, szczeblu. Podmiotowość, która nigdy nie oznacza identyczności, a właśnie zrozumienie specyfiki osoby/wspólnoty/miejsca, potrzeb, wyzwań, obowiązków, konieczności, a wreszcie i określających nasze cele wartości. Mirosław Dzielski pisał kiedyś, że „na społeczeństwie musi na codzień spoczywać brzemię odpowiedzialności, tylko wtedy będzie ono w stanie rozumnie strzec wolności”… Również i tę myśl warto mieć w głowie/w sercu zastanawiając się nad każdym „u siebie, czyli gdzie?” Ja już wiem…