_
Moim Studentkom i Studentom
Na początku była… „młodość”. Ta liczona w wieku, w siłach, ale i ta zupełnie niedająca się uchwycić w jakiekolwiek kategorie. „Radujmy się, dopókiśmy młodzi”… Pieśń rozbrzmiewa przy okazji początku każdego roku akademickiego. Rozbrzmiewa przy kolejnych uczelnianych świętach, rozbrzmiewa przy uroczystym wręczeniu dyplomów. Otwiera i zamyka pewien cykl, w który wpisujemy się wchodząc w etap edukacji wyższej, ale też biegnąc do pracy, jeśli akademia stała się naszym intelektualnym domem. Wspólnocie uczelnianej pieśń ta powinna towarzyszyć – trochę z tyłu głowy – przez cały akademicki rok. Bo przecież każde „Radujmy się, dopókiśmy młodzi” (Gaudeaumus igitur, iuvenes dum sumus) odnosić się może nie tylko do studenckiej braci, ale do każdego, kto z rozwagą, nadzieją, radością czy wreszcie… odwagą wchodzi w uniwersyteckie mury. Nauka bowiem jest odwagą, bo w niej zawsze musimy być otwarci na możliwość, że nasze teorie mogą zostać sfalsyfikowane, że ktoś wie lepiej, że najlepsze nawet odkrycie będzie wystawione na krytykę, że nasze wybory będą dla niektórych wątpliwe; a w końcu, że musimy się wyzbyć przesądów, pewności i samozadowolenia, bo hołdując im… sami podkładamy sobie nogę.
Gaudeamus igitur to pieśń dla każdego, kto właśnie zaczyna snuć życiowe plany, wybierając kierunek studiów bądź to wymarzony, bądź wybrany ze względu na konkretne perspektywy swojej przyszłości. Tak, młodość planuje i często – gdy patrzę na moich studentów, których przez lata nieco już się nazbierało – szuka sposobów wykorzystania uzyskiwanej wiedzy, ale szuka też akademickich/intelektualnych przewodników, gotowych pokazać, że wybrana droga ma sens. Młodość ta może być wymagająca, a kiedy indziej… płocha i trzeba jej na to pozwolić. Chyba każdy z nas ma taki moment, takiego wykładowcę, takich akademickich przyjaciół, do których z sentymentem wraca (tu; można powspominać). Owa młodość może też być udziałem tych, co zdecydowali się na akademicka karierę – wykładających, badaczy oraz tych (w zdecydowanej większości), którzy kroczą ścieżką badawczo-dydaktyczną. Nieustanna potrzeba rozwoju, naukowe poszukiwania, ale też codzienne spotkania kolejnych ludzi – tych, których uczymy, tych z którymi dzielimy katedry, tych od których się uczymy (wciąż) – nie pozwalają zardzewieć i w każdym pytaniu utrwalają tak konieczną w tym „zawodzie” ciekawość świata.
Myślenie i rozwój, odpowiedzialność i twórcze szaleństwo, radość z badań i odkryć, czy wreszcie przyświecająca idei uniwersytetu wolność nie pozwala nam zardzewieć, skostnieć, wpaść w rutynę i naukową stagnację. A przynajmniej pozwalać na to nie powinna. Jeśli bowiem uniwersytet ma być – a ma być – żywym organizmem, to musi być w nieustannym stanie intelektualnego wrzenia. Musi znajdować i wskazywać te miejsca, w których nauczanie to nie tylko rokroczne „odbębnianie” tych samych przedmiotów, podążanie raz wytyczoną ścieżką, ale i twórczy rozwój, w którym uczestniczą tak wykładowcy, jak i studenci. Musi – poza czystą wiedzą – być otwartym na możliwość testowania go w praktyce, na spotykanie naszych teorii z wymogami dnia codziennego, z potrzebami dynamicznie rozwijających się dyscyplin, czy wreszcie na spotkanie tychże zmieszanych ze sobą czasem w całkowicie nieoczywistych proporcjach. To też akademia. Niepozbawiona wad, upadająca, wikłająca się w różnorakie zależności, zbliżająca się ku systemowi korporacyjnemu, uniwersytecką wolność rozmieniająca na drobne; kiedy indziej znudzona albo zmęczona wypełnieniem kolejnych powinnościowych tabelek, zawieszonych pomiędzy „ilością” a „jakością”, które nie zawsze idą ze sobą w parze. Taka, co miast dodawać skrzydeł, ciągnie nas w dół. Taka, nad którą musimy pracować, by nie straciła swej pewności, niezależności, umiejętności stymulowania rozwoju i pobudzania do debaty. Taka, co nie traci… radości z wiedzy. A chyba nie ma większej akademickiej radości niż obserwowanie radości z postępów, jakie czynią nasi/moi studenci, gdy dostrzegają, że… wiedza działa. Że działa dla nich, ale też dla nas, wykładowców. I tej radości, tych dobrych wzajemnych relacji – przy wszelkich wadach uniwersytetów i wiążącego je systemu – najbardziej nam życzę.