Po Brexicie z Wysp Brytyjskich na kontynent powrócili nie tylko bankierzy, ale także potencjalni studenci. W tym także i my, młodzi Polacy. Te zmiany widzę nie tylko na swoim przykładzie czy moich znajomych, ale także przez działalność w fundacji Project Access, która pomaga polskim dzieciom dostawać się na studia zagraniczne. Kiedyś dominującym kierunkiem była Anglia, dziś większość naszych podopiecznych kieruje swoje oczy w stronę Holandii. Dlaczego akurat tam?
Najprostszym powodem, dla którego wybraliśmy europejski brzeg Morza Północnego, jest oczywiście różnica finansowa, która jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do poziomu. Poziomu, o którym można by powiedzieć, że jest wręcz odwrotnie proporcjonalny do wysokości nad poziomem morza, na których leżą nasze uczelnie. Przechodząc do nich, chciałbym państwu choć trochę przybliżyć, jak wygląda uczelnia holenderska, poczynając od studentów i wykładowców, poprzez relacje i stosunki między nimi, kończąc na rzeczach ekstra oferowanych przez uczelnię.
Kiedy rozmawiam z rodzicami o czasach studenckich, najczęściej pierwszym wspomnieniem są ludzie, którzy te studia tworzyli. Stąd też właśnie to będzie moim punktem wyjścia. Aura społeczna na uczelniach jest przeciwieństwem aury atmosferycznej, ponieważ jest to zbiór barwny, niezwykle różnorodny, a przez to ciekawy. Dla mnie najlepszym tego dowodem jest moja aktualna grupa ćwiczeniowa na ekonomii, gdzie wśród 10 osób są ludzie z 7 krajów i każdego kontynentu. Oferuje to przede wszystkim mnogość perspektyw w dyskusji, w której każda wnosi inne spojrzenie, co tylko napędza rozmowę i pozwala wszystkim wyciągnąć z niej bardziej kompleksowe wnioski. Taka różnorodność poszerza horyzonty, także i te nienaukowe, dzięki czemu np. ja ostatnio ze studiów wróciłem nie tylko z cenzurką, ale także dobrym przepisem na omlet po padańsku.
Następnym elementem ludzkim, który tworzy uczelnie, jest kadra. Kiedy rozmawiamy o wykładowcach czy ćwiczeniowcach z naszymi znajomymi, którzy woleli zostać w Polsce, przewija się zawsze motyw zastoju czy zakurzenia kadry. Chodzi o ludzi, którzy na swoich pozycjach siedzą już tak długo, że zdążyli się okryć warstwą kurzu. W Holandii jest jednak inaczej. Jeśli miałbym podać średni wiek moich wykładowców, wyjdzie gdzieś około 45 lat, gdzie w przypadku ćwiczeniowców jest to około 35. Jakbym miał wskazać tego powód, pewnie będzie to ciągła rotacja kadr, w której istotnym elementem są opinie studentów. Opinie, które są zbierane od nas co trzy miesiące poprzez ankiety ewaluacyjne. Sprawia to, że my, studenci mamy wrażenie, że nasi wykładowcy, podobnie jak i my muszą się starać. Mniejsza różnica wiekowa skraca także dystans między studentami a nauczycielami. Sprawia to, że są oni bardziej dostępni dla nas. A także, że nie dopada ich chyba tytułomania, która, mówiąc w prostych słowach, utrudnia życie i sprawia, że w przypadku problemu nie widać liny, której można się złapać, aby wyciągnąć się z morza niewiedzy do statku Ateny. Ponadto dodatkową zaletą są zdecydowanie bardziej egalitarne relacje na uczelni, co nie tylko ułatwia zdobywanie wiedzy, ale także zdecydowanie polepsza atmosferę. Dzięki temu aż chce się uczyć.
Po omówieniu atmosfery i kadry chyba pora przejść do najnudniejszej dla wszystkich, ale zdecydowanie najważniejszej kwestii w życiu studencko-uczelnianym, czyli nauki. W tym tekście jednak nie ma niestety miejsca na szczegółową analizę samych treści programu, dlatego też skupię się przede wszystkim na tym, co nauką nie jest, ale ją umożliwia, czyli metodyce nauczania oraz organizacji przedmiotu. Każdy składa się z dwóch części: ćwiczeń oraz wykładów. Struktura obydwu wraz z ich harmonogramem, szczegółowymi treściami jest zawarta w sylabusach. Ułatwia to nam planowanie studiów nie tylko w aspekcie czasowym, ale także w rozkładzie „sił”. Jest to możliwe, ponieważ w sylabusie jest bardzo precyzyjnie rozpisane, z czego składa się nasza ocena końcowa, a także co jest potrzebne, by te oceny uzyskać. Dzięki temu, pisząc esej zaliczeniowy, do którego podane są podstawowe kryteria oceny, mamy możliwość samodoskonalenia się w oparciu o z góry ustalone kryteria. Przechodząc do wykładów, które stanowią podstawę każdego przedmiotu, rozwiązaniem, które zdecydowanie czyni przedmiot bardziej dostępnym dla studentów, jest to, że obecność fizyczna na wykładzie nie jest potrzebna. Jest to możliwe dzięki temu, że każdy wykład jest także transmitowany na żywo na platformie uczelnianej, a jego nagranie jest udostępnione na dwa tygodnie przed egzaminami dla wszystkich. Takie rozwiązanie umożliwia nie tylko wygodne powtórzenie materiału przed egzaminami, ale także sprawia, że choroba czy inny powód braku możliwości przyjścia na wykład nie uniemożliwia nam nauki oraz co ważniejsze, jej nie utrudnia. Przechodząc do drugiego aspektu przedmiotów, jakim są ćwiczenia, myślę, że najlepszym ich elementem jest to, że nie są one drugim wykładem. Stanowią przestrzeń umożliwiającą dyskusję i wymianę poglądów z innymi studentami. Daje nam to nie tylko szerszą perspektywę, uczy też sztuki argumentacji, formułowania myśli oraz doskonalenia stylu akademickiego. Właśnie ten ostatni element jest związany z najnudniejszym, ale zdecydowanie najbardziej przydatnym przedmiotem, jaki miałem do tej pory, czyli Academic Reading & Writing. Przedmiot ten jest stricte techniczny, tj. uczymy się na nim umiejętności takich jak tworzenie przypisów według określonych stylów, jakiego stylu używać w określonych typach pracy itp. Przez to przedmiot jest dla większości z nas koszmarnie nudny, ponieważ ile razy można pisać akapit na ten sam temat. Po czasie jednak zaczynamy to doceniać, ponieważ każdy następny esej jest nie tylko prostszy do napisania, ale także lepiej oceniony. Z każdym kolejnym tekstem nasza umiejętność przekazywania myśli w jasny sposób rośnie. A to w oczywisty sposób ułatwia pracę oceniającym, dzięki czemu mogą oni przyłożyć większą wagę do tego, co jest zawarte w tekście, zamiast doszukiwać się tego poprzez potoki źle skonstruowanych zdań.
Starając się podsumować, dlaczego uczelnia holenderska jest uczelnią, na której wszyscy czują się dobrze, należy według mnie zrozumieć ideę, która leży u jej podstawy, czyli dążenie do wygody. Wygody dla studentów, którzy dzięki dużej elastyczności grafików oraz jasno opisanych wymagań mają czas na prowadzenie życia studenckiego oraz samorozwój. W zamian za to odwdzięczają się wykładowcom oraz ćwiczeniowcom, ułatwiając ich pracę poprzez partycypację w przedmiocie oraz nauczenie się odpowiedniego stylu przekazu informacji oraz prowadzenia dialogu akademickiego. Wszystkie te aspekty sprawiają, że interakcje między studentami a wykładowcami przypominają rozmowę różnych perspektyw, z których każda coś wnosi. Nie jest to żmudny obowiązek, w którym student nocami przed terminem oddania pracy próbuje wraz z jej pisaniem uczyć się reguł jej tworzenia, a sprawdzający następnie spędza kolejne noce, próbując odczytać myśl zawartą w tekście. W takim systemie każdy jest zmęczony uczelnią, przez co nie przynosi ona satysfakcji czy przyjemności. Dlatego też na końcu chciałbym zaproponować, żebyśmy w Polsce także zamiast na tytułomanię czy dwutygodniową naukę do sesji postawili na wygodę. Dzięki temu będzie nam wszystkim po prostu lepiej.
