Mrożone hot-dogi już dawno osiągają w świecie kulinariów wyższym poziom wykwintności aniżeli polska debata publiczna w dziejach komunikacji międzyludzkiej. Kto miał ochotę popsuć sobie dzień, mógł się tego osobiście przekonać, oglądając relację z przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego przed komisją śledczą ds. Pegasusa.
Kaczyński, jak każdy zrzucony z cokołu i niedoszły dyktator, który jednak równocześnie jeszcze nie dostał adekwatnie po tzw. łapach, przybył przed komisję w niepodrabialnym nastroju, stanowiącym mieszankę naburmuszenia, besserwisserstwa, wyniosłości, arogancji, ironii i pragnienia odwetu. Dużo tego było. Za dużo, aby coś sensownego z tego mogło wyjść. To jak z kolorami, które mieszamy, aby uzyskać inne kolory. Jeśli domieszamy ich za dużo, wychodzi niechybnie szarobury. W przypadku Kaczyńskiego wyszło więc zwyczajne i dość prostackie chamstwo.
Pouczał więc Kaczyński vel Słońce Narodu komisję, że jest starszy od nich i ma w życiorysie pełnienie wyższych od nich stanowisk państwowych. To jakoby miało pozbawić posłów wszelkich podstaw do wzięcia go w krzyżowy ogień pytań. Komisja ta mogła co najwyżej bić jemu, Kaczyńskiemu, pokłony, w zdaniach okraszonych dowodami najwyższego szacunku z góry przyznawać mu rację i wpadać w zachwyt na każdą wymijającą odpowiedzią. Tylko tak mogła się zrehabilitować za pokaz niebywałej bezczelności, jakim było wezwanie niedoszłego Słońca Narodu na przesłuchanie.
Gdy okazało się, że związani z koalicją demokratyczną posłowie odmawiają wejście w poetykę posła Goska z PiS, który każdą wzmiankę o Słońcu obudowywał co najmniej trzema superlatywami na temat tegoż Słońca, i zmierzają wręcz w stronę – o, zgrozo! – besztania Słońca i grożenia Słońcu wnioskami do sądu, Słońce uznało, że łaskawie zmierzchnie ku ich poziomowi. Skoro komisja nie tytułuje go „Premierem”, „Prezesem”, „Przywódcą Dobrej Zmiany”, „Profesorem/Doktorem Praw”, tylko wybiera formę per „Świadek”, to on odpowie na to tytułując ich mianem „Członków”.
Tak więc Słońce od drugiej godziny przesłuchania (gdy już wybrało, które fragmenty przyrzeczenia może łaskawie wyartykułować) zaczęło smagać komisję „Członkami”. Uznawszy, że mówienie nawet „panie Członku” jest za dobre dla przesłuchujących osobników, przeszło na krótsze i prostsze „Członku”. Za każdym „Członkiem” Słońce uśmiechało się od ucha do ucha. Radość Słońca z „Członka” była czytelna jak na dłoni.
Nazywanie osoby należącej go jakiegoś gremium takim samym słowem, jakim określa się męskie narządy płciowe, nie jest specyfiką tylko języka polskiego. Kaczyński dał radę przetrwać psychicznie te długie godziny odpytywania dzięki tej swoistej grze w pomidora. Obojętnie jak niesympatycznie zadano mu pytanie, odpowiadał „Członek” i był zadowolony. A jakimi synonimami słowa „członek” opatrywał panów z komisji w myślach, pozostanie tajemnicą Słońca. Jeden pewnie był „ch**”, inny „k*t**”, a inny, hm, „naleśnik”.
Mordęga z Kaczyńskim przed komisją śledczą po raz kolejny pokazała też, jak bardzo cierpimy z powodu nadal niedostatecznej feminizacji polskiej polityki. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, tylko mężczyzna czuje się dziwnie, gdy ktoś go nazywa „członkiem”. Po posłankach taka forma spłynęła by niczym woda po, nomen omen, kaczce. Nawet nasze Słońce Narodu i uwielbiony Cudotwórca nie znalazłby dostatecznie legitnego powodu, aby posłanki w komisji śledczej tytułować per „pani Wagino”, więc nie byłoby sprawy i tego całego zażenowania.