Środowiska prawicowe lansują tezę, że stroną rzekomo słabszą, którą trzeba brać w obronę, jest kościół, atakujący zaś chcą naruszyć status quo, które przecież dobrze służy wszystkim. Jednak obecna sytuacja jest korzystna głównie dla kościoła. Daje to taki efekt, że pogląd kościoła niesłusznie ocenia się jako wyważony, zaś pogląd kompromisowy, dążący ku równowadze uznaje się za radykalny i skrajny.
Państwa liberalnej demokracji funkcjonują na kilku fundamentach aksjologicznych. Jednym z nich jest wyraźny rozdział kościołów od państwa przy jednoczesnym zachowaniu niezależności i autonomii obu instytucji. Taki kształt przybrała relacja państwo – kościoły na Zachodzie, taki również został zapisany w Konstytucji RP z 1997 roku jako akcie nadrzędnym nad wszystkimi pozostałymi aktami prawnymi.
W dyskursie publicznym istnieje rozpowszechniona opinia, iż w Polsce powstał kompromis aksjologiczny, który zadowala zdecydowaną większość stron sporów światopoglądowych, pomijając pewne – skrajne w mniemaniu środowisk opiniotwórczych – stanowiska i ich zwolenników. Żadna z liczących się sił politycznych po 1989 roku nie starała się poważnie podejść do tematu, z różnych zresztą przyczyn, nikt dotąd, nawet SLD, nie był zainteresowany podjęciem poważnej dyskusji o relacji państwo – kościół. Może się to zmienić na skutek niespodziewanego wyniku wyborczego Ruchu Palikota, który jest dowodem na to, że dla części społeczeństwa ten problem jest istotny. Tym bardziej, że rzekomy kompromis jest tak naprawdę pozorny – w rzeczywistości mamy do czynienia z dominacją jednej ze stron, co źle służy zarówno państwu, kościołowi, jak i społeczeństwu.
Po obaleniu komunizmu Polska zaczęła aspirować do stania się krajem podobnym do państw zachodnich, w których doktryna liberalizmu zwyciężyła już dawno. Na Zachodzie dyskusja od wielu dziesięcioleci nie sprowadza się do pytania: „czy liberalizm?”, ale pytania „jaki liberalizm?”.
Dług wdzięczności
Lata dziewięćdziesiąte to czas zmagania się partii prawicowych z lewicowymi, choć pewnie bardziej precyzyjnie należałoby powiedzieć: partii postsolidarnościowych z partiami postkomunistycznymi. Kościół katolicki – sojusznik ruchów wolnościowych w PRL-u – siłą rzeczy stał się sojusznikiem powstałej prawicy, będąc w opozycji do lewicy. Ścisłe powiązanie partii z Kościołem kłuło wielu ludzi w oczy, co zrozumiano w ciągu pierwszego dziesięciolecia suwerenności. Zastosowano więc bardziej zawoalowane związki z doktryną i hierarchią kościelną, a to przyniosło już określone i stałe rezultaty. Jednocześnie na lewicy nie powstała żadna licząca się siła polityczna, nie powiązana z SLD. To sprawiło, że walka o rząd dusz większości Polaków, a więc jednocześnie o poparcie w wyborach, była z góry dla lewicy skazana na porażkę – lewica postkomunistyczna była wciąż niewiarygodna, niekiedy antyklerykalna, ale w rzeczywistości nie zadzierała z Kościołem. To umożliwiło jej rządzić w miarę spokojnie, ale jednocześnie spowodowało, że osoby ze światopoglądem liberalnym straciły zaufanie do lewicowej formacji, co też przełożyło się na spadek zainteresowania sprawami publicznymi tej części elektoratu.
Do tego wszystkiego dołączyć należy być może jeden z najważniejszych elementów – rolę Kościoła katolickiego w przemianach po Okrągłym Stole. Jak wiemy, strona kościelna w 1989 roku była swoistym gwarantem szczerości intencji i dotrzymania podjętych przez władzę i opozycję porozumień. Stanowiła jedyny element rozgrywki, który cieszył się zaufaniem uczestników Okrągłego Stołu i całego społeczeństwa. Ta silna pozycja i wiarygodność Kościoła katolickiego była niezwykle przydatnym w transformacji ustrojowej kapitałem dzięki czemu udało mu się zachować a nawet poszerzyć zakres swojej władzy, tym łatwiej, że przez cały okres III Rzeczypospolitej rządzili właściwie uczestnicy Okrągłego Stołu funkcjonujący w sieci wzajemnych powiązań i układów. Duże znaczenie miał również pontyfikat Jana Pawła II, który podtrzymywał dążenia kościoła i zapobiegał rozkładowi polskiej wspólnoty wiernych.
Kościół wszechobecny
Ponad dwadzieścia lat nowego ustroju w Polsce to jednocześnie ciągłe pasmo sukcesów Kościoła katolickiego w zakresie poszerzania swojego dominium. Przez ten okres religia katolicka pojawiła się w szkołach jako nauczany przedmiot i to w wymiarze aż dwóch godzin tygodniowo przez dwanaście lat nauki; znalazła się także na świadectwie szkolnym, a katecheci zaczęto opłacać ze środków budżetu państwa. Zawarty konkordat umożliwił finansowanie kilku uczelni katolickich, dał również szereg rozległych ulg podatkowych dla Kościoła i jego podmiotów prawnych, znacznie wykraczających poza przywileje, jakimi cieszą się np. organizacje pożytku publicznego. System prawny jest przesycony wartościami chrześcijańskimi w ich katolickim ujęciu. Mimo utrzymywania Funduszu Kościelnego, komisja majątkowa zwracająca mienie kościelne działała świetnie przez dwadzieścia lat, dzięki czemu Kościół katolicki odzyskał więcej, niż mu odebrano bezprawnie w PRL-u. W dodatku bez właściwie jakiejkolwiek kontroli i możliwości odwołania się od decyzji komisji procedur, co urągało zasadom demokratycznego państwa prawa. Do tego dochodzi powtarzająca się spolegliwość władz samorządowych objawiająca się przekazywaniem kościołowi nieruchomości na cele pożyteczne społecznie (które nie zawsze do takich celów są używane później) za symboliczne kwoty czy odwoływaniem imprez, które są mu nie w smak. Przykłady można mnożyć – obowiązek przestrzegania wartości chrześcijańskich w programach telewizyjnych, rygorystyczne zasady uzyskiwania rozwodów, brak legalizacji związków homoseksualnych czy bardzo restrykcyjna ustawa antyaborcyjna – to jedne z wielu przykładów takiego stanu rzeczy. Za systemem prawnym idzie również praktyka – nieuregulowana, ale wszechobecna: organizowanie w szkole rekolekcji kosztem zwykłych lekcji, krzyż jako symbol religijny wieszany w miejscach publicznych: urzędach, szkołach, Sejmie, programy nauczania wychowania do życia w rodzinie i ich realizacja, czy pobieranie obowiązkowych opłat za rzekomo nieodpłatne („co łaska”) usługi kościelne (np. ślub, pogrzeb itp.) i wiele innych. Przychylna temu jest duża część społeczeństwa – konserwatywna i filisterska, która wywiera silną presję na środowiska liberalne, lewicowe czy młodzieżowe.
Fałszywa równowaga
Ta rzeczywistość społeczna przekłada się również na dyskurs publiczny. To, co dominuje, uznawane jest za zwyczajne, więc normalne. Wszystko, co nie mieści się w tym zbiorze, określane jest jako skrajne, radykalne czy populistyczne. Układ, w którym Kościół katolicki otrzymywał od państwa coraz więcej władzy i majątków, doprowadził do tego, iż dyskusja jest bardzo utrudniona a jej przedmiot jest zazwyczaj tak umiejscowiony, że odpowiada poglądom strony kościelnej.
A zatem znajdujemy się w punkcie, gdzie jedna ze stron dialogu społecznego jest tak uprzywilejowana, że osiągnęła już niemal wszystko, czego żądała. Taki stan jest patologią – w demokratycznym państwie prawa żadna instytucja nie powinna posiadać nieuzasadnionych przywilejów. Postulaty, aby ograniczyć przywileje kościoła, nie mają zatem charakteru antyklerykalnego, ale służą próbom sanacji tej części stosunków wewnętrznych w państwie, doprowadzenia do sytuacji równowagi stosunku – państwo – kościół.
Wprowadzenie jasności i transparentności w kościele dla jego wiernych pozwoli na uniknięcie nieprawidłowości, a opodatkowanie go zapewni przejrzystość i oczyści atmosferę. Nie może tu być jednak mowy o jakichkolwiek działaniach wrogich Kościołowi katolickiemu, tylko o to, żeby kościół pełnił rolę istotnej i dużej organizacji pozarządowej, a nie super-organizacji, stojącej ponad prawem.
Środowiska prawicowe lansują tezę, że stroną rzekomo słabszą, którą trzeba brać w obronę, jest kościół, atakujący zaś chcą naruszyć status quo, które przecież dobrze służy wszystkim. Jednak obecna sytuacja jest korzystna głównie dla kościoła. Daje to taki efekt, że pogląd kościoła niesłusznie ocenia się jako wyważony, zaś pogląd kompromisowy, dążący ku równowadze uznaje się za radykalny i skrajny. Mimo że to po stronie kościelnej można znaleźć propozycje rozwiązań jeszcze intensywniej narzucających całemu społeczeństwu katolicki światopogląd, np. poprzez zmiany w prawie. A właśnie to jest radykalne, bowiem Polska jest demokracją liberalną, stojącą na straży praw i wolności mniejszości, a katolicy w Polsce to wciąż przeważająca grupa, ale stale malejąca, w wielu wypadkach niepodzielająca wielu elementów doktryny kościoła. Nie ma tu znaczenia, iż polskie społeczeństwo jest w większości katolickie. Jedynie 40 % spośród deklarujących się jako katolicy osób praktykuje, zaś kolejne pokolenia Polaków coraz bardziej hołdują świeckiemu trybowi życia.
Życie w liberalnym państwie demokratycznym zobowiązuje do tego by żaden człowiek, bez względu na płeć, rasę, wiarę, sprawność czy orientację seksualną nie był dyskryminowany, aby czuł się dobrze w miejscu, gdzie żyje. Życie w wolności i tolerancji ma prowadzić do szczęścia człowieka, takiego jakie sobie wybierze, a nie takiego, jakie narzuci mu władza. Czasy się zmieniają. Do głosu dochodzą kolejne pokolenia młodych, wykształconych obywateli, znających języki i czerpiących z kultury Zachodu. To pozwala optymistycznie oceniać szanse na stworzenie równowagi w relacjach państwo – kościół w przyszłości.