Pytanie dlaczego Polański sięgnął po powszechnie wszystkim znaną „sprawę Dreyfusa” właśnie teraz? Czy chodzi bezpośrednio o Francję przodującą w aktach nienawiści i antysemityzmu w Europie? Czy może wybór miał wydźwięk czysto osobisty? Reżyser nie ukrywa, że uważa się za podobną ofiarę nagonki, która trwa od czterdziestu lat i wykluczyła go ze społeczeństwa. To wprawdzie ryzykowne moralnie, ale ciekawe porównanie.
Debata o wydarzeniach z willi Jacka Nicholsona czy pojawienie się Romana Polańskiego jako jednego z bohaterów „Dawno temu w Hollywood” Quentina Tarantino, przesłaniają nam powstające wciąż filmy reżysera. To błąd – zwłaszcza, że na ekrany wchodzi kolejny z nich – adaptacja powieści Roberta Harrisa „J’Accuse” (czyli „Oskarżam). Tytuł bezpośrednio nawiązuje do listu Emila Zoli, który Dreyfusa broni, niemniej jednak w polskiej wersji językowej zmieniono jego pierwotne brzmienie na banalne „Oficer i szpieg”, pozbawiając go oryginalnego, silnego wydźwięku.
To pierwszy od dekady (czyli od „Autora-widma”) film Polańskiego podejmujący tematykę poważną i niezadowalający się jedynie formalnymi zabawami. Zresztą nawet te słabsze filmy wielkiego reżysera mimo akademickiej rozwlekłości i tak są o niebo lepsze od wielu dzieł jego współczesnych następców. „Oficer i szpieg” stanowi zresztą nie tylko powrót do „Polańskiego – poważnego” ale też „Polańskiego-historycznego”. Filmów historyczno-biograficznych nie było w jego dorobku wiele, ale jeżeli już powstawały to zazwyczaj okazywały się sukcesem. Umiłowanie detalu i umiejętność analizy przeszłości jest czymś, co Polańskiego wyróżnia i wie o tym każdy kto oglądał chociażby „Pianistę”.
Nieprzypadkowo przywołałem biografię Władysława Szpilmana – bez wątpienia najlepszy film o Zagładzie. Tym razem tematyka jest podobna – choć do Zagłady zostało jeszcze pół wieku – mamy tu jej przedsmak. Alfred Dreyfus stał się „kozłem ofiarnym” afery szpiegowskiej tylko dlatego, że był Żydem w dodatku wywodzącym się z mówiącej po niemiecku Alzacji. Te wydarzenia niezwykle silnie przypominają kroki podjęte przez samego Hitlera, który obciążył odpowiedzialnością za problemy Niemiec Żydów i Słowian przybywających ze Wschodu. We Francji manipulacje śledztwem zaangażowani byli przedstawiciele elit państwowych, a sprzeciwiło się temu niewielu: wspomniany Emil Zola (wielki pisarz, który przypłacił swój czyn kilkuletnim, faktycznym wykluczeniem) czy oficerowie, którzy odważyli się podjąć ponownie śledztwo i w konsekwencji doprowadzili do uniewinnienia Dreyfusa dziesięć lat później. Jeden z nich odtworzony na ekranie przez laureata Oscara – Jeana Dujardina – jest zresztą głównym bohaterem filmu.
Pytanie dlaczego Polański sięgnął po powszechnie wszystkim znaną „sprawę Dreyfusa” właśnie teraz? Czy chodzi bezpośrednio o Francję przodującą w aktach nienawiści i antysemityzmu w Europie? Czy może wybór miał wydźwięk czysto osobisty? Reżyser nie ukrywa, że uważa się za podobną ofiarę nagonki, która trwa od czterdziestu lat i wykluczyła go ze społeczeństwa. To wprawdzie ryzykowne moralnie, ale ciekawe porównanie. Polański w przeciwieństwie do Dreyfusa popełnił jednak czyn, o który się go oskarża. Problemem jest ocena czy zasłużył na cztery dekady „pościgu” paradoksalnie nasilającego się z czasem i dopadającego go głównie teraz gdy jest już człowiekiem starym, moralnie uczciwym i przyznającym się do zła, które wyrządził.
Bez względu na powody jakie legły u podstaw decyzji Polańskiego o realizacji filmu – sam obraz ma charakter bardzo uniwersalny. W każdym „polowaniu na czarownice” potrzebny jest „kozioł ofiarny” i tutaj wbrew pozorom nie zmieniliśmy się, aż tak bardzo od stu dwudziestu lat. Zawsze znajdzie się jakaś mniejszość, a czasem nawet kilka naraz. Podobnie jest w Polsce gdzie społeczne podziały doprowadziły do wytworzenia własnych „kozłów ofiarnych”, które są nimi tylko dla wybranych grup. Dla nacjonalistów może być nim „Żyd” lub „Ukrainiec”, a dla liberałów „pato z 500 plus”. Mechanizm pozostaje podobny. Musi istnieć „inny”, ktoś kto ponosi odpowiedzialność za „error systemu”. W przypadku „afery Dreyfusa” był to ktoś ze środka, a nie obcy i teraz też tak w istocie bywa, jednak psuje to nasze samopoczucie i poukładane myślenie.
Polański był zawsze dobry w łamaniu schematów. Bohaterowie z klas wyższych zaskakiwali prymitywizmem, doły na odwrót – zachwycały subtelnością, zło- ukazywało swą dobra stronę, dobro raziło niesprawiedliwością. Polański raz jeszcze robi użytek z tego schematu, choć film jest może nie co zbyt akademicki i pozbawiony jakiejkolwiek szarży. Usprawiedliwieniem może być fakt, że wszak wypełniają go zakutani w gorset „fin-de-sieclowi” oficerowie poruszający się jak kukły.
„Oficer i szpieg” nie będzie zapamiętany jako jedno z arcydzieł Polańskiego, a raczej po prostu jako film mądry w rodzaju „Śmierci i dziewczyny”. Warto go jednak obejrzeć, bo jest to kino mające coś do powiedzenia, a to dziś nie jest regułą.