Szeroko komentowana impreza urodzinowa znanego dziennikarza Roberta Mazurka ukazuje głęboką patologię demokracji à la polonaise. O głębokich wynaturzeniach nie świadczy jednak wyłącznie samo spotkanie towarzyskie polityków rządowych i opozycyjnych na pięćdziesiątce przedstawiciela mediów, równie przerażające są wnioski, jakie wysnuwają z tego wydarzenia komentatorzy naszego życia politycznego.
Jak donosi Wyborcza: „W ostatni piątek politycy nie tylko poszli na jubileusz Mazurka w czasie, gdy w Sejmie miał wystąpienie prezes NIK Marian Banaś, ale – jak wynika z opublikowanych zdjęć – byli na jednej imprezie z politykami PiS: Markiem Suskim, Łukaszem Szumowskim, Piotrem Glińskim czy Tadeuszem Cymańskim. W materiale „Faktu” widać, jak politycy śmieją się w swoim gronie i piją wino”.
Jednym słowem, gorsze od samej nieobecności na sejmowym wystąpieniu prezesa NIK-u, było bratanie się polityków rządowych i opozycyjnych przy wspólnym winie. Dlaczego? Bo w polskiej polityce najważniejsze są barwy plemienne. Istnieją tylko dwie opcje: jesteś z nami lub przeciwko nam. Można argumentować, że tego wymaga nadzwyczajna sytuacja. Przecież walczymy obecnie z PiS-em, który demontuje na naszych oczach budowaną przez ostatnie dziesięciolecia polską demokrację i to ta szczególna okoliczność sprawia, że o brataniu się po godzinach nie może być mowy.
Ale czy nasza ocena tej sytuacji wynika tylko i wyłącznie z obecnych uwarunkowań, czy tkwi gdzieś głębiej w naszej polskiej duszy? Po co nam politycy, których wybieramy do Sejmu? Czy chcemy, aby wspólnie, mimo różnic ideologicznych, wypracowywali rozwiązania dobre dla nas wszystkich, czy oczekujemy, że niczym na polskim sejmiku szlacheckim będą się bili do końca o własne/nasze przekonania i rozjeżdżali skłóceni nie ustaliwszy niczego? Czy my w Polsce w ogóle rozumiemy, co znaczy debata, dążenie do kompromisu, czy uczymy tego w szkołach, czy takie podejście jest obecne w naszych domach, w relacjach z partnerami i naszymi dziećmi? Czy jednak chodzi o to żeby moje było górą?
Powiecie, z PiS-em nie da się gadać, nawet gdyby chcieli tego szeregowi członkowie partii, to i tak ich decyzyjność schowana jest w kieszeni lokatora willi na warszawskim Żoliborzu. To prawda. Jednocześnie powiecie: „nam się to nie podoba”. Jednak jakich standardów wymagamy od „naszych” polityków? To jasne, chcemy żeby Tusk pogonił Budkę i Siemioniaka, tak jest, ma być porządek, bo takie bratanie się przy winku z wrogiem to przecież zdrada. Zamordyzm – tego nam w Platformie potrzeba, bo inaczej nic się nie da zrobić. Czy idąc tą drogą nie zbliżamy się we własnych standardach do tych wyznaczonych przez Jarosława Kaczyńskiego? Czy receptą na nierząd musi być u nas zamordyzm?
Dla mnie osobiście sytuacja, w której rządowi i opozycyjni politycy, po dniu spędzonym w pracy mają ochotę razem spędzić czas jest przejawem zdrowej demokracji, w której zamiast plemiennych wojenek, mamy profesjonalną debatę parlamentarną. Oczywiście impreza u Mazurka nie spełnia tych kryteriów z trzech powodów. Po pierwsze, politycy poszli na to spotkanie zamiast iść do pracy, a to dużo zmienia. Po drugie, póki co polski sejm nie służy do debaty, a do walk plemiennych i rzeczywiście z tej perspektywy wspólne picie po godzinach jest tu mocnym dysonansem, nam wyborcom mówiącym jedno. To wszystko blef, teatrzyk na Wiejskiej gra taki repertuar, jaki się aktualnie opłaca i sprawi, że główni aktorzy dostaną angaż w kolejnym sezonie. Tym bardziej powinniśmy pomyśleć, czy jako wyborcy tego właśnie chcemy: wojów w wojennych barwach puszących się jedni na drugich.
I trzecia najważniejsza sprawa. Urodziny Mazurka ukazują patologię, ale w zupełnie innym miejscu, niż doszukują się tego polskie media, bo najgroźniejsze wynaturzenie dotyczy ich samych. To właśnie polskie czołowe dzienniki, miesięczniki i rozgłośnie radiowe od czasu transformacji ustrojowej nigdy nie siliył się na polityczną niezależność. I nie chodzi mi o ideologiczne preferencje, bo te tak w mediach, jak i w polityce, są oznaką zdrowego pluralizmu. Mam na myśli zbyt bliskie relacje z czołowymi politykami, które koniec końców nigdy nie pomagają w bezstronnej pracy dziennikarskiej. Zastanawiam się, czy po wypiciu lampki winna z tym czy innym politykiem rządowym lub opozycyjnym pan Mazurek nie kryguje się w zadawaniu niewygodnych pytań swoim (bądź co bądź) kolegom na antenie radiowej. Odpowiedź na to pytanie chyba wszyscy znamy.
Autor zdjęcia: Austin Distel
