„W ciągu ostatniego roku – pisze w grudniu 1977 r. grupa polskich intelektualistów – wśród młodzieży akademickiej zrodził się ruch samokształceniowy połączony z żywymi dyskusjami światopoglądowymi. W ruchu tym uczestniczy młodzież różnych kierunków studiów, a także o różnych zapatrywaniach społecznych, filozoficznych czy religijnych”. Młodzież ta chciałaby „nie tylko kształcić się na dobrych specjalistów w wybranej przez siebie dziedzinie, ale także zdobyć podstawy do świadomego, czynnego i zgodnego z własnymi przekonaniami udziału w kulturze humanistycznej i w życiu społeczno-politycznym. W istniejących strukturach organizacyjnych i programowych wyższych uczelni ruch ten nie znajduje, jak dotąd, oparcia i pola dalszego rozwoju”.
Dlatego „uznając to dążenie młodzieży za wartość cenną dla ideowego oblicza przyszłej inteligencji i kultury polskiej, zainicjowaliśmy w Warszawie w październiku 1977 r. wykłady z niektórych dziedzin wiedzy społecznej i historycznej […], pragnęliśmy przyjść z pomocą powstającym grupom samokształceniowym w rozwijaniu ich zainteresowań, w rozszerzaniu wiedzy i kultury humanistycznej, prawnej i społeczno-politycznej, w atmosferze wolności słowa i przekonań, w duchu odpowiedzialności obywatelskiej”[1].
Tak powstała inicjatywa kilku osób rozwijała się świetnie[2]. Na wykłady w domach prywatnych przychodziło kilkadziesiąt, a czasem i około stu osób. Sami wykładowcy planowali powiększenie ofert o kolejne zajęcia.
Kto doprowadził do przekształcenia tego ruchu i powstania Towarzystwa Kursów Naukowych dziś trudno już jednoznacznie odpowiedzieć. Może jego faktyczny twórca Andrzej Celiński ze Stefanem Amsterdamskim, Bronisław Geremek wraz z nimi, Jacek Kuroń i Adam Michnik, co było zgodne z wyobrażeniem o konieczności włączenia szerokiego kręgu inteligencji w „społeczeństwo alternatywne”. Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Pewne wydaje się tylko to, że w najmniejszym stopniu zależało na tym gronu pierwszych sześciu wykładowców. Przecież zarówno Jerzy Jedlicki, jak i Jan Strzelecki będę się nowej inicjatywie przeciwstawiać, ten drugi nie podpisze się pod nią nigdy. A i postawa Tadeusza Kowalika, Tomasza Burka czy Bohdana Cywińskiego nie zawierała w sobie nic takiego, co zmuszałoby ich do powołania TKN-u. Nie było też realnego zagrożenia dla toczących się od jesieni wykładów. Owszem, SB udawało się wykruszyć niektórych właścicieli użyczanych na wykłady mieszkań. Ale ani sami wykładowcy, ani uczestnicy wykładów nie byli w tym okresie specjalnie prześladowani. Można powiedzieć, to był dopiero początek: zaskoczenie dla władz nieprzygotowanych na tego typu – zupełnie nową w historii PRL-u – aktywność. Wydaje się jednak, że władze, widząc co się dzieje, przygotowały reakcję bardzo rozsądną, ostrożną, próbując – wedle zachowanych partyjnych i esbeckich źródeł – środkami administracyjnymi doprowadzić do zaniechania raczej niż do brutalnego zablokowania całego przedsięwzięcia. Sam TKN powstaje w chwili, gdy zagrożenia bezpośredniego dla funkcjonowania wykładów nie ma. Gdy sen inteligencji o wolności w czasach Gierka, przynajmniej wolności w sferze kultury, wydawał się dla wielu spełniony, ale dla wielu został już nadszarpnięty przez ujawnioną niedawno na nowo brutalność polityki i działania cenzury[3]. Stąd może tak wielki sukces w krótkim czasie – wydaje się, że w krótszym, niż powstawały niektóre listy protestacyjne wobec działań politycznych – zebrano pod Deklaracją założycielską podpisy przeszło 50 osób (po dwóch latach będzie ich około setki). I to osób nieprzypadkowych[4].
Zobaczmy, kim byli w oczach jednego z nich: „Lista sygnatariuszy jest istotnie urozmaicona. Przeważają wśród nich przedstawiciele nauk humanistycznych: filozofii, historii, filologii, teorii literatury i sztuki, ekonomii, pedagogiki, socjologii. Nauki ścisłe i przyrodnicze reprezentowane są przez matematyków, fizyków i biologów. Bardzo liczna jest grupa pisarzy, są i artyści. Obok osób starszych są również całkiem młode, przeważają jednak ludzie w sile wieku. Nie brak nazwisk bardzo wybitnych, a prawie wszyscy sygnatariusze są dobrze znani ze swej działalności. Do niektórych tylko i to wcale nielicznych dałoby się dopasować ściśle określoną etykietkę polityczną i wtedy okazałoby się, że są wśród nich ludzie nie tylko o różnych, ale niekiedy nawet przeciwstawnych przekonaniach. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że grupa sygnatariuszy, zespolona troską o wychowanie młodzieży, jest rzetelną reprezentacją prawie całej aktywnej umysłowo polskiej inteligencji, głównie uczonych i pisarzy”[5].
Jest więc ważnym pytaniem, co w ten sposób przedstawiająca się grupa wnosi do analizy położenia polskiego inteligenta i jaki proponuje program działań.
Przyczyny deprecjacji roli inteligenta
W Deklaracji programowej TKN-u z 22 stycznia 1978 r. znane nam już akcenty są inaczej rozłożone: tu zjawisko widocznej w oficjalnym nauczaniu nadmiernej specjalizacji wymaga nie tyle uzupełnień, co postulowali autorzy pierwszego dokumentu, lecz zostaje ukazane jako główne zagrożenie. Bowiem, jak piszą jej autorzy, dla „zrozumienia całości życia społecznego” potrzebna jest nie tyle specjalistyczna informacja, ile „głęboka wiedza o historycznej genezie dnia dzisiejszego we wszystkich jego wymiarach”. Znamienne jednak wydaje się to, że autorzy deklaracji opisują zjawisko to jako właściwe nie tylko Polsce, czy ustrojowi socjalistycznemu, lecz także znacznie szersze; z problemem zbyt daleko idącej specjalizacji nie mogą sobie bowiem poradzić „nigdzie w świecie”. Wszędzie obecnej pogoni za specjalizacją towarzyszy swoisty pragmatyzm zarówno w nauczaniu, jak i w badaniach. W związku z tym powstają dwa niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwo dezintegracji kultury, która ulega fragmentaryzacji i sztucznemu podziałowi na to, co specjalistyczne, instrumentalnie realizowane oraz na to, co nie jest do końca uchwytne dla nikogo, a na pewno nie dla wykonawcy specjalistycznych zadań. Drugie niebezpieczeństwo polega zaś na deprecjacji roli samego inteligenta, który staje się tylko wykonawcą wspomnianych powyżej zadań, „w których formułowaniu nie tylko nie uczestniczy, ale sensownie uczestniczyć nawet nie może”. Nie uczestniczy, bo w sytuacji ówczesnej Polski roli formułowania tych zadań winna jest sama „struktura władzy politycznej” sprzyjająca takiemu rozwiązaniu. Cały mechanizm doprowadzający do takiego położenia inteligenta wydaje się zresztą w przewrotny sposób logiczny. Inteligent bowiem w jego rezultacie „nie jest w stanie zdać sobie sprawy z charakteru jej [specjalizacji – przyp. MKG] konsekwencji”[6]. I w tym kontekście jeszcze bardziej wyraźne jest znaczenie TKN-u jako swoistego katalizatora. W rezultacie nadmiernego pragmatyzmu i specjalizacji inteligent zostaje bowiem niejako uprzedmiotowiony, a nie zawsze jest przecież tego świadomy. Formuła działań TKN-u ma mu przywrócić możliwość funkcjonowania podmiotowego.
W ten sposób twórcy tego tekstu wskazują – co prawda nie wprost – nową ważną perspektywę dla swojego działania: restytucję znaczenia roli inteligenta, nie tylko jako uczestnika wysokiej kultury, lecz także jako uczestnika życia społecznego. Przywracają znaczenie historycznej jego roli (wziętej z Żeromskiego – wtedy jeszcze obecnego w programach szkolnych i dyskusjach publicznych). Nie chodzi tu jednak o bierne sięganie do przeszłości. To, co ożywia zarówno młodzież studencką, jak i młodą inteligencję, jest bowiem przede wszystkim „potrzebą rozumienia epoki i społeczeństwa, w którym żyjemy, oraz chęć pogłębienia własnej samowiedzy. A bez poszukiwania prawdy o świecie i samym sobie nie mogą bowiem kształtować się twórcze, samodzielne, obywatelskie postawy ludzi”. Perspektywa sięgania do wiedzy o przeszłości, aby zrozumieć teraźniejszość, będzie dalej towarzyszyć kolejnym etapom działania TKN-u. Jest to odwrócenie przyjętego oficjalnie, ale i powszechnego wówczas – choć chyba niesformułowanego wprost – paradygmatu w socjalistycznych naukach społecznych zgodnie z którym wiedza o teraźniejszości ma być drogą do zrozumienia przeszłości.
Ta przyjęta przez TKN perspektywa wskazuje na jeszcze jeden przekaz. Niewystarczalność (albo wręcz nieistnienie) rzeczywistego obrazu całościowego, po prostu jego brak (mimo starań narzucenia go poprzez oficjalną ideologię). A potrzeba takiego obrazu jest dla autorów tego tekstu oczywista, piszą bowiem – przypomnijmy – że konieczne jest rozumienie „całości życia społecznego i epoki, w której żyjemy”.
Jesteśmy tu dosyć daleko od poetyki przytoczonego na początku dokumentu. Teraz wyraźnie zostaje wskazane jako priorytet nie uzupełnianie specjalistycznej wiedzy, ale nauczanie i prowadzenie badań naukowych w celu uzyskania obrazu całościowego w oparciu o prawdę, której brak podkreśla się w oficjalnym nauczaniu.
Autorzy deklaracji chcą jednak przynajmniej na poziomie słów uniknąć bezpośredniej krytyki ówczesnego ustroju. Piszą o analizowanej sytuacji, a tym samym o swojej roli jako o pewnym ogólnym prawie czy zasadzie życia społecznego. Autorzy ci uznają więc, że nauka oficjalna zawsze ulega polityce i ideologii i stąd oczywiste są braki powstałe w wyniku płynącego dzięki niej wykształceniu. Ale tak jak stała jest tendencja do ulegania przez naukę dyktatowi polityki i ideologii, tak też zawsze „społeczeństwa tworzyły i tworzą instytucje oraz formy nauczania i samokształcenia poza systemami oświaty oficjalnej”[7]. I przy takim ujęciu tekst ten może wydawać się mrugnięciem oka do władzy. Wy musicie tak funkcjonować, a my tak. I można byłoby legitymizować w ten sposób to niemal spiżowe prawo historii. W tej perspektywie oczywistości ograniczeń oficjalnej nauki i oczywistości nauki nieoficjalnej można lepiej zrozumieć konkretne kroki środowiska TKN-u: dążenie do formalnego, a przynajmniej faktycznego zalegalizowania – starania prof. Jana Kielanowskiego u prezesa PAN-u, formalnie opiekującego się stowarzyszeniami naukowymi. Ale porażka tej wyprawy była wliczona w jej ryzyko już przez samych autorów deklaracji. Dialektyka oficjalnego i nieoficjalnego czy życia równoległego zostaje przecież w samym tym tekście przezwyciężona. Napisane jest w nim bowiem wyraźnie, że temu dualizmowi trzeba „zaradzić”. TKN opowiada się więc za podmiotowością inteligenta i społeczeństwa w ich nierównym pojedynku z władzą.
Formy działania społecznego
Mimo początkowych starań TKN nie stał się szerokim ruchem społecznym obecnym wyraźnie we wszystkich większych ośrodkach akademickich. Owszem, wielu tamtejszych uczonych podpisało się pod deklaracją, nie udało się jednak – bez pomocy kolegów z Warszawy – zorganizować – poza Krakowem – zajęć prowadzonych przez miejscowych wykładowców[8]. TKN stał się bardziej wyrazem pewnej postawy. W jego pracach (szczególnie jako wykładowcy lub uczestnicy naukowych kolokwiów) brali udział nie tylko sygnatariusze, lecz także bardzo wielu wybitnych naukowców, którzy nie widzieli zapewne możliwości działania przynajmniej na pewnym obszarze intelektualnym w ramach oficjalnych struktur. Ułatwione to było poprzez nie do końca sformalizowane rozumienie uczestnictwa w środowisku.
„TKN nie jest formalnym zrzeszeniem w sensie obowiązujących ustaw. Nie ma statutu, nie wybiera żadnych władz i dlatego także członkostwo TKN nie może być rozumiane nazbyt formalnie. Podpisanie deklaracji oznaczało tylko zgodność z wyłożonymi w niej zasadami oraz gotowość poparcia wynikającej z nich działalności. […] Lista sygnatariuszy dobrze reprezentuje pewną grupę społeczną. Wiemy dziś już z pewnością, że grupa ta jest w kraju bardzo liczna i listę «członków» łatwo można by poszerzyć. Nie wydaje się to potrzebne. W działalności TKN-u biorą udział, także jako wykładowcy, liczne osoby, których nie ma wśród sygnatariuszy. Niemniej zajść mogą okoliczności, w których publiczne wyrażenie czyjegoś poparcia w formie podpisania deklaracji okaże się wskazane” – pisał wówczas Jan Kielanowski[9]. Rozwijając tę myśl dodajmy tu jeszcze, że obok pierwszego kręgu samych organizatorów i wybranych przez walne zgromadzenie sygnatariuszy deklaracji członków Komisji Programowej, drugiego kręgu – wykładowców, trzeciego – sygnatariuszy deklaracji, czwartego – uczestników kolokwiów spoza grona sygnatariuszy, już wkrótce wskazać będziemy mogli piąty – osób, które wystąpiły publicznie w obronie funkcjonowania TKN-u, szczególnie w momencie zagrożenia, jakie stworzyły akcje organizowanych przez władze bojówek w 1979 r., a nawet szósty krąg – autorów tekstów publikowanych przez TKN oraz stypendystów i recenzentów prac pisanych pod auspicjami TKN-u; a przecież gdzieś jeszcze niezupełnie jako wolne atomy funkcjonują wokół TKN-u inne grupy akolitów: właścicieli mieszkań użyczanych na wykłady, członków Studenckich Komitetów Solidarności i innych współorganizujących (czy tylko propagujących) zajęcia, a dopiero gdzieś poza tym siódmy krąg umożliwiający funkcjonowanie TKN-u: zorganizowana opozycja (w tym czasie przede wszystkim Komitet Obrony Robotników), stanowisko kościoła czy polityka władz wobec społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że kwestia deklarowanej lub nie „opozycyjności” jest wtórna i mimo publicznego podkreślania lub – na odwrót – odcinania się od związków z KOR-em nawet niektórych członków TKN-u nie ma ona większego znaczenia. Polityczność czy niepolityczność TKN-u rozstrzyga się bowiem na zupełnie innej płaszczyźnie. „Zmierzając do prostowania skrzywień i uzupełnienia braków wykształcenia oficjalnego, TKN wychodzi z założenia, że przeinaczanie bądź przemilczanie prawdy jest zawsze niemoralne i hamować musi postęp, zarówno w stosunkach międzyludzkich, jak w nauce i gospodarce – niezależnie od ustroju albo ideologii. Przestrzeganie tej zasady powszechnie – przynajmniej formalnie – uznawanej nie może naruszać żadnej działalności politycznej, jeśli tylko opiera się ona na etycznych podstawach. Ci wszyscy wszakże, którzy są odpowiedzialni za wspomniane skrzywienia i braki, czuć się muszą widocznie zagrożeni, jeżeli w działalności TKN-u upatrują «polityczne niebezpieczeństwo»”[10]. Pojawia się tu ważny w następnych latach motyw „etycznych podstaw polityki”, ale też aluzja autora tekstu sięga chyba nie tylko tych, którzy obserwowali wówczas TKN z pozycji uczestnictwa w grze czystej polityki, ale również tych spośród członków TKN-u, którzy – sami związani wówczas z rządzącą partią – nie widzą jeszcze możliwości, aby inni zbliżeni do niej przez wiele lat, ale niedawno ją porzucający, mówili językiem prawdy. Prawda okazuje się nad wyraz polityczna. Członkowie TKN-u są więc nieuchronnie uwikłani.

Problem jest ważny, gdyż ideą TKN-u jest nie tylko wspieranie indywidualnych działań na rzecz prawdziwej nauki, lecz także wypracowanie pewnych nowych reguł życia społecznego: demokratycznego kompromisu. „Generalnie rzecz biorąc, wychodzimy z założenia, że działanie społeczne, jakie podjęliśmy, jest szczególnie ważne nie tylko ze względu na to, co robimy, ale również jak robimy: że działamy wspólnie i wspólnie ponosimy za tę działalność odpowiedzialność merytoryczną, że w przypadku różnicy zdań szukamy kompromisowych rozwiązań będących do przyjęcia dla wszystkich, że dopiero w toku wspólnej pracy stanowiska nasze mogą się zbliżać i że, aby się zbliżały, niezbędne jest wzajemne zaufanie. Sądzimy, iż sens istnienia Towarzystwa polega nie tylko na udzielaniu ochrony i merytorycznej pomocy pracy samokształceniowej, ale również na tworzeniu demokratycznych form działania społecznego tak niezbędnego dziś w kraju”[11].
Potrzeba uniwersytetu bez cenzury
Już w opublikowanym w „Biuletynie Informacyjnym” komunikacie sześciu pierwszych wykładowców pisało, że w ramach tego, co wówczas powszechnie nazywano Uniwersytetem Latającym „wykłady z najrozmaitszych dziedzin (historia, socjologia, ekonomia, literatura) obejmują problematykę fałszowaną lub pomijaną na zajęciach uniwersyteckich”[12]. Niewystarczalność przekazywanej tam wiedzy i niezgoda na jej cenzurowanie stało u podstaw całej opisywanej tu inicjatywy. Toteż nie jest może dziwne, że mimo zapisanego w oświadczeniu z czerwca 1978 r. uspokojenia, że TKN „nie stanowi wyzwania […] [dla] istniejących struktur państwowych ani obowiązujących w naszym kraju praw” pojawia się w nim bardzo wyraźna krytyka, nieusprawiedliwiana już istnieniem żadnej oczywistości polityczno-historycznej – systemu nauczania, nauki i badań. Wydaje się, że właśnie w tym okresie następuje też powolne przełamywanie w kwestii, czym ma być TKN, czy ma tylko uzupełniać, czy też stanowić własne projekty edukacyjne. Przestrzeń oficjalnego życia naukowego zdaje się wymagać nie tyle uzupełnienia, ile przynajmniej w pewnym stopniu zastąpienia niezależnymi formami uprawiania nauki: nie tylko wykładami, lecz także seminariami, nieocenzurowanymi publikacjami wyników badań i dyskusji nad nimi, zamawianiem niezależnych analiz naukowych, opieką nad konkretnymi badaniami. Twórcy TKN-u piszą: „Potrzeby, z których istnienia i niezaspokojenia powstała nasza inicjatywa, odczuwają wychowawcy różnych stopni systemu nauczania, choć z różnych względów trudno im o tym mówić. Odczuwa je środowisko ludzi nauki, niejednokrotnie bezradne w obliczu wzrastającego nacisku, pracujące w warunkach braku samorządności wyższych uczelni, broniące swego autentyzmu przed ingerencjami w życie naukowe, w swobodę dyskusji i publikacji, w niezależność zrzeszeń naukowych, badań i dociekań”[13]. Padają tu słowa wskazujące jednoznacznie na brak samorządności i autonomii wyższych uczelni, cenzurowanie wydawnictw i wypowiedzi naukowych, a nawet kierunku badań.
Towarzystwo Kursów Naukowych zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że samo jego istnienie, bez względu na przyjmowane przez jego środowisko uzasadnianie świadczy o charakterze nauki i nauczania oficjalnego. Może dlatego mówi już otwarcie o zagrożeniu edukacji narodowej nie tylko poprzez „nadmierne sformalizowanie studiów”, lecz przede wszystkim poprzez „monopolistyczne tendencje państwa” i „podporządkowanie, zwłaszcza nauk społecznych, wymogom propagandy i koniunktury politycznej”. Niby napisane jest tu to samo co przedtem, ale wówczas miało to przynajmniej z pewnej perspektywy charakter opisowy, po części zdawało się usprawiedliwiać taki stan jego nieuchronnością (ponaddziejową i ponadgraniczną). Teraz członkowie TKN-u piszą już wprost o „szkodach intelektualnych i moralnych, jakie przynosi […] cenzura polityczna podręczników historii i socjologii, a zwłaszcza arbitralna polityka kadrowa realizowana w uczelniach i instytucjach naukowych”. W niedalekiej przyszłości, jesienią 1978 r. problem samorządności uczelni, regulaminu studiów, polityki kadrowej powróci jako jeden z tematów walnego zebrania TKN-u[14], a model uniwersytetu stanie się jeszcze przedmiotem planowanego seminarium Bronisława Geremka, seminarium, które – w związku z Sierpniem 1980 r. – będzie musiało być odłożone na przyszłość.
Nowa aksjologia
Tym zmianom w sposobie analizowania rzeczywistości towarzyszy wyraźniejsza krystalizacja w postrzeganiu istotnych wartości. Już samo stwierdzenie, że „inicjatywa ta ma na celu wzbogacenie życia umysłowego i doświadczeń młodzieży o element spontaniczny, bezinteresowny, moralny”[15] i przy ponownym podkreśleniu, że potrzebne jest „wychowanie naszego pokolenia w umiłowaniu prawdy i nauki, w duchu aktywności społecznej i intelektualnej” stanowiło pewne wyzwanie aksjologiczne dla ówczesnego systemu władzy i nauczania, gdzie przykłady kształtowania takich postaw dla współczesności były nader rzadkie.
A przy równoczesnym niemal otwartym poparciu takich inicjatyw jak TKN przez episkopat, który wyraził „dezaprobatę dla wszystkich poczynań, które krępują ducha ludzkiego, tworzącego swobodnie wartości kultury” i stwierdził, że „Kościół będzie popierał takie inicjatywy, które dążą do ukazania kultury, wytworów ducha ludzkiego, historii Narodu w formie autentycznej, bo Naród ma prawo do obiektywnej prawdy o sobie[16]”, stawało się oczywiste, że działanie na rzecz takich wartości „wymaga wyjścia za ramy oficjalnego kształcenia”. Ta nowa aksjologia ma szukać swojego źródła również w przeszłości, „wzmacniać szczególnie zachwiane poczucie tradycji i ciągłości historycznej”. Nie ma tam znajdywać gotowych recept. A raczej szukanie to ma „pobudzać do pryncypialnych dyskusji”[17], tak aby kształtować zarówno grupowe, jak i indywidualne postawy.
TKN postawiło sobie za cel poparcie i organizację samokształcenia w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych wśród młodzieży studenckiej i młodej inteligencji w kraju. W świetle tego, co pisaliśmy wcześniej o nauce oficjalnej i nieoficjalnej, a także przedstawionej tu listy wykładowców (i wykładów) widać wyraźnie, że poprzez „samokształcenie” rozumiane jest tu nie kształcenie się studentów: indywidualne czy w grupach, ale kształcenie bez udziału władz oficjalnych: samokształcenie społeczeństwa, a może skromniej samokształcenie inteligencji, w którym biorą udział i studenci, i młodzi pracownicy nauki, i prowadzący zajęcia wykładowcy czy profesorowie. Jest to więc takie wspólne „samokształcenie” w ramach „nowego rodzaju więzi między wykładowcami a słuchaczami, jaki wytwarza się w czasie zajęć prowadzonych w ramach działalności TKN-u”, która „przełamuje urzędową sztywność i hierarchiczność, jakie wbrew wysiłkom wielu ludzi nauki rozpowszechniają się w naszych uczelniach”[18]. Istotne wydaje się tutaj położenie akcentu na ów sympozjalny charakter spotkań w ramach nowej arystokracji ducha. Dotychczasowi opozycjoniści wobec władzy, sympatyzujący z rewizjonizmem (Jedlicki, Amsterdamski, Michnik, Kowalik), a więc ustawiający się w kontrze do oficjalnej ideologii i przynajmniej w części opozycyjni wobec nie do końca soborowego w swojej większości Kościoła, zwolennicy nurtu personalistycznego (Mazowiecki, Cywiński[19]) tworzyć chcą teraz nową rzeczywistość nie poprzez dostrzeganie przeciwieństw i konfliktów, ale poprzez solidarystyczną ideę więzi społecznej. I – mimo wszystkich widocznych różnic – zaczynają od siebie: współpracując nad wspólnym programem niezależnych wykładów, a teraz chcą (deklaratywnie) pójść krok dalej, budując wspólnotę nie tylko uczonych (o czym mówiły świetnie wykłady Amsterdamskiego), lecz także na wzór średniowiecznego uniwersytetu wspólnotę uczących i uczonych. Okaże się to równocześnie zaczątkiem wielkiego projektu społecznego, politycznego, o czym wówczas nikt z nich chyba jeszcze nie wiedział.
Podmiotowość społeczna czy polityczna
Sztandarowym pomysłem roku akademickiego 1978/1979 jest poprowadzenie nowego cyklu „Tradycja”, zbudowanego w całkiem inny sposób niż pozostałe wykłady. Zewnętrznie, ale i symbolicznie znaczące ma być zorganizowanie go – na wzór Krakowa – w obiekcie sakralnym[20]. Nie mniej ważna jest też forma, każdy wykład ma prowadzić inna osoba. Na początek ks. Bronisław Dembowski w związanym ze środowiskiem Klubów Inteligencji Katolickiej Kościele św. Marcina mówi o „encyklikach społecznych kościoła, papieży Leona XIII i Piusa XI” Jest ledwie tydzień lub dwa po wyborze kardynała Wojtyły na tron papieski, pół roku przed jego wizytą w Polsce, i kilka miesięcy przed jego pierwszą encykliką. Niestety, ten wykład w warszawskim kościele okazuje się ostatnim, cykl trzeba przenieść do mieszkań prywatnych. Tu uświetnią go jeszcze m.in. Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Kijowski, a także Marcin Król. Ten pierwszy znany ze świetnego wystąpienia sprzed roku na KIK-owskiej sesji poświęconej prawom człowieka, ten drugi jest autorem demistyfikującym polskie mity polityczne, i to te wydawałoby się najświętsze, gdzie może nie treść (poświęcona Poniatowskiemu i Kościuszce) jest ważna, ale odwaga zmierzenia się z polską tradycją i historią. Podobnie Król przywracający historyczną wartość myślenia konserwatywnego w niedawno opublikowanej wraz z Wojciechem Karpińskim książce „Sylwetki polityczne XIX wiekuˮ[21] i tak wyraźnie już skrytykowanej przez Michnika[22].
Nie jest to przypadkowy dobór osób i tematów. Najważniejszym bowiem tekstem nie tylko tego roku akademickiego, ale może w ogóle TKN-u, jest przygotowany i opublikowany jesienią tego roku manifest: „Dlaczego tradycja?”[23]. Ważnym z kilku powodów. Jest nie tyko krytyką sposobu patrzenia na historię w polskiej edukacji, ale krytyką jej instrumentalizacji, jej unicestwiania wobec potrzeb polityki współczesnej. TKN opowiada się w nim za budową tożsamości w oparciu o doświadczenie dnia dzisiejszego, ale też w oparciu o wartości (różnorodnej ideowo) przeszłości. Nie deklaruje się po stronie żadnego z głównych nurtów kultury narodowej. Dostrzega romantyzm i tradycję powstańczą na równi z liberalizmem i pracą organiczną, nie dezawuuje żadnego z tych i innych kierunków. Unika nazw: socjaliści, konserwatyści czy chrzescijańscy demokraci, ale nie rezygnuje chyba do końca z żadnej z tych tradycji.
Tekst ten definiuje też na nowo rolę inteligencji, której obowiązkiem jest „wiązać na powrót porwane wątki ideowe, odsłaniać obszary historii, do których wstęp publiczny został wzbroniony, przywracać, gdzie trzeba, właściwe proporcje postaciom, ruchom i zdarzeniom dziejowym”[24]. Tekst „Dlaczego tradycja?” zapowiada też diagnozę „preparowania” tradycji we współczesnej kulturze i oświacie. I przynajmniej dwie takie analizy zostaną wkrótce przez to środowisko opracowane[25].
Ale tekst ten jest też – albo staje się mimo woli – manifestem politycznym tej (i chyba nie tylko tej) grupy. Autorzy piszą bowiem wyraźnie, że „naród o długiej i bogatej historii nie może być na czas nieograniczony biernym przedmiotem rządowej opieki” i – co ważniejsze – „że ma prawo i obowiązek sam sobie wyznaczać cele działania”. Autorzy opowiadają się za tradycją – pamiętajmy, że wedle nich współczesność ma być kształtowana także przez tradycję – demokracji politycznej, samoorganizowania się zrzeszeń robotniczych, ludowych, młodzieżowych, zawodowych i oświatowych. Widzą w naszych dziejach nieprzerwany wątek kształtowania się walki o prawa człowieka, w tym o „wielogłosowość” kultury narodowej. W związku z tym piszą o postulowanym wzorze „społeczeństwa otwartego, w którym każda kontrowersyjna sprawa będzie podlegała dyskusji, prowadzącej do […] wyjaśnienia, ale wcale niekoniecznie poprzez «uzgodnienie stanowisk»”.
Można więc widzieć w tym tekście zarys programu politycznego, który będzie realizowany najpierw środkami edukacyjnymi, a później, na przełomie 1979 i 1980 r. również środkami działań społecznych poprzez szukanie innych środowisk akceptujących podobny model myślenia (Konwersatorium „Doświadczenia i Przyszłość” i warszawski Klub Inteligencji Katolickiej), i w końcu, w sierpniu 1980 r. zdolny do sformułowania listu 64 intelektualistów otwierającego możliwość porozumienia robotników i władzy, listu będącego najważniejszym dokumentem politycznym w Polsce, który wyszedł spod piór członków TKN-u.
[1] Jest to przygotowany do publikacji dokument z 17 grudnia 1977 r. napisany pierwotnie na maszynie, uzupełniony odręcznymi poprawkami i podpisany początkowo przez pierwszych sześciu wykładowców: Tomasza Burka, Bohdana Cywińskiego, Jerzego Jedlickiego, Tadeusza Kowalika, Adama Michnika i Jana Strzeleckiego, a następnie uzupełniona o zapisane odręcznie nazwiska: Stefana Amsterdamskiego, Ireny Nowakowej, Adama Stanowskiego, Wiktora Woroszylskiego, Zbiory JJ − Karta AO IV/ 218,1., mps. z odręcznymi poprawkami.
[2] Por. pierwsza praca o miejscu TKN w środowisku opozycji: A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL 1945–1980, Londyn 1994, s. 499–510.
[3] Z księgi zapisów GUKPPiW, Warszawa1977.
[4] Spis sygnatariuszy w aneksie do tego artykułu.
[5] Wywiad Adama Wojciechowskiego z prof. Janem Kielanowskim, członkiem Komisji Programowej TKN „Opinia”, nr 10–11 1978 r., s. 27–29.
[6] Deklaracja programowa TKN, [w:] R. Terlecki , Uniwersytet Latający i Towarzystwo Kursów Naukowych 1977–1981, Kraków–Rzeszów 2000.
[7] Ibidem.
[8] Poza Warszawą i Krakowem, pojedyncze wykłady prowadzili w Poznaniu Stanisław Barańczak, w Lublinie – Adam Kersten. Ale i w tych miastach, tak jak i w Łodzi, we Wrocławiu, w Szczecinie czy w Gdańsku działania TKN-u opierały się na środowisku warszawskim.
[9] Ibid.
[10] Ibidem.
[11] Referat Komisji Programowej na Walne Zebranie TKN w dniu 12 marca 1978 r., [w:] Zbiory JJ − Karta AO IV/ 218,1, mps. powielony, s. 1–13+ 5a.
[12] „Biuletyn Informacyjny”, nr 16, listopad 1977, s. 4.
[13] Oświadczenie TKN-u na zakończenie pierwszego roku działalności oświatowej, 5 VI 1978, „Puls” 1978 nr 3, VIII, s. 108–110.
[14] Opisanie przez SB Walnego Zebrania TKN w dniu 15 października 1978 r., [w:] Kryptonim „Pegaz”, Służba Bezpieczeństwa wobec Towarzystwa Kursów Naukowych 1978–1980, Warszawa 2008, s. 179–180.
[15] Oświadczenie TKN z 5 czerwca 1978 r.
[16] Kościół popiera inicjatywy TKN, [w:] „Kultura”, Paryż 1978, nr 5, 63.
[17] Oświadczenie TKN…
[18] Ibidem.
[19] Choć należałoby tu zauważyć, że pytanie o wartość różnych (acz nie wszystkich) tradycji ideowych jako wspólnego dobra wyniesionego z tradycji postaw inteligencji polskiej przełomu XIX i XX w. obecne jest w kultowej książce młodej inteligencji polskiej lat 70. XX w., por. B. Cywiński, Rodowody niepokornych, Warszawa 1971.
[20] Wspierane przez Kardynała Wojtyłę zajęcia odbywały się jesienią 1977 r. w obiektach sakralnych sióstr norbertanek i zakonu dominikanów.
[21] W. Karpiński, M. Król, Sylwetki polityczne XIX wieku, Kraków 1974.
[22] Ugoda, praca organiczna i myśl zaprzeczna, „Więź”, 1975, nr 9.
[23] Tekst ten nie był po roku 1989 publikowany jako osobny dokument , por. aneks do tego artykułu.
[24] Ibid.
[25] Na pewno taką diagnozą będzie praca B. Cywińskiego „Zatruta humanistyka”
i A. Kerstena „Czego nie ma w podręcznikach historii”.
