Po pierwszym roku rządów PiS-u pojawia się coraz więcej wątpliwości wokół promowanej przez to ugrupowanie koncepcji Międzymorza. Wiele wskazuje na to, że ta idea ma zastosowanie nie tyle w sferze dyplomacji, ile w polityce wewnętrznej.
W związku z objęciem w roku 2015 sterów polskiej polityki zagranicznej przez Prawo i Sprawiedliwości w debacie publicznej obserwujemy wyraźny renesans koncepcji Międzymorza. Przypomnijmy, że idea ta swoimi korzeniami sięga jeszcze czasów poprzedzających drugą wojny światową, natomiast w obecnym kształcie dotyczy przede wszystkim zacieśnionej współpracy lub wręcz sojuszu krajów leżących między Europą Zachodnią a Rosją. Często zamiennie stosuję się termin Trójmorze lub ABC (od nazw mórz ograniczających omawiany obszar – Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne) albo z łaciny Intermarium. Aktualnie zaplecze intelektualne Prawa i Sprawiedliwości do bloku Międzymorza zalicza większość nowych członków NATO1 oraz Szwecję i Finlandię. Niejasny jest natomiast ostatnio status w tej koncepcji Ukrainy – choć wydaje się tu ona krajem istotnym.
Niewątpliwie projekt Międzymorza stanowi jeden z flagowych elementów programu PiS-u w zakresie polityki zagranicznej. Koncepcja ta jest przeciwstawiana strategii bliskiej współpracy Warszawy z tzw. europejskim centrum (przede wszystkim z Paryżem i Berlinem) – realizowanej przez koalicję PO-PSL. W dokumentach programowych PiS-u jest wprost powiedziane, że Europa Środkowo-Wschodnia ma być źródłem siły polskiego głosu w polityce unijnej i tworzyć przeciwwagę dla dominującego tandemu niemiecko-francuskiego. Dzięki wsparciu krajów Międzymorza Polska ma odzyskać – rzekomo utraconą – podmiotowość na arenie międzynarodowej i zerwać z zasadą „klientelizmu” wobec innych państw.
Szanse na zrealizowanie tej koncepcji wydają się jednak niewielkie. Można wymienić co najmniej kilka czynników o tym decydujących.
Po pierwsze, brak wspólnego interesu czy nawet idei, co do której zgodne są wszystkie państwa mające tworzyć blok Międzymorza. Obecnie wiele z tych krajów łączy strach przed Rosją, a jeszcze bardziej przed uchodźcami. Jednocześnie pojawia się tu pewien paradoks, czego najlepszym przykładem jest nasz kraj. Polska odmawia Brukseli współpracy przy programie dyslokacji uchodźców, wyłamując się tym samym – ku zadowoleniu Kremla – z unijnej solidarności, a jednocześnie domaga się od pozostałych państw członkowskich jedności w polityce sankcji wobec Rosji. Realną płaszczyzną współpracy, łączącą większość państw obszaru ABC, jest współpraca infrastrukturalna (międzynarodowe połączenia drogowe i kolejowe na osi północ–południe) i energetyczna (uniezależnienie się od dostaw surowców z Federacji Rosyjskiej). Sęk w tym, że współdziałanie w tych dziedzinach nie wymaga powoływania specjalnego sojuszu.
Po drugie, duże zróżnicowanie polityczne i gospodarcze krajów Międzymorza. Państwa leżące na tym obszarze nie tylko nie są jednomyślne w podejściu do Rosji i Niemiec, lecz także różni je stosunek do kierunku integracji europejskiej, w tym wspólnej europejskiej waluty. Na to nakłada się niejednorodna przynależność do organizacji międzynarodowych: część państw to członkowie UE i/lub NATO, a część nie – choć niektóre z nich do tych struktur aspirują. Sami członkowie UE z omawianego obszaru dzielą się ponadto na kraje będące w strefie Schengen i poza nią. Kolejna kwestia to odmienne tradycje własnej państwowości i systemu politycznego, a w wypadku niektórych państw wręcz problemy z utrzymaniem reguł demokratycznych.
Po trzecie, napięcia międzysąsiedzkie. Spójność bloku jest rozsadzana przez konflikty narodowościowe – zresztą często podsycane z zewnątrz. Przede wszystkim należy wymienić napięcia pomiędzy Węgrami a Słowacją, Ukrainą i Rumunią oraz na linii Polska–Litwa. Przykład, jak ten problem uwidacznia się w chwili kryzysowej, obserwowaliśmy zaraz po rosyjskim zaborze Krymu, kiedy premier Orbán zaczął się domagać autonomii dla mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu. W tym roku natomiast niewiele większą zręcznością wykazał się szef gabinetu politycznego polskiego ministra spraw zagranicznych, podając w wątpliwość nasze zobowiązania sojusznicze wobec Litwy.
Po czwarte, brak pomysłu na Rosję. Można odnieść wrażenie, że w kwestii rosyjskiej promotorom koncepcji Międzymorza zależy na tym, aby nie tyle złapać, ile gonić króliczka. Jak już wspomnieliśmy, obawy przed imperialną polityką Moskwy są jednym z nielicznych elementów łączących – przynajmniej część – krajów regionu. Jednocześnie brakuje pomysłu na aktywną politykę mającą na celu zmianę sytuacji wewnątrz Rosji. Jakkolwiek ten proces nie byłby rozciągnięty w czasie, to nie stanowi powodu, aby rezygnować z działania i ograniczać się do budowy muru separującego Federację Rosyjską od reszty kontynentu. Nawet najwyższy mur nie sprawi, że problem zniknie.
Po piąte, niechęć do Polski w roli lidera regionu. Politycy PiS-u zastrzegają, że nie ma mowy o narzucaniu innym polskiego przywództwa, jeżeli jednak Międzymorze ma służyć wzmocnieniu Warszawy w polityce europejskiej, to rola lidera wydaje się nieunikniona. Tymczasem dla wielu naszych kluczowych partnerów w Europie Środkowo-Wschodniej polskie przywództwo budzi silne obawy i niechęć. Powody tego stanu rzeczy są nie tylko historyczne (doświadczenia polonizacyjne z czasów Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej), lecz także całkiem współczesne. Za sprawą działań rządu PiS-u – zwłaszcza w polityce krajowej, takich jak m.in. atak na niezależność Trybunału Konstytucyjnego – Polska zaczyna mieć w Europie Zachodniej i USA fatalną opinię. Wizerunku naszego kraju nie poprawiają – nazwijmy to – dość ekstrawaganckie publiczne wypowiedzi ministrów Witolda Waszczykowskiego i Antoniego Macierewicza. Złe relacje Warszawy z unijnym centrum i Waszyngtonem nie są dla naszych środkowoeuropejskich partnerów atutem, lecz obciążeniem. Potencjalna atrakcyjność Polski jako lidera regionu wynika nie z samodzielnej siły naszego kraju, lecz z naszej sprawczości w organizacjach euroatlantyckich. Tymczasem skuteczność Warszawy w forsowaniu własnych koncepcji, czy to w UE, czy NATO, wydaje się mocno osłabiona, bowiem musi ona nieustannie zderzać się z zarzutami o zamach na zasadę trójpodziału władz na podwórku krajowym.
Po szóste, lekceważenie sieci powiązań gospodarczych. Jak się wydaje, zwolennicy Międzymorza zapominają, że to Zachód jest dla Polski głównym źródłem inwestycji, bezpośredniej pomocy finansowej i know-how. Szczególnie silną pozycję zajmują tu Niemcy, nasz największy partner gospodarczy – odpowiadający za ponad 27 proc. eksportu i blisko 23 proc. importu. Dla porównania: z krajów Trójmorza wśród dziesięciu największych odbiorców polskiego eksportu można wymienić tylko Czechy (6,7 proc.), Węgry (2,7 proc.) i ewentualnie Szwecję (2,7 proc.). Jeśli chodzi o pierwszą dziesiątkę w imporcie – znajdują się tam tylko Czechy z udziałem na poziomie 3,5 proc. Na liście dziesięciu głównych odbiorców polskich inwestycji bezpośrednich – za wyjątkiem Litwy (tu główny udział stanowi rafineria w Możejkach należąca do Orlenu) – nie ma ani jednego kraju Międzymorza. Również w pierwszej dwudziestce największych bezpośrednich inwestorów nie ma żadnego przedstawiciela Intermarium – z wyjątkiem Szwecji2. Ta znikoma skala więzów gospodarczych Polski z państwami obszaru Międzymorza oznacza, że możemy liczyć na ich wsparcie w rozgrywkach europejskich dopóty, dopóki nie są zagrożone relacje z ich głównymi partnerami handlowymi. Tu pojawia się problem, bowiem tymi partnerami są właśnie kraje, wobec których polskie władze chcą budować przeciwwagę w postaci bloku ABC.
W tym świetle nasuwa się wniosek, że w praktyce idea Międzymorza pozostaje jak na razie mrzonką. W relacjach Warszawy z Europą Środkowo-Wschodnią przez ostatni rok nie pojawiła się żadna nowa jakość. Choć zwolennicy koncepcji Intermarium jako dowód na budowę tego sojuszu przytaczają przykłady bieżących spotkań na najwyższym szczeblu przedstawicieli krajów regionu, to nie należy zapominać, że dochodziło do nich również w poprzednich latach. Co więcej, w ostatnich wypowiedziach osób współtworzących polską politykę zagraniczną coraz rzadziej w kontekście Międzymorza wymienia się Ukrainę. Faktycznie relacje Warszawy z Kijowem uległy w ostatnim roku ochłodzeniu. Mimo zapowiedzi PiS-u Polska nie stała się częścią formatu normandzkiego – a nawet nie zostaliśmy zaproszeni na konsultacje poprzedzające październikowe rozmowy w Berlinie w sprawie Ukrainy. Niewielka też jest nasza pomoc dla Kijowa. Jako wyraz braku zaufania wobec obecnego układu rządzącego w Polsce można odbierać zaproszenie przez Ukraińców do współpracy w reformowaniu kraju postaci kojarzonych z opozycją – takich jak Leszek Balcerowicz, Mirosław Czech, Jerzy Miller czy Sławomir Nowak.
Wydaje się, że koncepcja Międzymorza promowana jest przede wszystkim na użytek polityki wewnętrznej. Z jednej strony jest to działanie marketingowe mające na celu odróżnienie PiS-owskiej wizji polityki zagranicznej od oferty Platformy Obywatelskiej. Z drugiej strony jest to próba ogniskowania poparcia elektoratu wokół wizji Polski jako regionalnego mocarstwa. Towarzyszą temu gołosłowne deklaracje o odzyskaniu suwerenności i powstaniu z kolan, podczas gdy w rzeczywistości siła sprawcza Polski w polityce międzynarodowej gwałtownie się skurczyła.
1 Czyli państwa, które przystąpiły do sojuszu w latach 1999–2009, jednak najczęściej wymienia się – prócz Polski – Chorwację, Czechy, Estonię Litwę, Łotwę, Rumunię, Słowację i Węgry.
2 Wszystkie dane cyt. za GUS, rok 2015.