W wyniku rozwoju wydarzeń w latach 2008-2010 Polska została pozbawiona narzędzi realizacji asertywnej polityki wobec Rosji. Ponadto sukcesy polityczne Federacji Rosyjskiej, tak w regionie „bliskiej zagranicy”, jak też w grze globalnej, powodują, że dla Polski nic właściwie nie zostało do „ugrania”.
Od pewnego czasu w ustach polityków w Polsce i przede wszystkim w mediach, jak mantra goszczą słowa o konieczności zbliżenia polsko-rosyjskiego, o potrzebie pogłębienia tegoż zbliżenia, czy też euforyczne komentarze o zbliżenia tego osiągnięciu. Erupcja takich głosów miała miejsce po 10 kwietnia, kiedy zachowania rosyjskich władz oraz służb zajmujących się kwestiami dotyczącymi katastrofy smoleńskiej, komentowane były jako widoczny i dobitny przykład dobrej woli Federacji Rosyjskiej „naprawy stosunków z Polską” w całej rozciągłości. W orędziu inauguracyjnym prezydenta Rzeczypospolitej, Bronisława Komorowskiego padła deklaracja o wspieraniu „zbliżenia i pojednania polsko-rosyjskiego”. Nie ulega wątpliwości, że po drugiej stronie również nie brakowało ciepłych gestów – głównie ze strony prezydenta Dymitra Miedwiediewa, choć i premier Władimir Putin (kojarzony wcześniej z pewną brutalnością werbalną) wysłał szereg sygnałów o chęci współpracy. Wrześniowa wizyta Siergieja Ławrowa dopełniła, przynajmniej w relacjach rosyjskiej prasy, wizerunku „przełomu” w polityce polsko-rosyjskiej.
Gesty płynące z Federacji posiadają zarówno charakter oficjalny – wspomniana wizyta Ławrowa, czy zakończona właśnie robocza wizyta Szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, generała Nikołaja Makarowa. Równie ważne wydają się przedsięwzięcia o charakterze z pozoru oddolnym. Wiele mówiące jest zaangażowanie specjalistów rosyjskich w działania na rzecz likwidacji skutków powodzi w Polsce i polskich pododdziałów strażackich w Rosji. Trudno sobie wyobrazić by służby mundurowe któregokolwiek kraju udawały się na misję zagraniczną bez przynajmniej życzliwej neutralności swoich rządów. Szerokim echem w Polsce odbiło się również uhonorowanie Andrzeja Wajdy za film „Katyń” Orderem Przyjaźni przez Dmitrija Miedwiediewa. Takich przykładów można by przytoczyć wiele.
Nie brakuje również zgrzytów. Przede wszystkim w Polsce negatywne wrażenie wywoływane jest przez dyskusje nad jakością współpracy prokuratury polskiej i rosyjskiej w sprawie śledztwa, dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Współgra z tym niezadowolenie rosyjskich mediów podniosłą i gorącą atmosferą świętowania 90-tej rocznicy Bitwy Warszawskiej. Polacy także mają powody do niezadowolenia – w czerwcu na oficjalnej stronie rosyjskiego ministerstwa obrony pojawiła się analiza obciążająca Polskę winą za wybuch drugiej wojny światowej.
Mimo tych napięć, bilans relacji polsko-rosyjskich wydaje się najlepszy od kilkunastu lat. Oprócz rzeczywistych wydarzeń, obraz dodatkowo budowany jest przez wyjątkowo entuzjastyczny ton mediów w obu państwach. Interesujące jest, że polskie media sprzyjające rządzącej ekipie i nowo wybranemu prezydentowi mówią właściwie tym samym tonem co „Izwiestia”, czy „Kommiersant”. Podkreśla się, że współpraca jest doskonała, a kierunek polskiej polityki zagranicznej zmienił się wyraźnie. Warto też odnotować z jednej strony pozytywną reakcję rosyjskich mediów na słowa Jarosława Kaczyńskiego dotyczące Rosji, które padały w czasie kampanii prezydenckiej, z drugiej wyraźną ulgę po wygranej Bronisława Komorowskiego. Wreszcie wystąpienie Radosława Sikorskiego z początku sierpnia, w którym między innymi poruszono kwestię małego ruchu granicznego z całym Okręgiem Królewieckim, nawet wbrew (co wątpliwe zresztą) negatywnemu stanowisku Brukseli, stanowi interesującą deklarację. O ile bowiem w retoryce poprzedniego rządu i poprzedniego prezydenta Rzeczypospolitej Unia Europejska miała stanowić gwarancję polskich interesów w przypadku negatywnej dla nich polityki Federacji Rosyjskiej, to enuncjacje MSZ rzeczywiście są zapowiedzią diametralnie różnej polityki.
W samej Moskwie decyzja o uruchomieniu „nowej jakości” w stosunkach z Polską zapadła jeszcze przed 10 kwietnia. Zewnętrznym wyrazem tego kursu była inicjatywa Władimira Putina, która doprowadziła do międzyrządowych obchodów rocznicy katyńskiej 7 kwietnia. Wpisywało się w szerszy kontekst polityki rosyjskiej, kojarzonej z prezydentem Miedwiediewem, obliczonej na poprawę wizerunku Rosji – przede wszystkim w Europie. Jak się wydaje, wśród wielu rosyjskich celów geopolitycznych dla Polski dwa mają szczególne znaczenie. Po pierwsze zapewnienie niekwestionowalności wpływów na obszarze Wspólnoty Niepodległych Państw (czy inaczej – „bliskiej zagranicy) i – po drugie – zagwarantowanie szczególnej roli Rosji w relacjach ekonomicznych z Unią (tu głównym, ale nie jedynym aspektem są kwestie energetyczne). Polska, dotychczas twardo akcentując swoje stanowisko, kwestionowała te kierunki. Demonstrując swoje poparcie dla euroatlantyckich aspiracji Gruzji oraz życzliwość dla „prozachodnich” polityków na Ukrainie, polska polityka zagraniczna stwarzała pewien kłopot dla Kremla. Oba te kierunki zostały przez Rosję skutecznie zneutralizowane. W odniesieniu do Gruzji sierpniowa wojna z 2008 roku skutecznie i – jak się wydaje – ostatecznie zablokowała ewentualne członkostwo tego kraju w NATO (tym bardziej, że zmiana ekipy w Białym Domu drastycznie zmieniła klimat dla takich aspiracji). Na Ukrainie w wyniku wyborów prezydenckich sytuacja ustabilizowała się po myśli Federacji Rosyjskiej, czego dowodem było przedłużenie układu dotyczącego Sewastopola, do, co najmniej 2042 roku. W ten sposób ewentualna „asertywna” polska polityka wschodnia została pozbawiona narzędzi.
Polskie obawy i wiarygodność stanowiska Warszawy wobec rosyjskiej polityki gazowej (głównie szło o Gazociąg Północny) zostały natomiast znacznie osłabione „wyciekającymi” kuriozalnymi warunkami negocjowanej polsko-rosyjskiej umowy gazowej. Zamieszania dopełnił fakt, iż działo się to w czasie pojawienia się informacji na temat złóż gazu łupkowego w Polsce. Nośniki informacji zaroiły się od spekulacji o różnym stopniu przystawalności do rzeczywistości. Od buńczucznych stwierdzeń o „pojawieniu się nowego mocarstwa energetycznego”, po enuncjacje całkowicie dyskredytujące i podważające ewentualne korzyści dla państwa polskiego. Umiarkowanie optymistyczne analizy zawierały natomiast ostrożne stwierdzenia, iż bezpośrednich benefitów nie należy się spodziewać w perspektywie bliższej niż 5-10 lat. W takiej sytuacji nieco zdumiewały informacje o zgodzie strony polskiej na zawarcie długoterminowej umowy gazowej z Rosją (mówiło się nawet o 30-letnim kontrakcie) na stałych warunkach. Równie zaskakujące było dyskredytowanie polskich zasobów gazu łupkowego – w szczególności na tym etapie badań – przez eminentnych polityków polskich. Wydaje się, że niewiele uczyniono by zamieszanie wokół kwestii gazowych zdyskontować na korzyść własną w negocjacjach z twardym partnerem rosyjskim.
Wracając jednak do kwestii „przełomu” w stosunkach polsko-rosyjskich. Właściwe wydaje się postawienie pytania o to, czy i co w wymiarze geopolitycznym stało się by usprawiedliwić stwierdzenia o dokonaniu głębokich przewartościowań we wzajemnych relacjach. Z perspektywy Kremla wymiar stricte polityczny prezentuje się tak dobrze jak nigdy. Właściwie nikt już nie kwestionuje rosyjskiej strefy wpływów na terenie obejmującym Wspólnotę Niepodległych Państw. W czasie wojny kaukaskiej z 2008 roku Zachód a w szczególności Unia Europejska, znajdująca się pod przewodnictwem Francji, wykazały szczególną słabość. Sygnał był wyjątkowo czytelny – trwanie geopolitycznego status quo jest dla Rosji warte decyzji o wojnie, podczas gdy Zachód ogarnięty jest duchem appeasementu. W niedawnym przecież kryzysie energetycznym na linii Moskwa-Kijów to strona ukraińska został obwiniona i uznana za prowokatora. Przestrzeń uznawana przez Federację za strategicznie ważną „bliską zagranicę” – co warto powtórzyć – została skutecznie spacyfikowana i, co więcej, ostatecznie uznana za liczących się graczy międzynarodowej sceny za wyłączną domenę rosyjską. Warto również odnotować, iż w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi Rosja zdołała uzyskać wiele (często ta jakość określana jest jako „nowe otwarcie” – cokolwiek miałoby to oznaczać). Wydaje się, że korzyści są niemal jednostronne. Dla sytuacji Polski ważne jest to, że relacje rosyjsko-amerykańskie (i w efekcie rosyjsko – natowskie) zostały przeniesione na grunt bezpośredni, bez odwoływania się strony amerykańskiej do wsparcia sojuszników z Europy, przede wszystkim Środkowej. Stąd wartość stanowiska polskiego w relacjach globalnych uległa zdecydowanej dewaluacji. To zjawisko nie mogło być dla nikogo zaskoczeniem – po nowej administracji USA można było się tego spodziewać. Warto jednak zastanowić się nad tym, czy polska polityka zagraniczna uczyniła wszystko (by nie powiedzieć cokolwiek), aby tę zmianę amerykańskiemu sojusznikowi nieco utrudnić i, przy zgodzie z twierdzeniami, iż dokonałaby się ona tak czy siak, odnieść z tego wymierne korzyści. Przypominają się tu słowa Jana Nowaka-Jeziorańskiego, że Amerykanie nieproszeni, czy niezmuszeni, niczego nie dadzą nawet najlepszym sojusznikom. Taka sytuacja, która zogniskowała się na problematyce dotyczącej tarczy antyrakietowej, w kontekście relacji polsko-rosyjskich wytworzyła wrażenie o samotności Polski i postępowaniu jej strategicznego sojusznika bez oglądania się na interesy Warszawy. Tym bardziej, że uwarunkowania wewnętrzne spowodowały, że głos znad Wisły daleki był od spójności i wyrazistości. W podobnym kontekście testem dla stosunków polsko-niemieckich była sprawa gazociągu północnego. Tu także negocjacje niemiecko-rosyjskie toczyły się bez uwzględniania stanowiska polskiego, ba – w atmosferze psujących się relacji na linii Warszawa-Berlin. Podobnie zresztą jak w przypadku tarczy, wobec „bałtyckiej rury” brak było jednolitego stanowiska strony polskiej. I wreszcie trzecie, z wymienionych (choć nie expressis verbis) w orędziu prezydenta Komorowskiego państw – Francja. Tu testem była sprawa wojny kaukaskiej. O ile rząd i parlament Rzeczypospolitej zajęły w tej kwestii raczej powściągliwe stanowisko, a część mediów propagowała nawet racje rosyjskie, to ośrodek prezydencki z Lechem Kaczyńskim na czele wykazał się dalece różną aktywnością. Ta ostatnia stanowiła potężny dysonans z akcją prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, który na potrzeby końca francuskiej prezydencji w UE odtrąbił sukces, ogłaszając, że Rosja realizuje cztery z sześciu punktów porozumienia moskiewskiego. I znów, wrażenie pozostało następujące: w asertywnej polityce wobec Rosji Polska może liczyć, co najwyżej, na wsparcie krajów nadbałtyckich.
Realny ogląd sytuacji prowadzi do następujących wniosków: w wyniku rozwoju wydarzeń w latach 2008-2010 Polska został pozbawiona narzędzi realizacji asertywnej polityki wobec Rosji, przy założeniu, iż cele polityki zagranicznej obu państw nie były kompatybilne. Ponadto sukcesy polityczne Federacji Rosyjskiej, tak w regionie „bliskiej zagranicy”, jak też w grze globalnej, powodują, że dla Polski nic właściwie nie zostało do „ugrania”. Można zatem przyjąć, iż ocena zakładająca brak punktów spornych z polityką rosyjską posiada pewne uzasadnienie. Pozostaje inną kwestią na ile takie rezultaty spowodowane były nieudolnością i zaniechaniami polskiej polityki zagranicznej, na ile zaś są wynikiem splotu czynników od Polski niezależnych.
Rosja – jak wspomniano powyżej – jeszcze przed 10 kwietnia 2010 roku zdecydowana była na „wizerunkowe” ocieplenie relacji polsko-rosyjskich. Celem takiego kursu oczywiście nie jest chęć „by Polacy pokochali Rosję”. Z perspektywy Kremla Polska nie jest czynnikiem istotnym w pozytywnym formułowaniu celów politycznych. Innymi słowy – Warszawa nie odgrywa w planach rosyjskich roli rzeczywistego czynnika wspierającego. Znacznie istotniejsza i godna uwagi była rola negatywna. Neutralizacja takiego czynnika z pewnością odbierana jest przez Rosję jako spore osiągnięcie. „Historyczne” nowe otwarcie polsko-rosyjskie, nie wpływając na ucieranie się celów politycznych w kierunku kompromisu (brak realnych podstaw – wobec osiągnięcia korzyści przez Rosję i erozję narzędzi do wykorzystania przez Polskę), ma na celu dalsze budowanie dobrego wizerunku państwa rosyjskiego, nadszarpniętego przy okazji uznania Kosowa i poważnie uszkodzonego w związku z wojną kaukaską i jej następstwami. A z perspektywy Kremla poprawa wizerunku jest z pewnością korzyścią nie do pogardzenia. Jest ona istotna w kontekście ekonomiczno-biznesowym, ale również w szerszym wymiarze politycznym. Można by – żartobliwie rzecz ujmując – powiedzieć, że wizerunkowo Rosja się europeizuje. Warto przy tym podkreślić, iż owe korzyści na kierunku polskim osiągane są przez Rosję przy wyjątkowo niskich (właściwie żadnych) nakładach. Strona polska wydaje się oczekiwać „przyjaznej atmosfery współpracy” przy wyjaśnianiu katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem oraz zauważalnych postępów w kwestii odkłamywania zbrodni katyńskiej. W obu tych sprawach zresztą (przede wszystkim w zakresie „polityki historycznej”), mimo samozadowolenia panującego nad Wisłą, postępy są mocno dyskusyjne.
Podsumowując te wielowątkowe rozważania, przychodzi stwierdzić, iż przełom rzeczywiście się dokonał, choć nie taki jak prezentuje większość mediów, nie tylko polskich zresztą. Idąc tropem Pierre’a Hassnera, który lata 2004/2005 wyznaczył jako początek nowej „ery” w stosunkach międzynarodowych, zgodzić się trzeba, że uległy one głębokim przewartościowaniom. Po roku 2008 polska polityka zagraniczna funkcjonuje w już poważnie zmienionym i wciąż dynamicznie się zmieniającym kontekście, który siłą rzeczy istotnie oddziałuje na stan relacji polsko-rosyjskich. Kurs przyjęty przez decydentów polskiego ładu politycznego wpisuje się w logikę formułowania pryncypiów tych stosunków przez pryzmat Brukseli, choć co należy zauważyć Unia Europejska jednolitej polityki wobec Rosji nie wypracowała i pewnie długo nie wypracuje. Stąd pytanie o miejsce Rzeczypospolitej w tej grze pozostaje nadal problemem aktualnym i wartym obserwacji.