Liberté! Numer XXII
W obliczu złożoności geopolitycznej struktury współczesnego świata strategia jednego worka może tylko szkodzić. Niestety, to droga najchętniej obierana, bo najłatwiejsza.
Jeffrey Sachs to postać dla Polski szczególna. Ten absolwent Harvardu jako 35-latek został doradcą ekonomicznym Solidarności i przygotowywał wstępny projekt programu transformacji polskiej gospodarki, tzw. planu Balcerowicza. Był zwolennikiem terapii szokowej, która miała na celu błyskawiczne odcięcie się od centralnie planowanej gospodarki. To Sachsowi i Balcerowiczowi w ogromnym stopniu zawdzięczamy kształt polskiej gospodarki po roku 1989, ze wszystkimi jej wadami, ale też niepodważalnymi zaletami. Ostatnie 25 lat to niezaprzeczalnie jeden z najlepszych okresów dla rozwoju polskiej ekonomii i dobrobytu w kraju, a kluczem do tego sukcesu był program reform wdrażany na przełomie lat 80. i 90. właśnie. Dlatego krytyka Sachsa nie jest prosta, jednak jego ewolucja światopoglądowa, a szczególnie spojrzenie na problematykę międzynarodową, któremu dał wyraz w czasie swojego wystąpienia na Europejskim Forum Nowych Idei, budzi szereg moich poważnych zastrzeżeń.
Dzisiejsze stanowisko Sachsa odzwierciedla modny – szczególnie w lewicujących, ale nie tylko kręgach intelektualnych – pogląd, który wywołała nieskuteczna polityka Georga W. Busha i jego ekipy „jastrzębi” w Białym Domu. Pogląd ten sprowadza się do stwierdzenia, że interwencje militarne państw zachodnich pod przywództwem USA w krajach niedemokratycznych zawsze kończą się tragicznie i sprowadzają na mieszkańców same nieszczęścia. Dlatego za wszelką cenę należy ich unikać. Ta ideologia w ogromnym stopniu przyczynia się do niekorzystnych zmian geopolitycznych na mapie świata. Sachs twierdzi: „Za każdym razem, kiedy Stany Zjednoczone mówią, że czyjś rząd musi odejść, kończy się to poważnymi kłopotami. Kiedy Stany Zjednoczone powiedziały: «Saddam Husajn musi odejść», wznieciły pożar, który objął cały region. Kiedy Stany Zjednoczone powiedziały: «Muammar Kaddafi musi odejść», skończyło się wybuchem w całej Afryce Północnej, który wciąż nie został ugaszony. A kiedy Stany Zjednoczone powiedziały: «Al-Asad musi odejść», doprowadziło to do trwającej wciąż rzezi. Problem nie powstaje tylko po drugiej stronie – to po prostu paskudny zwyczaj mojego kraju, który nie powinien decydować o tym, kto rządzi w innych państwach”. Sachs brzmi tak, jakby Saddam, Kaddafi i Al-Asad byli niemalże fantastycznymi facetami… Tymczasem podejście Sachsa jest tylko lustrzanym, ideologicznym odbiciem nieudolnej polityki Busha. Nie przynosi niczego konstruktywnego, nie analizuje sytuacji społecznej i politycznej w danym kraju, która zwykle jest o wiele bardziej skomplikowana, a daje co do zasady taką samą ideologiczną, a więc nieskuteczną odpowiedź co działania ekipy Donalda Rumsfelda i spółki. Zarówno podejście „zawsze mamy prawo do interwencji w obronie demokracji (i czynimy to)”, jak i „nie mamy prawa do interwencji” są naiwne i oderwane od prawdziwej analizy sytuacji. Sachs jednocześnie pisze, że jego kraj nie powinien decydować o tym, kto rządzi w innych państwach. Zupełnie jednak zapomina dodać, kto powinien być suwerenem i o kto powinien decydować o rządach w danym kraju. To społeczeństwo, naród jest suwerenem, a nie dyktator trzymający się władzy za pomocą rządów terroru czy siły armii. Często przecież jedynym sposobem przywrócenia zwierzchności społeczeństwu jest jakaś forma interwencji zewnętrznej. A więc z moralnego punktu widzenia interwencja w celu przywrócenia społeczeństwu możliwości samostanowienia we własnym kraju jest zdecydowanie bardziej uprawniona niż sprzyjanie lub tolerowania dyktatury, która wolę społeczeństwa skutecznie pacyfikuje. Niezwykle łatwo jest dziś krytykować amerykańską interwencję iracką. Jednak jeśli recenzent przy okazji nie zająknie się nawet o prawach człowieka, nagminnie łamach przez reżim Saddama Husajna, jeśli nie wspomina o losie prześladowanych obywateli mordowanych czy torturowanych przez funkcjonariuszy policji politycznych w Iraku również przed interwencją, to co najmniej manipuluje. Irak czy Afganistan pokazują, że naiwne przeszczepienie demokracji w zupełnie inne warunki, warunki nieuwzględniające lokalnej specyfiki religijnej, podziału religijnego na szyitów i sunnitów, podziałów narodowych czy plemiennych, między którymi konflikt jest o wiele silniejszy niż pomiędzy zwolennikami partii politycznych zachodnich demokracji, nie zdaje egzaminu. Nie oznacza to jednak, że interwencja militarna w kraju rządzonym przez zbrodniczy reżim zawsze jest zła. Do czego mógł doprowadzić izolacjonizm Stanów Zjednoczonych podczas II wojny światowej? Wojna w byłej Jugosławii, zakończona dzięki interwencji NATO, doprowadziła do powstania kilku nowych, względnie stabilnych państw, opartych w dużym stopniu na kryteriach narodowo-religijnych. Dlaczego nikt nie jest w stanie zrozumieć ani powiedzieć tego głośno, że państwa o takim kształcie narodowo-etniczno- religijnym jak Irak lub Syria mogą istnieć tylko pod dyktaturą, a ich demokratyzacja, czyli uwolnienie aspiracji poszczególnych grup, oznacza konieczność podziału państwa? To jedyna szansa na trwały pokój zarówno w Syrii, jak i w Iraku, w państwach, których granice nie powstawały w sposób naturalny, lecz na skutek dość arbitralnych decyzji mocarstw. Trwały pokój, uwzględniający aspiracje poszczególnych grup, to powinien być cel społeczności międzynarodowej. Skazywanie Syryjczyków na reżim Al-Asada, obejmujący całe terytorium kraju, do czego de facto nawołuje Sachs, powtarzając rosyjską propagandę, jest zarówno z geopolitycznego, jak i moralnego punktu widzenia nie do zaakceptowania. Jednocześnie Sachs porównuje sytuacje nieporównywalne, wkładając do jednego worka przypadki Iraku i Syrii, których geneza jest skrajnie odmienna. Niestabilność w Iraku wynika z interwencji USA, po której nie było realnego pomysłu na ułożenie sytuacji politycznej w kraju i wycofania wojsk zachodnich, natomiast niestabilność w Syrii jest efektem właśnie braku interwencji, paraliżu wynikającego z irackiej traumy Waszyngtonu.
Z drugiej strony, niezależnie od początkowych europejskich i liberalnych zachwytów nad arabską wiosną, należy zadawać racjonalne pytania: „Kto może zastąpić reżim taki jak np. Hosni Mubaraka w Egipcie?”, „Co taka zmiana będzie oznaczała dla obywateli, dla przestrzegania praw człowieka, stabilności państwa i sytuacji geopolitycznej?”, „Czy nowy, demokratycznie wybrany rząd nie będzie również dążył do szybkiego jej obalenia i ograniczenia praw obywatelskich?”. Na tej podstawie dopiero można podejmować decyzje o wsparciu dla zmian lub wspieraniu reżimu, o interwencji lub jej zaniechaniu.
Trudne do zaakceptowania wydają się również słowa Sachsa dotyczące Ukrainy, bowiem stanowią zaskakującą układankę logiczną – z jednej strony nie przyznaje się prawa do interwencji Stanom Zjednoczonym, z drugiej strony faktycznie przyznaje się je Rosji, odbierając arbitralnie niepodległemu państwu ukraińskiemu i jego społeczeństwu możliwość samostanowienia i decydowania o swojej przyszłości. Wnioski z całego wywodu Sachsa są zaskakujące – Sachs – jak się wydaje – uważa, że niedemokratyczne reżimy należy ugłaskiwać i tolerować, nawet kosztem interesów niepodległych państw. Głoszenie takich tez, szczególnie w kraju o takiej historii jak Polska, jest jak dla mnie, delikatnie rzecz ujmując, nie na miejscu.
Powtórzę – nieszczęściem kończy się zwykle podejmowanie decyzji w sprawach międzynarodowych jedynie na podstawie przesłanek ideologicznych, bez dogłębnej analizy sytuacji. Zarówno polityka z założenia interwencjonistyczna, którą USA prowadziły po 11 września 2001 r., jak i polityka z założenia wykluczająca interwencje (de facto appeasement) doprowadzają do opłakanych skutków. W skutecznej polityce międzynarodowej nie ma miejsca na ideologie Busha ani ideologię Sachsa – jest natomiast konieczność racjonalnej analizy skutków danej interwencji lub jej zaniechania, w którym prawa społeczeństwa do samostanowienia, demokracji i szanowania praw człowieka, obok stabilności struktur państwowych, bezpieczeństwa obywateli, porządku geopolitycznego, odgrywają kluczową rolę.
