Grudniowa noc, wyspa grecka, granice Unii Europejskiej. Przeraźliwe zimno. Sztormowy wiatr. Wzburzone morze.
Podczas wielogodzinnej akcji ratunkowej wraz z innymi wolontariuszami wyciągamy z wody dwunastoosobową rodzinę z Syrii. W przeciwieństwie do wielu innych tej nocy – oni jeszcze żyją. Na brzegu rodzice cucą z głębokiej hipotermii małe dzieci o sinych twarzach, podczas gdy starsze dzieci biorą na swoje ramiona mdlejących, odwodnionych dziadków. Są wycieńczeni, zmarznięci. Są głodni. W obozie żywności ledwo starcza nam dla 2,5 tysiąca ludzi. Tego miesiąca do obozu trafia 120 tysięcy. Dla nich zostaje tylko jedno jabłko. Rodzina ostrożnie dzieli je na trzynaście równych, malutkich kawałków. Dwanaście rozdziela między sobą. Trzynasty daje mi.
Przez ostatnie cztery lata mojej pracy nad konsekwencjami wojen na Bliskim Wschodzie w dziesięciu obozach dla uchodźców – od wysp greckich po pustynie Iraku – spotykałam wyczerpanych ludzi. Ludzi na skraju egzystencji szukających schronienia w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. I pomimo ich bolesnej odysei, wielokrotnie pośród nich byłam świadkiem gestów dobitnie świadczących o ich solidarności i człowieczeństwie.
Przyjrzyjmy się odzwierciedleniu tych wartości w nas, Polakach: naszej solidarności i naszemu człowieczeństwu. Wobec siebie nawzajem, i wobec innych narodów.
Podzielony wewnętrznie naród, który nie potrafi widzieć w każdym obywatelu drugiego człowieka, nigdy nie będzie wielkim narodem.
Potrzebujemy odejścia od retoryki polaryzacji, w której polityka jest grą o sumie zerowej i własne zwycięstwo oznacza unicestwienie w proch innych opcji politycznych i ich wyborców. Dostrzeżenia Polski jako Rzeczpospolitej.
Potrzebujemy naprawy głębszych więzi społecznych. Poruszenia w debacie publicznej niemodnych pytań natury moralnej. Jak sprawić by polityka była wyrazem solidarności i służby dla dobra wspólnego. Inaczej będziemy popełniać te same błędy, stawać się ofiarami agitacji i propagandy, i wpadać w sidła demagogów i szarlatanów eksploatujących nieistotne różnice.
Jeśli my, zebrani tutaj, w trosce o Polskę nie spojrzymy szczerze i samokrytycznie na siebie samych, nie zastanowimy się, czy zamiast mobilizować Polaków wokół wartości wspólnych nie nastawiamy ich przeciwko sobie w małostkowej bratobójczej walce, jeśli nie przejdziemy procesu, który po angielsku nazywamy trafnie „soul-searching”, czyli tak głębokiej analizy własnych win jakbyśmy poszukiwali straconej duszy, to prawdopodobieństwo, że jutro zwycięży populizm i nacjonalizm, jest ogromne.
Przestajemy być solidarni nie tylko wobec siebie nawzajem, ale również względem innych narodów. Niektórzy z nas tak bardzo się pogubili, że traktują izolację i odwracanie się od cierpienia innych jako powód do narodowej dumy, jednocześnie spychając Polskę w zaściankowość na międzynarodowej arenie politycznej.
Latami, setki tysięcy Polaków otrzymywało pomoc z zagranicy. W 1943 r. 116 tysięcy Polaków wyszło z ZSRR z Armią Andersa by szukać schronienia w Iranie. Uchodźcami stało się również 150 polskich sierot, których cmentarz leży dziś u stóp góry Kilimanjaro w Tanzanii.
Mimo że osobowości takie jak Lech Wałęsa heroicznie brały na siebie samych realne zagrożenia w walce o wolność, to to, że jako naród nie czuliśmy się osamotnieni w walce przeciwko komunizmowi było dla nas fundamentalnie ważne. Dziś, mamy okazję spłacić ten dług.
Jeszcze niedawno szłam opustoszałymi ulicami irackiego Mosulu, gdzie dogorywała najbardziej krwawa bitwa ostatnich dziesięcioleci. Z nieba lał się żar. Każdy krok wzbijał w gorące powietrze chmury kurzu z ruin niegdyś monumentalnego miasta. Oczami duszy widziałam Warszawę, w której bombardowaniu zginęła część mojej rodziny. Brunatna od gruzów i krwi rzeka Tygrys, jedyny ruchomy element cmentarnego krajobrazu, przepływała środkiem martwego miasta. Jak Wisła.
Bombardowania Mosulu przez koalicję zachodnią targetujące ISIS przy okazji zabiły 40.000 cywili, pozostawiając tak znajome z naszej historii zgliszcza.
Na filmach widzimy wojnę. W strefie wojennej głównie się ją słyszy. Poprzez strzały, wybuchy, krzyk i płacz. Dzieci z Mosulu potrafią rozpoznać model bombowców po ich dźwięku – bo wychowały się w ich cieniu. Gdy zamknę oczy, rozbrzmiewa mi w głowie pełen bólu głos matek, które ukryte w piwnicy śpiewają swoim niemowlętom by zagłuszyć bombardowania.
Od inwazji na Irak w 2003 roku, w której uczestniczyła Polska i która przyczyniła się do jego trwałej destabilizacji, odnotowano 1,889 samobójczych ataków terrorystycznych pochłaniających dziesiątki tysięcy irackich żyć. To średnio jeden atak co trzy dni. Przez 16 lat.
Za kilka dni wracam na Bliski Wschód. Tym razem by jako wysłannik z Polski by poprowadzić nową misję Polskiej Akcji Humanitarnej w Jemenie, gdzie od lat toczy się okrutna i zapomniana wojna, której skutkiem jest najstraszliwszy kryzys humanitarny na świecie. Wyruszam tam jako Polka i Łodzianka – bo Łódź to miasto, w którym się urodziłam i które kocham, choć trudną miłością.
Żegnając moich bliskich, chciałabym mieć nadzieję, że stawiam tym samym drobny krok na długiej drodze dążącej ku budowaniu siły Polski. By w imieniu Polek i Polaków, w Waszym imieniu, skromną służbą mojego 25-letniego serca, umysłu i rąk – wszystkim co dziś mam, a jest tego tak niewiele – starać się jak potrafię o uznanie i szacunek dla Polski wśród innych narodów.
Ponieważ wierzę, że nasza pozycja i znaczenie nie będą wynikały z wysokości murów jakie wzniesiemy, ani ilości bomb jakie wyprodukujemy, ale z naszej solidarność i człowieczeństwa okazanego innym narodom w potrzebie.
I być może kiedyś znów to my będziemy wołać o pomoc. Warto by nam wtedy tej pomocy udzielono, a nie wywracano nasze łodzie. Ale na to musimy zasłużyć. Pamiętajmy, że człowieczeństwo i solidarność to cecha społeczeństw twardych i mocnych, a nie oznaka naszej słabości. Biada społeczeństwu, w którym wartości te zostaną zapomniane w imię władzy, dewocji i konformizmu.
Setki kilometrów stąd jest dziś człowiek, który cierpi i ginie. Nastoletni chłopiec ze zdeformowaną od tortur twarzą, który uśmiecha się przez łzy, pokazując mi wypłowiałe zdjęcie swoich roześmianych, smaganych słońcem braci. Zgwałconych i rozstrzelanych w Syrii, podczas gdy on przeżył tracąc przytomność z bólu i uchodząc za trupa. Niemowlę, które zamarznie tej zimy na smierć w obozie dla uchodźców u bram Europy, takie jak te, które znaleźliśmy śpiące na zawsze na lodowatej greckiej ziemi w Nowy Rok. Odwracając się plecami od ich gehenny i wyciągniętych ramion musimy mieć pełną świadomość tego, że mamy krew na rękach.
Pamiętajmy, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Potem – jesteśmy Polakami. Potem – możemy być chrześcijanami.
Zarówno zagrożenie głębokimi podziałami wewnątrz naszego państwa, jak i wołanie o ratunek ludzi pokonujących pustynie, góry, i wreszcie śmiercionośne morze, widząc w Europie mekkę wolności i bezpieczeństwa, są sprawdzianem naszej solidarności i naszego człowieczeństwa. Sprawdzianem naszego charakteru i naszej siły. Zdajmy ten sprawdzian mądrze. Tak zwyciężają demokracje.
Tekst został wygłoszony przez Aleksandrę K. Wiśniewską podczas Igrzysk Wolności 2019.
