Nie cierpię faszystów, ich nadęcia i przekonania o jedynie słusznej prawdzie ,jaką głoszą. Nie cierpię brunatnych koszul, łysych głów, kompleksów i przemocy wpisanej w myślenie o świecie. Nie cierpię przekonania o wyższości jednego narodu nad innymi, rasy lepszej od innej. Nie cierpię homofobów, ksenofobów i wszelkich innych „fobów”.
Wspomnienie gett ławkowych na polskich uniwersytetach, przedwojennych marszy ONR połączonych z zastraszaniem i agresją wobec obywateli polskich – Żydów, szmalcowników czasu okupacji, czystki 68 roku – budzi we mnie wstręt i wstyd.
Czy to oznacza że tak jak ja mają myśleć wszyscy? Oczywiście, gdyby tak było, świat wydałby mi się zdecydowanie piękniejszy, choć zapewne nieco nudny. Ale to rozważania teoretyczne.
Prawda jest taka, że jesteśmy w swoich myślach i czynach wielobarwni – czerwoni, zieloni, niebiescy brunatni w końcu. Gdybym wybierać miał kolor ścian w swoim domu, na pewno nie wybrał bym z palety brunatnego, co nie oznacza że ktoś o innym guście swoich ścian tak nie pomaluje.
Znakomitym pomysłem Gazety Wyborczej na reakcję wobec brunatnej manifestacji organizowanej przez ONR z okazji 11 listopada był pomysł wygwizdania narodowców. Społeczeństwo przeciwne w swojej znakomitej większości brunatnej wizji świata powinno zamanifestować swój sprzeciw. To zdrowy i naturalny odruch – pokazać – oni, oenerowcy są marginesem, my Polacy nie jesteśmy tacy jak oni.
Naturalnym miejscem dla człowieka o moich poglądach było to z gwizdkiem – z racji które opisałem wyżej. Na początku , ale po godzinie – miałbym już wątpliwości.
Uczestnicy kontrmanifestacji nie okazali się wystarczająco odpowiedzialni. Przyjęli antydemokratyczne zasady gry, starając się uniemożliwić legalną demonstrację poglądów ONR.
Poważnie traktuję powiedzenie przypisywane Voltaire’owi: „Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”. To fundamentalna zasada dla każdego liberała i demokraty. Mogę nienawidzić poglądów faszystów – ale jeśli będę im zakazywał ich posiadania, stanę się totalitarny jak oni. Tacy stali się ci, którzy mają za złe władzom Warszawy wydanie zgody na tą demonstrację. Tacy stali się ci, którzy przemocą chcieli ją uniemożliwić.
Przewagą liberalnej demokracji nad każdym bardziej autorytarnym czy totalitarnym systemem jest możliwość swobody myśli, wypowiedzi, wyznania i sposobu życia – i koegzystencji różnych postaw w ramach tego samego systemu. Przyjęcie takiego założenia wyklucza przemoc w życiu publicznym. W systemach totalitarnych – faszystowskich, komunistycznych – obowiązuje jedyny słuszny światopogląd a wszelkie odstępstwa są bardziej bądź mniej represjonowane przez aparat państwa. W demokracji wolno głosić przeróżne poglądy – ale żaden, nawet ten którego wyznawcy wygrywają wybory nie staje się obowiązującym wszystkich.
W demokratycznym państwie prawnym karalne są czyny a nie myśli i słowa. Władze publiczne miałyby pełne prawo interweniować jeśli ONR-owcy czynem naruszyliby prawo – nie ma prawa zakazywać im demonstrowania poglądów, tak jak nie miał do tego prawa swego czasu Lech Kaczyński uniemożliwiając legalną paradę równości.
Nie mam wątpliwości że ONR to chłopcy o paskudnych poglądach – zapewne oni to samo myślą o mnie. Ale nie przyjmuję ich zasad gry – tak jak ja i każdy z obywateli Rzeczpospolitej mają prawo mieć poglądy i wyrażać je. Każdy te poglądy może skrytykować, nikt ich nie może mocą aparatu państwowego czy przemocą ulicy zabronić. Broniąc demokracji i jej wartości – nie możemy stosować środków z zasobów totalitarnych. Nawet, jeśli mamy na to wielką ochotę.