Poszczególne przypadki relacji finansowych stają się przysłowiowym gwoździem do trumny, szczególnie w sytuacji, gdy Kościół boryka się też z innymi problemami. Ludzie patrzą na finansowanie Kościoła także poprzez pryzmat innych afer.
Relacje państwo – Kościół stanowią stały temat debaty politycznej. Jednocześnie, od kilku lat mamy do czynienia z postępującym upolitycznieniem Kościoła. Wynika to również z faktu, że część społeczeństwa ma do niego dość negatywne nastawienie: z jednej strony słyszy się o różnych nadużyciach, a z drugiej wielu dostrzega uprzywilejowaną pozycję Kościoła w Polsce. Do tego dochodzą przypadki nieodpowiedniego korzystania z publicznych pieniędzy przez duchownych, a także kwestie obnoszenia się z bogactwem, również dość powszechnie dostrzegane przez społeczeństwo. Dostrzegane, a jednocześnie drażniące. Finanse Kościoła w Polsce wymagają przy tym dokładnej analizy, a także monitorowania przepływów, jakie dokonują się na linii sojuszu tronu i ołtarza.
Co interesujące, spora część zarzutów wobec Kościoła, które są związane z pieniędzmi, często nie jest poparta dokładnymi danymi, zwłaszcza gdy idzie o zarzut „mitycznego bogactwa” Kościoła. Ale to „bogactwo” jest za to mocno artykułowane w mediach, co z kolei ma swoje źródło w emocjonalnym odbiorze tego problemu. Jeśli gdzieś pojawia się temat pieniędzy i Kościoła, to reakcja ludzi jest najczęściej negatywna. Być może w ogóle w mediach widzimy wszystko na zasadzie skrajności: pokazywana jest rzeczywistość, która jest czarna lub biała, bez odcieni szarości. Na pewno obecnie, za czasów rządu PiS, fatalne wrażenie, by nie rzec czarny PR, robią jeszcze znaczne kwoty przekazywane na Kościół i to, kto je dostaje. Przykładem może być tu ciągłe dofinansowywanie dzieł ojca Rydzyka niemal przez wszystkie ministerstwa.
Takie przypadki finansowania w przyszłości utrudnią wypracowanie racjonalnych relacji między państwem i Kościołem w obszarze finansowym. Poszczególne przypadki relacji finansowych stają się przysłowiowym gwoździem do trumny, szczególnie w sytuacji, gdy Kościół boryka się też z innymi problemami. Ludzie patrzą na finansowanie Kościoła także poprzez pryzmat innych afer. Teraz mamy „willa+”, naciągane wnioski do NCBR i tak dalej. Tymczasem w owych relacjach czy przepływach finansowych społeczeństwo razi przede wszystkim brak transparentności. Ta jest pierwszym warunkiem funkcjonowania państwa. Co więcej, nowoczesne państwa i demokracje również opierają swoje relacje z Kościołami na polityce podatkowej czy wsparciu finansowym, ale robią to zawsze na przejrzystych zasadach i pod społeczną kontrolą. Nie zaś tak, mówiąc wprost, że jeden znajomy zakonnik czy biskup zbija fortunę dzięki swoim układom z polityką.
Od lat wśród kwestii szeroko dyskutowanych jest problem Funduszu Kościelnego. Warto przypomnieć, że jest on elementem budżetu państwa, jest co roku rewaloryzowany i uchwalany przez parlament. Aktualnie to 200 milionów złotych, które w sposób bezpośredni wspierają Kościół. I choć możemy wyobrazić sobie inne formy tego wsparcia – o których za chwilę – to póki co trzymajmy się faktów. Te 200 milionów złotych przeznaczonych na cały Kościół razi zdecydowanie mniej niż 300 milionów przyznanych na różnoraką działalność ojca Tadeusza Rydzyka. Tu chwieje się wspomniana zasada transparentności. Dziś nie wiemy, jakimi kanałami i w jakiej wysokości płyną do Kościoła lub kościelnych instytucji dotacje czy dopłaty. Nie znamy nawet ostatecznej skali przekazanych gruntów, choć Kościół za grunty rolne dostaje konkretne i bardzo precyzyjnie wyliczone dopłaty, podobnie jak wszyscy inni właściciele gruntów rolnych. Do tego dochodzą inne nieruchomości pozostające w gestii Kościoła, a także takie operacje jak słynna działka Morawieckiego, którą przecież kupił od jednego z wrocławskich proboszczów. Dziś wiemy, że na tych gruntach ktoś zarobił i bynajmniej nie był to Kościół. Takich niejasnych sytuacji jest więcej i widać, że nawet pobieżne ich podsumowanie daje sumę przekraczającą wielkość Funduszu Kościelnego. Dlatego uważam, że dyskusji o Funduszu Kościelnym i tych 200 milionach nadaje się zbyt duże znaczenie.
Możemy przyjrzeć się tym 200 milionom, które z perspektywy całych finansów publicznych nie stanowią jakiejś zawrotnej kwoty. Budżet wydaje teraz ponad 670 miliardów (czyli 3350 Funduszy Kościelnych). Do tego dochodzą też fundusze pozabudżetowe. Cały sektor finansów publicznych to już grubo ponad 1,6 biliona złotych, czyli 1600 miliardów złotych. Fundusz Kościelny to zatem nieco ponad 1 promil całych wydatków z finansów publicznych. Także te 200 milionów rocznie w 1600 miliardach nie jest, wydaje się, ogromną kwotą. Sam podatek VAT przynosi 200 miliardów, zatem to też nie robi na nikim, kto się zajmuje finansami państwa, jakiegoś piorunującego wrażenia. Są i inne kwoty, dużo bardziej działające na wyobraźnię – na przykład fakt, że to się dzieli na około 10 tysięcy parafii, ponad 32 tysiące księży i kolejne tysiące zakonników i zakonnic. To właśnie pokazuje nieadekwatność skrajnej retoryki wobec tego Funduszu: mamy 200 milionów na 10 tysięcy parafii versus 300 milionów na jednego zakonnika; czy ostatnio: dotacja NCBR na kwotę 123 milionów dla jednej firmy kolegi. Rozmawiając o finansowaniu Kościoła powinniśmy zachowywać odpowiednie proporcje, ale też dodawać kolejne – często dużo bardziej dyskusyjne – kwoty, które przekazywane są Kościołowi w innych obszarach. Wiemy, że kapelanów w służbie więziennej jest 180, w zakładach poprawczych i schroniskach dla nieletnich pracuje kolejnych 30. Sporo jest także zatrudnionych w służbie zdrowia: są kapelani w szpitalach, choć tu trzeba brać pod uwagę fakt, że są szpitale samorządowe i podlegające Ministerstwu Zdrowia. W pierwszym przypadku będzie to kilkuset, a w drugim (opłacanych przez MZ) – 79 etatów. Do tego mamy kapelanów zatrudnionych w wojsku, nie tylko katolickich, ale też prawosławnych i ewangelickich, choć Kościół katolicki ma ich 120, a pozostałe dwa inne wyznania po kilku lub najwyżej kilkunastu. Jeszcze jest taki michałek jak Krajowa Administracja Skarbowa, która opłaca 9 kapelanów.
Jak dodamy do tego księży katechetów, uczących w szkołach, czyli jakieś 7 tysięcy etatów, to zamkniemy temat finansowania pracy duszpasterskiej z budżetu państwa. Tylko, że na to nie idzie tych 200 milionów z Funduszu Kościelnego, ale blisko 2 miliardy, które wypłacają instytucje, które tych ludzi zatrudniają. To kolejne, ogromne przecież kwoty, stanowiące wynagrodzenia za konkretną pracę. Jasne, widzimy, że Fundusz Kościelny nie odgrywa zbyt dużej roli w finansach Kościoła. Jest traktowany przez Kościół jako swoisty dodatek do jego stanu posiadania, a zresztą 80% tych pieniędzy trafia z powrotem do państwa w postaci składki emerytalnej i zdrowotnej ubezpieczanych duchownych. Znacznie więcej pieniędzy płynie do Kościoła z innych źródeł. I tych uznaniowych, zależnych od polityków, i tych stałych, jak dopłaty unijne. Jak ostatnio wyliczyli dziennikarze z kilku europejskich gazet, w latach 2015–2020 w postaci unijnych dopłat ponad 2,5 tysiąca parafii otrzymało łącznie ponad 163 miliony euro! Kolejne miliony trafiły do klasztorów i Caritas. Są także inne środki wykorzystywane przez Kościół, które pochodzą z różnych funduszy i programów unijnych. A przecież to nie obejmuje różnych „cichych” dotacji, jakie płynęły do Kościoła za czasów PiS, zresztą z bardzo różnych stron, od ministerstw po jakieś drobne fundusze przekazywane lokalnie tam, gdzie rządzi PiS.
Tym samym dochodzimy do tego samego postulatu: najważniejsze jest to, żeby finansowanie Kościoła było przejrzyste i żeby przyjęte przez polityków reguły były ustalone na zasadzie konsensusu społecznego. Można mieć różne opinie na temat roli, jaką odgrywa dziś Kościół w Polsce, ale trzeba też jasno powiedzieć, że Kościół realizuje cele społeczne czy edukacyjne, którymi w innym przypadku musiałoby się zająć państwo czy samorząd. Kościół nie działa przecież w próżni, a w takich obszarach jak edukacja, działalność charytatywna czy nawet pomoc społeczna jest ważnym partnerem państwa. Mówi o tym nawet Konstytucja.
Jednak gdziekolwiek nie spojrzymy, to w nowoczesnych państwach wszędzie podstawę stanowi zasada transparentności w relacji państwo-Kościół. Oznacza to, na przykład, rozliczanie się przez Kościół z otrzymanych funduszy publicznych. W wielu krajach praktyka istnienia takich rozliczeń jest ustawiona na innym poziomie. Mówiąc wprost: tam nie trzeba robić dziennikarskich śledztw czy domyślać się, na co poszły publiczne pieniądze. Po prostu wszystko jest dokładnie raportowane i rozliczane. W Niemczech czy Austrii podatek kościelny jest rozliczany po prostu przez urząd skarbowy. Nie są to małe kwoty, bo dla przykładu w Niemczech sięgają 13 miliardów euro. Kirchensteuer jest rodzajem stabilizacji. Najlepszym i zarazem najbardziej demokratycznym rozwiązaniem jest chyba jednak odpis podatkowy, czyli dobrowolna kontrybucja na rzecz wybranej wspólnoty religijnej. I właśnie ta dobrowolność, obok transparentności, stanowi drugą istotną podstawę tych relacji. Żaden przymus, żadne twarde zobowiązania państwa wobec Kościoła nie mogą mieć miejsca.
Potrzebny jest zatem system uwzględniający jakiś rodzaj zadeklarowanego przez wiernych podatku, być może bliższy rozwiązaniu z Niemiec czy Austrii, gdzie mamy de facto podatek kościelny, albo z Hiszpanii, Włoch czy Węgier, gdzie funkcjonuje tak zwany odpis podatkowy na Kościół. To dwa dominujące dziś w Unii Europejskiej rozwiązania. To, co łączy te rozwiązania, to wyeliminowanie różnego rodzaju szarej strefy związanej z pieniędzmi w Kościele. Wszelkie rozwiązania oparte na odpisie czy podatku mają przynajmniej dwie korzyści – po pierwsze mocniejsze wsparcie Kościoła w miarę rozwoju ekonomicznego kraju, bo – wiadomo – im bogatsze społeczeństwo, tym więcej oddaje w podatkach. A po drugie – Kościół nie musi się układać z żadną władzą. Zyskuje niezależność także w wymiarze ekonomicznym – nieważne, czy rządzi prawica czy lewica.
W Polsce były pomysły na zastąpienie Funduszu Kościelnego, opracowywali je wspólnie minister Michał Boni i kardynał Kazimierz Nycz. Chodziło o odpis na poziomie 0,8%. Takie rozwiązanie byłoby nie tylko trwalsze, ale i bardziej przyszłościowe. Dawałoby Kościołowi stabilizację, a nawet – w dłuższej perspektywie – stałość wpływów i trwałość finansowania na lata. Były estymacje rozwiązania przygotowanego przez komisję „Nycz i Boni”. Mówiło się, że w pierwszych latach to mogłoby być ok. 400–500 milionów złotych, a docelowo nawet do 800 milionów czy wręcz około miliarda złotych, gdyby podatnicy podeszli do tego odpisu jak do 1,5% na rzecz NGO. Przy czym zaznaczmy, że to estymacja przy odpisie 0,8%. To pokazuje, że jest to mniej więcej połowa tej kwoty, którą dzisiaj otrzymuje Kościół łącznie z Funduszem Kościelnym. To w sumie kwota niebagatelna. A tak mamy sytuację, w której po wyborach można spodziewać się czegoś nowego i raczej bardziej bolesnego dla Kościoła. Szkoda, że tamto rozwiązanie „Boni – Nycz” nie weszło w życie. Bo takie stabilne źródło finansowania, jawne i demokratyczne, bo każdy decyduje w swoim zeznaniu podatkowym, czy chce wspierać Kościół czy nie, istnieje w wielu krajach i nigdzie ono Kościołowi nie zaszkodziło. Oczywiście to nie wyklucza dofinansowywania różnych projektów i przedsięwzięć wykraczających poza religijną działalność Kościoła na zasadach ogólnych, jak w przypadku innych instytucji czy NGO.
Poza przejrzystością i dobrowolnością jest jeszcze trzeci aspekt relacji państwo – Kościół. Mowa tu o akceptacji przez obie zainteresowane strony tego, że nowe rozwiązanie będzie obowiązywało długoterminowo. Nie może być zmieniane co kadencję. najgorzej Kościołowi przysłuży się trwanie dalej w modelu opartym na braku przejrzystości, ale za to działającym według zasady „zawsze się jakoś dogadamy”. To raczej droga do rodzaju uwłaszczenia na układach przez jednych a nie zagwarantowanie czegoś całemu Kościołowi. Nic bardziej nie szkodzi Kościołowi niż dotacje dla Rydzyka czy wpłaty z różnych instytucji i firm państwowych na zaprzyjaźnione kościelne instytucje. Ani to dobre, ani sprawiedliwe. Obawiam się, że jeżeli Kościół sam będzie odwlekał tę reformę dotyczącą zasad, na jakich ma być finansowany przez państwo, to nagle zostanie z garstką wiernych dających na tacę. I wtedy będzie dopiero problem.
Zachęcam zatem do szerszego spojrzenia na temat pieniędzy w Kościele i pieniędzy Kościoła. Tu nie chodzi tylko o wzięcie gotowego modelu w stylu podatku kościelnego z Niemiec czy otrzymywania pieniędzy z budżetu państwa, jak to jest w niektórych krajach protestanckich. Będę powtarzał bez końca: każde stałe rozwiązanie jest lepsze, zamiast takich dziwnych, nie do końca wyjaśnionych dotacji jednorazowych.
*IFP będzie koordynował działania w kampanii „Obywatelski Rzecznik Przejrzystości Finansów Publicznych”, będziemy Państwa informować o kolejnych aktywnościach i wydarzeniach.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności 2023 „Punkt zwrotny”! 15-17.09.2023, EC1 w Łodzi. Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: https://igrzyskawolnosci.pl/