W ostatnich dniach Unii Europejskiej udaje się mówić wspólnym głosem – wydaje się zjednoczona, a nawet przejawiająca tożsamość i wizje świata, którego chce bronić. Wątpliwe jest jednak, czy taki stan rzeczy utrzyma się kiedy “wspólny wróg” zejdzie z pierwszych stron gazet. Powodem jest niewystarczające zaangażowanie w budowę wspólnej tożsamości europejskiej.
Reakcja Unii na rosyjską agresję wobec Ukrainy nie była od początku jednolita i zdecydowana. Wizje odpowiedzi stanowczych ścierały się z tymi bardziej stonowanymi prezentowanymi m.in. przez Włochy i Niemcy. Jednak już w pierwszych dniach po rozpoczęciu inwazji Unia osiągnęła ważne porozumienia. Głosowania i pakiety sankcji stały się głównymi punktami agend europejskich polityków. Rosyjskie banki zostały odłączone od systemu SWIFT. UE jako organizacja po raz pierwszy w historii zdecydowała się wysłać broń dla atakowanego państwa. Na pomoc ukraińskim uchodźcom został przygotowany pakiet 500 milionów euro. Putinowskie macki w Europie są odcinane w bezprecedensowy sposób. Wstrzymany został Nord Stream II, zamrażane są majątki rosyjskich oligarchów. Potencjalna możliwość dołączenia Ukrainy do UE została – przynajmniej w symbolicznej formie – poparta podczas głosowania w Parlamencie Europejskim. Odbywa się to bez sporów charakterystycznych dla nawet najmniejszych zmian struktury unijnej. Na dalszy plan schodzą konflikty o fundusze. To niesprzyjający czas dla głosów eurosceptycznych. Obywatele w całej Unii organizują pomoc i solidaryzują się z Ukrainą. Po kilkunastu dniach inwazji Unia zdaje się być zjednoczona najmocniej od lat.
I trudno się dziwić. Już w opublikowanym w 2017 raporcie analitycy z Fundacji Roberta Schumana oceniali, że to właśnie wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia związane z bezpieczeństwem mogą okazać się ważnym czynnikiem wzmacniającym poczucie przynależenia do Wspólnoty Europejskiej. Tak było przecież i w 2015 roku, gdy po fali zamachów terrorystycznych Unia przeżywała moment silnej solidarności, jednak niedługo później ogarnęła ją wewnętrzna polaryzacja, którą wywołał temat polityki migracyjnej.
Czy obecne zjednoczenie zbudowane w poczuciu zagrożenia nie stanie się równie nietrwałe? Wcześniej czy później wojna zacznie znikać z pierwszych stron gazet. Kraje wspólnoty staną przed trudnymi decyzjami dotyczącymi nowej polityki energetycznej, migracyjnej czy międzynarodowej. Gdy nałożone na Rosję sankcje odbiją się również na europejskich gospodarkach, silniej zaczną być słyszalne głosy eurosceptyczne. Codzienne spory wrócą przypominając, że unijne więzy tożsamościowe czy obywatelskie potrzebują wzmocnienia, aby “wspólny głos” wybrzmiewał długofalowo, również w obliczu wewnętrznych kryzysów.
Jeszcze kilka tygodni temu trudno byłoby doszukać się oznak trwałej europejskiej tożsamości. Takiej, która byłaby siłą integrującą w czasach pokoju czyli w sytuacji gdy wspólny wróg nie istnieje. To wymagałoby stworzenia przez Unię wspólnej narracji zdolnej do przekonania obywateli i obywatelek Unii, że uczestniczą w czymś znacznie większym niż tylko instytucjonalnym projekcie wspólnych komisji, wykładni prawnych i Banku Centralnego. I nie wystarczą tutaj Erasmus, otwarte granice i darmowy roaming w ramach państw członkowskich. Choćby dlatego, że jest to oferta, która oddziałuje głównie na “mobilną” elitę jak zauważa Koen Leanerts, prezes Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Są to młodzi absolwenci wchodzący na rynek pracy czy biznesmeni, a nie ci, którzy są bardziej przywiązani do swoich wspólnot lokalnych, bądź od nich zależni. Dla nich tożsamość europejska pozostaje abstrakcją, której echo odbija się od szyldów “Sfinansowane z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego”.
Te tożsamościowe rozważania to nie tylko jeden z efektów globalizacji, czy politycznego rozrostu Unii. Przeciwnie, stanowią one odwieczny dylemat organizacji, która u swych podstaw pielęgnuje piękną, choć dość paradoksalną wizję “zjednoczenia w różnorodności”. Jej paradoks polega na próbie pielęgnowania środka rozrywanego przez energię polarnych biegunów: globalności z jednej i lokalności z drugiej, państw narodowych z ponadnarodową wspólnotą, społeczności z partykularnością. W swych pluralistycznych założeniach, Unia jako wspólnota państw próbuje balansować pomiędzy budową projektu wspólnego – multikulturowego, liberalnego, sekularnego i demokratycznego, a zachowaniem partykularności projektów indywidualnych: polskiego, francuskiego, czy niemieckiego. To, który z tych projektów – wspólny, czy fragmentaryczny – wybierają obywatele i obywatelki wspólnoty zależy w dużej mierze od tego, jak silnie identyfikują się z tożsamością, którą każdy z tych projektów proponuje.
Taka europejska narracja istniała zresztą wcześniej i była jednym z powodów, które umożliwiły ekspansję Unii w pierwszych dekadach jej istnienia oraz po upadku Związku Radzieckiego. Unia po wojnie jednoczyła jako projekt, który miał zabezpieczyć pokój na starym kontynencie. Integracja ekonomiczna była ku temu po prostu dobrym narzędziem. Widzimy jak daleko zaszła: od Wspólnoty Węgla i Stali, poprzez wspólną walutę, fundusze odbudowy aż do stworzenia (jako UE) jednej z trzech największych gospodarek świata.
Towarzyszyła jej nieodłącznie także integracja polityczna: “projekt pokoju” stawał się “projektem władzy”. Ta transformacja nie szła jednak w parze z ewolucją tożsamości, która dotrzymałaby tempa rozrastającej się politycznie wspólnocie. Pomimo coraz większej ilości instytucjonalnych połączeń, nie wytworzyło się wyraźne europejskie “my”. W epoce integrujących się rynków i zanikającego widma wojny, wspólnotowa tożsamość, która miała na celu utrzymanie pokoju za wszelką cenę, przestała poruszać wyobraźnię i rozmyła się. Na jej miejscu nie pojawił się wystarczająco godny następca. Struktury wspólnoty politycznej i ekonomicznej są masywne, ale brakuje im fundamentu tożsamości, poczucia się częścią jednego polis, wspólnego “projektu europejskiego”. Jean Monnet, jeden z ojców założycieli UE komentował: „Gdybym mógł zacząć od początku, zacząłbym od kultury”. Kultura, o której mówił, to utożsamienie się nie tylko ze wspólnymi interesami, lecz także historią, wartościami i celami obywateli z innych zakątków wspólnoty niż nasz.
Co zmieniło się od czasów wypowiedzi Monneta? Tożsamościowe deficyty nie zostały znacząco uzupełnione i dalej stanowią brak w repertuarze tych, którzy kontynuują misję europejskiej integracji. Ósmego dnia inwazji na Ukrainę, Josep Borrell, Wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, obrazował zjednoczenie UE w obliczu konfliktu odwołując się do… Next Generation EU – pakietu 750 miliardów euro na post-covidową odbudowę. Jeśli nasi nowi protagoniści tacy jak Borrell nie znajdą w swoim arsenale narracji tożsamościowej o większym powabie i sile przekonywania niż ta ekonomiczna lub instytucjonalna, to coraz trudniej będzie im utrzymać spójność rozrastającej się Unii. Zaangażowanie w jej rozbudowę i ochronę wartości powinno wynikać przede wszystkim z poczucia przynależności do społeczeństwa obywatelskiego i wspólnoty, a nie samych zapisów traktatów akcesyjnych czy materialnych korzyści.
Ten tożsamościowy niedobór nie jest zwykłym niedociągnięciem – jego konsekwencje są ogromne i stanowią powód wielu wewnętrznych unijnych sporów. Rola tożsamości Unii musi stać się ważną częścią demokratycznej narracji, która będzie dążyła do integracji krajów członkowskich w ramach pluralistycznego i ponadnarodowego projektu. W przeciwnym razie górę wezmą konkurencyjne projekty tożsamościowe – te z bieguna narodowego, izolacjonistycznego i partykularnego, które u swoich założeń sprzeczne są z wizją Europy jako Unii Europejskiej.
Nieprzypadkowe są wątki o potrzebie powrotu czy ochrony “cywilizacji łacińskiej” bądź “chrześcijańskiej Europy wartości” obecne w dyskursach wielu eurosceptycznych partii w Polsce, Francji, Rumunii, czy na Węgrzech. Nie są one prostą negacją Europy jako wspólnoty, tylko, jak twierdzą eurosceptycy, prezentacją innego pomysłu na jej funkcjonowanie. Chodzi o skonstruowanie tożsamości w oparciu o wartości odmienne od unijnego pluralizmu, multikulturowości czy liberalizmu, które dla lidera Fideszu stanowią podwaliny “homo brusselicus” i prowadzą do wyparcia wszelkich narodowych, religijnych czy kulturowych tożsamości. W ową konkurencyjną narrację wpisany jest nacjonalizm, ksenofobia i podważanie demokratycznych instytucji. Nie powinniśmy więc patrzeć na eurosceptyczne propozycje jak na alternatywny sposób integracji Europy.
Niemniej jednak polityczna gleba, na którą spadają słowa Orbána, jest bardzo żyzna. Atrakcyjność jego dyskursu świadczy o tym, że pro-unijna, pluralistyczna i liberalna tożsamość nie dociera, albo w obecnym kształcie nie jest w stanie przekonać, części obywateli Unii. Jednak czy należy się temu dziwić? Jeżeli kulturowe i społeczne programy unijne, które tę tożsamość budują to wspomniany wcześniej Erasmus czy darmowe bilety na kolej w ramach Discover EU, to ich beneficjentami będą prawdopodobnie ci już “mobilni”, do tej tożsamości przekonani. Reszta pozostaje w znacznym stopniu zaniedbana. I to do tej grupy dociera ze swym przekazem Orbán.
To zaniedbanie może mieć poważne konsekwencje. Nie powinno uspokajać nas potwierdzane wielokrotnie badaniami poparcie Polaków dla członkostwa w UE. Pytanie bowiem nie brzmi “czy” ale “dlaczego” chcemy być w Unii. A wiemy, że polskie motywacje związane są przede wszystkim z ekonomicznymi i strategicznymi przesłankami. Nie zaś z kulturowym, bądź tożsamościowym uzasadnieniem, które można by ująć w słowach: jesteśmy w Unii, bo czujemy, że to w niej jest nasz dom. Uzasadniona wydaje się być obawa o to, że nasze motywacje mogą okazać się kruche. Co będzie gdy Polska przestanie być beneficjentem netto unijnych funduszy? Poparcie dla naszego członkostwa w UE może zacząć topnieć jeśli nie będzie zbudowane na fundamencie głębszym – tożsamościowym.
Dziś areną, na której odbywa się walka o unijną tożsamość, są między innymi sale sądowe. Polski Trybunał Konstytucyjny oskarża Unię o promowanie “coraz ściślejszego związku między narodami Europy” i odbieranie państwom suwerenności. Tym samym – pośrednio – pozbawiając możliwości samostanowienia o tożsamości. Jest to jeszcze bardziej widoczne w sporze Luxemburga z Budapesztem. Odwołując się od decyzji o przyjęciu uchodźców, węgierski trybunał już w 2017 wprost bronił “konstytucyjnej tożsamości” stawiając ją w kontrze do tej europejskiej. Fakt, że państwa członkowskie używają takiego języka pokazuje, że temat tożsamości europejskiej to nie tylko abstrakcyjny twór, na którego krystalizację czekają akademicy, ale konkretne narzędzie, używane do zdefiniowania naszej postawy wobec wspólnoty europejskiej.
Kwestia kulejącej tożsamości UE jest nie tylko przyczyną eurosceptycyzmów czy tłem sporów prawnych, ale też ważnym, brakującym elementem w arsenale nawet tych najbardziej zaangażowanych w tworzenie unijnej układanki. Tylko poprzez przyznanie, że europejski projekt tożsamościowy jest dla nas ważny i pożądany oraz że dotychczasowe wysiłki były niewystarczające, możemy zacząć myśleć o tworzeniu europejskiej tożsamości na miarę wyzwań, które czekają nas w nadchodzących latach.
Autor zdjęcia: Daniele Franchi
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl