Polak katolik w XXI wieku nie musi być neoendekiem, lefebrystą, prawicowcem, konserwatystą . Może też być chadekiem, a nawet, szczęść Boże, liberałem.
Idea Polaka katolika ma przeszłość bogatą, chlubną i niechlubną. Była głównie produktem sytuacji po rozbiorach, kiedy państwa zaborcze wdrażały swoją politykę konsolidacji władzy nad nowymi terytoriami. W odruchu obronnym przed wynarodowieniem ówczesny Kościół i elity odpowiedziały hasłem polskość = katolicyzm. Tak Polak miał się odróżniać od zaborcy prawosławnego lub protestanta. Hasło miało więc pozytywną, żywą i zrozumiałą treść, było skutecznym środkiem wojny kulturowej.
Po odrodzeniu Polski suwerennej w 1918 r. zaczęło nabierać treści dwuznacznej. W Polsce z dominującym żywiołem polskim, lecz wieloetnicznej i na tym tle skonfliktowanej, utożsamianie polskości z katolicyzmem dolewało oliwy do ognia. Państwo polskie postrzegane było, zwłaszcza pod koniec drugiej republiki, jako strona w konfliktach mniejszości z większością, a nie jako arbiter. W latach trzydziestych, kiedy rządzący obóz sanacyjny zbliżał się niebezpiecznie do radykalnych polskich nacjonalistów, zbicie polskości z katolicyzmem potęgowało poczucie wyobcowania i wykluczenia w obywatelach RP nie będących etnicznymi Polakami i katolikami.
Polak katolik z idei obronnej przekształcił się w ideę konfrontacyjną. Powstawało wrażenie, że jej wyznawcy odrzucają jagiellońską ideę wspólnoty wieloetnicznej i wielokulturowej, której służył jeszcze Józef Piłsudski. Polski nacjonalizm zamykał się w sobie w poczuciu fałszywej dumy (czego boleśnie dowiodła klęska wrześniowa 1939 r.) i wyższości. Polak katolik został poddany próbie podwójnej okupacji, niemieckiej i radzieckiej, Bilans tej próby, przyznajmy, że bardzo ciężkiej, wypadł niejednoznacznie. Przedwojenni nacjonaliści ratowali Żydów, których przed wrześniem zwalczali politycznie, ekonomicznie i fizycznie. Ratowali, niekiedy za cenę własnego życia, ale nie wyrzekali się przedwojennego programu eliminacji Żydów z życia polskiego. Etyka katolicka zadziałała także w Kościele instytucjonalnym, podejmującym liczne próby ratowania osób pochodzenia żydowskiego, ale nie zadziałała słabo lub wcale w sytuacjach tak dramatycznych, jak w Jedwabnem czy podczas powstania w getcie żydowskim.
Katakumby
Po wojnie i utworzeniu nowej formy państwa polskiego słuch o Polaku katoliku jakby zaginął. W epoce stalinowskiej, kiedy powstawał zrąb Polski Ludowej, Kościół został zepchnięty do defensywy i zmuszony do upokarzających ustępstw. Określenie Polak – katolik przestało brzmieć dumnie. Zaczęło grozić przykrymi konsekwencjami w życiu publicznym i prywatnym. Kiedy państwo nasilało swą antyklerykalną i ateizacyjną politykę, manifestowanie katolicyzmu mogło Polaka drogo kosztować. Swoje robiły też wielkie procesy społeczne i cywilizacyjne uruchomione po 1945 r. Wielkie masy ludzkie przenoszące się ze wsi do miast traciły korzenie kulturowe, zapominały o polsko-katolickim stereotypie, w czym pomagała propaganda i polityka państwa realnego socjalizmu.
Dopiero w momentach kryzysów, takich jak wolnościowy bunt studencko-inteligencki w 1968 r. czy strajkowa destabilizacja ekipy Gierka w latach siedemdziesiątych, państwo łagodziło kurs wobec Kościoła i ideologii katolickiej, aby odbudować tym odprężeniem swoją pozycję w społeczeństwie. Hasło Polak – katolik wciąż było źle widziane – eksponowano jego wymiar ksenofobiczny i płytko emocjonalno-religijny – lecz poprawiał się status publiczny katolików gotowych do tolerowania realnego socjalizmu z braku jakiejkolwiek alternatywy.
Powstanie zorganizowanej jawnej opozycji demokratycznej wywołało wstrząsy tektoniczne w społeczeństwie i w Kościele. Doszło do bezprecedensowego zbliżenia laickiej inteligencji i części inteligencji katolickiej. Adam Michnik napisał przełomową książkę wzywającą demokratyczną, a więc antykomunistyczną lewicę do dialogu z Polakami katolikami. Ten czas przymierza sił antytotalitarnych zwieńczyło szesnaście miesięcy wolności w latach 1980-1981. Sojusz trwał po zdławieniu Solidarności do późnych lat osiemdziesiątych. Sceny z ośrodków internowania, gdzie działacze Solidarności, wierzący i niewierzący, chodzili wspólnie na msze w salach więziennych zamienianych na kaplice, nikogo nie bulwersowały. Tak samo jak chóralne śpiewy religijne, zbiorowe modlitwy czy recytowanie ,,Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską a Polak Polakiem”. Tymczasem Kościół instytucjonalny wahał się, czy nadal udzielać poparcia podziemnej Solidarności, której siła słabła.
Rekonkwista
Drogi Kościoła i tej części ruchu solidarnościowego, która była z Kościołem mniej związana zaczęły się rozchodzić coraz wyraźniej po demontażu realnego socjalizmu w wyniku porozumienia przy Okrągłym Stole w 1989 r., wyborze opozycyjnego katolickiego polityka i intelektualisty Tadeusza Mazowieckiego na szefa rządu i pierwszych wolnych wyborach prezydenckich w 1990 r., kiedy doszło do symbolicznego starcia Lecha Wałęsy z Mazowieckim. Symbolicznego w tym sensie, że przeciwko sobie stanęli dwaj przywódcy tego samego wielkiego ruchu społecznego na rzecz radykalnej zmiany modelu państwa i życia publicznego. Kościół walnie skorzystał na transformacji. Swój wysiłek koncentrował na odbudowie pozycji społecznej i materialnej. Demokratyczna władza wywodząca się z Solidarności bardzo mu w tych staraniach pomogła. Tadeusz Mazowiecki zaaprobował na przykład powrót katechezy katolickiej do szkół państwowych. Politykami kierowało przekonanie, że ta polityka współpracy państwa z Kościołem jest rodzajem moralnej kompensaty za krzywdy i ograniczenia ze strony Polski Ludowej oraz czytelnym społecznie sygnałem, że nowa Polska, suwerenna i demokratyczna, w pełni szanuje słuszne prawa Kościoła i katolików, a więc jest rzeczywiście nową jakością.
Kościół zinterpretował jednak to podejście nowych władz raczej jako przyzwolenie na intensywną re-akatolizację społeczeństwa i państwa. Nie wahał się otwarcie popierać partii występujących jako katolickie, forsować zmian prawnych zgodnych z doktryną katolicką, atakować oponentów tego nowego kursu w Kościele i poza nim. Hasło Polak – katolik odżywało w wydaniu coraz bardziej przypominającym czasy przedwojenne, kiedy jego treść była agresywnie endecka i antyliberalna. Jeden z ówczesnych wpływowych polityków zasłynął powiedzeniem, że nie jest ważne jaka jest Polska, byle była katolicka. Dojście do władzy lewicy zatrzymało tę rewindykacyjną ofensywę Kościoła, który zmienił taktykę, wycofał się z otwartego angażowania się w politykę, lecz nie zmienił swej strategii antyliberalnej re-konkwisty.
Wzmożeniu tej polityki Kościoła posłużyły sukcesy Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński stworzył partię antysystemową, nastawioną na zwalczanie tego systemu prawno-politycznego, jaki powstał i rozwinął się po 1989 r. zwanego w skrócie III RP czy demokracją liberalną. Początkowo prezes Kaczyński nosił się z zamiarem stworzenia polskiej odmiany partii chadeckiej, szybko jednak doszedł do wniosku, że idea chadecka nie ma w Polsce przyszłości. Coś w tym, niestety, jest, bo nowoczesna chadecja to przecież kompromis między demokracją, socjalizmem a liberalizmem, a to się u nas po traumie realnego socjalizmu i ludowej kampanii nienawiści przeciwko Balcerowiczowi nie mogło zakorzenić.
Polak chrześcijanin nie brzmi tak swojsko i miło jak Polak katolik. PiS jest realizacją polityczną bazującą na matrycach kulturowych łatwo rozpoznawalnych w szerokich rzeszach. Są to matryce neoendeckie, przemieszane z populistyczną lewicowością i anachronicznym opiekuńczo-inspekcyjnym etatyzmem. Religia służy PiS do zdobycia poparcia wyborców. Ostentacyjne pokazywanie się polityków PiS na masowych uroczystościach religijnych budowanych na tradycyjnych wzorach ludowej pobożności ma ich legitymizować jako prawych Polaków. Spora część duchownych to akceptuje i popiera, gdyż oni sami zyskują w ten sposób status państwowotwórczy.
Ten proces jest więc wzajemnie korzystny dla obu tych sił. Nie jest jednak korzystny dla konstytucyjnej idei państwa neutralnego światopoglądowego nawet w jego wersji miękkiej zwanego przyjaznym rozdziałem państwa i Kościoła. Ułatwia bowiem praktyczną rekatolizację instytucji publicznych i hamuje formowanie się nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego i ponadkonfesyjnej i ponadetnicznej wspólnoty politycznej – takiej, jaka powstała po 1945 r. w demokracjach zachodnich. Mówi się tam o nowym rodzaju więzi społecznej, patriotyzmie konstytucyjnym, skupiającym obywateli wokół zasad praworządności i praw człowieka, a mniej wokół emocji i resentymentów.
Wydarzenia ostatnich miesięcy, takie jak celebrowana przez Kościół żałoba narodowa po katastrofie smoleńskiej czy kościelne kampanie pod hasłem rzekomo zagrożonego krzyża jako znaku religijnego i kulturowego oraz w obronie życia, potęgują wrażenie, że Polska 2010 jest terenem intensywnej wojny kulturowej wydanej idei liberalno-demokratycznej przez siły katolicko-konserwatywnej re-konkwisty.
Liderzy tej kampanii, w Kościele instytucjonalnym, w mediach i partiach prawicowych, widzą w idei liberalnej najważniejszą przeszkodę na drodze do osiągnięcia swych celów. W tradycji kościelnej chętniej szukają inspiracji w ortodoksji Benedykta XVI niż w ortodoksji Jana Pawła II, ciekawszy jest dla nich antysoborowy lefebryzm niż soborowy ekumenizm, dialog miedzy religiami i kulturami, wierzącymi i niewierzącymi. Nie pociąga ich chrześcijański uniwersalizm, sympatyzują raczej z katolickim ekskluzywizmem.
Polska u progu XXI wieku staje się w sferze idei i poszukiwań duchowych polem doświadczalnym jakiegoś osobliwego eksperymentu, który miałby z nas uczynić kraj wyjątkowy, przynajmniej w Europie. Jakąś kombinację bastionu chrześcijaństwa wojującego z bezbożną dekadencją Zachodu z katolickim państwem narodu polskiego 2.0. Te mesjanistyczne projekty nie mają wielkich szans realizacji, ale nie należy ich lekceważyć. Odpór w sferze idei i myśli może tym projektom dać przede wszystkim liberalizm. Polak katolik w XXI wieku nie musi być neoendekiem, lefebrystą, prawicowcem, konserwatystą . Może też być chadekiem, a nawet, szczęść Boże, liberałem.
?