Arabska wiosna ludów spowodowała w polityce sąsiedztwa UE wobec Południa zmianę paradygmatu z stabilizacyjnego na demokratyczny. Niestety istnieje poważne zagrożenie, że zmiana ta w dużym stopniu pozostanie na papierze, gdyż słaba kondycja Europy (kryzys gospodarczy, wzrost ksenofobii i nastrojów anty-imigranckich, silne lobby rolnicze) nie sprzyja koniecznemu zdecydowanemu otwarciu na Południe. Przebudzenie świata arabskiego ma wielkie znaczenie nie tylko dla Europy, także dla Polski. Naszym strategicznym priorytetem powinno być stworzenie własnej polityki wobec krajów muzułmańskich.
O jeden most za daleko?
Jaśminowa rewolucja w Tunezji wyzwoliła proces, który doprowadził do bankructwa dotychczasowej polityki Unii Europejskiej wobec Południa opartej na zasadzie „po pierwsze stabilizacja”. Poparcie UE dla stabilizacji w świecie arabskim było ściśle związane z lękiem przed wolnością czyli jego ewentualną demokratyzacją postrzeganą przede wszystkim, jako potencjalne zagrożenie. Wolne wybory miałyby doprowadzić do władzy antyzachodnich islamistów uważanych za niemal jednolitą masę radykałów. Rewolucja w Tunezji unaoczniła jednak, że stabilizacja na południu jest pozorna i na dłuższą metę nie do utrzymania. Co więcej niesłuszne jest jej przeciwstawienie demokratyzacji. W rzeczywistości ta ostatnia jest niezbędnym warunkiem stabilizacji. Najważniejszą lekcją płynącą z ostatnich wydarzeń jest bowiem bankructwo autorytarnej modernizacji w świecie arabskim. Pomimo pewnych sukcesów długoterminowo jest ona jednak nieskuteczna, nie rozwiązując strukturalnych problemów państw arabskich. Co więcej, może ona przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. Autorytarne reżimy niszczą bowiem opozycję niezakorzenioną w islamie, radykalizują islamistów oraz pogłębiają frustrację niezadowolonych mas społecznych. Bezdyskusyjnie poszerzenie zakresu wolności wzmocni legitymizację władz, stworzy wentyl bezpieczeństwa dla niezadowolenia społecznego i rozmiękczy radykałów włączając ich w proces polityczny. Warto jednak pamiętać, że diabeł tkwi w szczegółach. Strach Europy przed zawłaszczeniem demokracji przez radykalnych, totalitarnych islamistów nie jest zupełnie bezpodstawny. Dlatego kluczowe znaczenie dla powodzenia demokratyzacji ma równoczesne stworzenie dla niej sprzyjających warunków społecznych, gospodarczych i politycznych, czyli upraszczając skuteczna modernizacja. Ta agenda łącząca demokratyzację z modernizacją powinna uwzględniać specyfikę świata islamu oraz każdego kraju arabskiego. Bez takiej agendy zakorzenienie jakiejś formy demokracji w świecie arabskim będzie niezwykle trudne. Oczywiście UE stoi przed jednym podstawowym wyzwaniem znalezienia „kija i marchewki”, który mogłaby stymulować reformy w krajach arabskich. Dotychczas zdecydowanie najbardziej skutecznym narzędziem UE był proces akcesyjny, który nie wchodzi w grę w przypadku południowego sąsiedztwa. Najważniejszym przejawem zmiany podejścia UE do południowego sąsiedztwa jest komunikat Komisji Europejskiej „Nowa odpowiedź na zmieniające się sąsiedztwo” zaprezentowany 25 maja. Zaprezentowana nowa strategia zakłada w dużym stopniu przeniesienie na Południe modelu Partnerstwa Wschodniego. Fundamentem polityki unijnej wobec całego sąsiedztwa ma być zasada politycznej warunkowości uzależniającą skalę współpracy z sąsiadami od ich dokonań reformatorskich (more for more – więcej za więcej). Wyraźny akcent został położony na potrzebę wspierania przez UE społeczeństwa obywatelskiego oraz wolności mediów w państwach sąsiedztwa. Komisja zaproponowała utworzenie Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji oraz instrumentu wsparcia dla społeczeństwa obywatelskiego – Civil Society Facility. Unia zapowiada też większy udział w rozwiązywaniu konfliktów w sąsiedztwie. W wymiarze gospodarczym Komisja zaproponowała nagradzanie prymusów reform poprzez wprowadzenie w życie zasady 3 razy M (more money, more market access, more mobility, czyli więcej pomocy rozwojowej, więcej dostępu do rynku europejskiego, więcej mobilności czytaj liberalizacja systemu wizowego). Nowa odpowiedź jest z pewnością wyraźnym krokiem do przodu nie oznacza jednak radykalnego przewartościowania europejskiego podejścia do południowego sąsiedztwa. Na przykład wzrost nakładów finansowych przewidziany przez Komisję jest niewystarczający w porównaniu z potrzebami krajów Południa. Kopernikańskim przełomem byłoby zaproponowanie stworzenia w długim terminie utworzenia Śródziemnomorskiego Obszaru Gospodarczego, czyli odpowiednika Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EEA), który obejmuje UE, Norwegię, Islandię i Lichtenstein. EEA opiera się na czterech wolnościach unijnych: ruch dóbr, osób, usług i kapitału. Trzy wymienione państwa są częścią unijnego wspólnego rynku. Przyjęły dużą część europejskiego prawodawstwa. Członkostwo w tego typu obszarze stworzonym dla Morza Śródziemnego z pewnością byłoby atrakcyjną marchewką dla krajów Południa i mogłyby w dużym stopniu odegrać rolę podobną jak perspektywa członkostwa w Europie Środkowej, gdyż kraje arabskie nie są zainteresowane akcesją. Niestety nawet realizacja znacznie mniej ambitnej agendy „Nowej odpowiedzi” stoi pod dużym znakiem zapytania ze względu na nieprzygotowanie Europy do wyzwań przed jakimi stanęła. Kryzys gospodarczy i rosnące wraz z nim bezrobocie wzmocniły introwertyczny charakter Europy. Cięcia budżetowe poważnie utrudniają zwiększenie nakładów na pomoc rozwojową. Histeryczna reakcja na 25 tys. imigrantów tunezyjskich, którzy przybyli na wyspę Lampedusę jaskrawo unaocznia jak silne są nastroje antyimigranckie w UE. Partie antyimigranckie i anty-islamskie osiągają rekordowe poparcie w niektórych krajach (15-25%). Politycy prawicowi głównego nurtu starają się być „bardziej papiescy od papieża” przejmując częściowo retorykę radykałów W niektórych krajach (Holandia, Dania) rządy już od kilku lat zależą od głosów skrajnej prawicy, wkrótce mogą do nich dołączyć kolejne. Kryzys gospodarczy bardzo boleśnie uderzył w Portugalię, Hiszpanię, Włochy i Grecję, czyli kraje, gdzie lobby rolnicze od lat blokuje otwarcie rynków dla produktów rolniczych z krajów Południa. Ich gotowość do zmiany stanowiska w tej kwestii jest mniejsza niż kiedykolwiek.
Za wolność waszą i naszą
Polska ma ambiwalentny stosunek do arabskiej wiosny. Z jednej strony niebezpodstawnie obawia się, że problemy Południa zdominują politykę Unii – kosztem ważnych dla nas spraw Wschodu. Z drugiej strony konieczność połączenia demokratyzacji z modernizacją oraz poszukiwanie przez arabskich reformatorów źródeł inspiracji stwarzają wielką szansę dla Polski, która może się pochwalić udaną niedawną transformacją polityczną i ekonomiczną. Takiego „know-how” nie mają państwa zachodniej Europy. Przykładem docenienia naszego potencjału może być ostatnia wizyta Baracka Obamy w Polsce, podczas której prezydent USA podkreślił konieczność podzielenia się przez Polskę swoimi doświadczeniami ze światem arabskim. Jednak, kluczowe znaczenie dla sukcesu zaangażowania Polski na Południu będzie miała jego skala, która będzie zależeć od uświadomienia sobie nad Wisłą jak ważny jest ten region dla polskich interesów narodowych. Po jaśminowej rewolucji Polska pod hasłem wsparcia polityki dzielenia się naszym doświadczeniami z arabskimi reformatorami zaktywizowała się w południowym sąsiedztwie na niespotykaną dotąd skalę. Skupiliśmy się przede wszystkim na Tunezji, którą odwiedziły lub wkrótce odwiedzą liczne polskie delegacje (wizyta zespołu NGO i MSZ, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Aleksander Kwaśniewski, Radosław Sikorski). MSZ we współpracy z NGOsami finalizuje prace nad projektami, które mają zostać zrealizowane na poziomie lokalnym w Tunezji. Warto także pamiętać, że minister Sikorski był pierwszym szef MSZ kraju unijnego, który odwiedził Benghazi. Polska weszła także w skład Grupy kontaktowej ds. Libii. Na mocy porozumienia z Katarem, najważniejsza arabska telewizja Al-Dżazira ma nakręcić serial dokumentalny w języku arabskim i angielskim na temat polskiej transformacji. Polska była pomysłodawcą utworzenia przez UE Europejskiego Funduszu dla Demokracji. Warszawa może być szczególnie dumna, że propozycja reformy polityki sąsiedztwa, szczególnie południowego przedstawiona przez Komisję za wzór traktuje Partnerstwo Wschodnie, stworzone przez Polskę i Szwecję. Aktywność Polski w świecie arabskim wymaga jednak od nas dokonania audytu naszych słabych i mocnych punktów, a szczególnie odpowiedzenia na fundamentalne pytanie: jakie znaczenie dla Polski ma Południe? Czy jesteśmy tam tylko altruistycznie czy też mamy istotne interesy w tej części świata? Bezdyskusyjnie Wschód będzie dla Polski zawsze ważniejszy niż Południe. Jednak, musimy przyznać, że ten ostatni kierunek jest w Polsce niedoceniany.
Południe: miękkie podbrzusze Europy
Polska jako kraj, który chce zostać jednym z głównych graczy europejskich, musi myśleć w kategoriach całej Unii. A dla Unii – czy nam się to podoba czy nie – ważniejszy jest basen Morza Śródziemnego niż Wschód. Po pierwsze – z powodów demograficznych i gospodarczych. Według danych ONZ ludność Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Turcji już teraz liczy 460 mln, w roku 2050 dojdzie do 700 mln. Około roku 2040 sam Egipt będzie miał więcej mieszkańców niż Rosja. Według prognoz Goldman Sachs i PricewaterhouseCoopers średnie tempo wzrostu gospodarczego Egiptu w latach 2010-2050 wyniesie ponad 7 proc., natomiast Rosji i Ukrainy – 3-4 proc. Siła nabywcza Turcji będzie prawdopodobnie około 2050 r. nieznacznie mniejsza od rosyjskiej czy niemieckiej. Po drugie – z powodów politycznych. By zyskać pozycję globalnego gracza, Europa musi ustabilizować swoje sąsiedztwo, a Południe stwarza znacznie poważniejsze problemy niż Wschód. Dla Polski, która stawia na europejską politykę obronną i bezpieczeństwo energetyczne Unii, kraje MENA (Middle East and North Africa) mają ogromne znaczenie. Europa myśli o wykorzystaniu na wielką skalę energii solarnej z Afryki Północnej. Polska chce zmniejszać swą zależność od gazu rosyjskiego, a alternatywą może być gaz z Bliskiego Wschodu. Nie można też ignorować procesów w samej Unii – w najbliższych dekadach zorientowane na Rosję Niemcy prawdopodobnie stracą pozycję najludniejszego kraju UE. Bardzo zmniejszy się też liczba mieszkańców nowych państw Unii, czyli tych najbardziej zainteresowanych wschodnim sąsiedztwem. Natomiast w państwach szczególnie zainteresowanych światem islamu – we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii – przybywać będzie mieszkańców, a będą to muzułmanie. We Francji za kilka dekad będą oni stanowili ponad 20 proc. mieszkańców. Te procesy dotyczą też Polski – do roku 2050 nasza populacja ma skurczyć się o sześć milionów. Społeczeństwo stanie się znacznie starsze, ubędzie rąk do pracy. Nawet bardzo dobra polityka prorodzinna, gospodarcza i społeczna nie rozwiąże wywołanych tym problemów. Będziemy musieli postawić na imigrantów. Za swoje tradycyjne zaplecze migracyjne uważamy dziś Ukrainę czy Białoruś, ale prognozy demograficzne tych krajów są gorsze od naszych. Musimy się przygotować na to, że – czy nam się to podoba czy nie – znaczna część nowych obywateli Polski może być muzułmanami. Problem Południa nie ogranicza się do basenu Morza Śródziemnego. Europa musi nań patrzeć w kontekście relacji ze światem islamu, szczególnie Wielkim Bliskim Wschodem rozciągającym się od Hiszpanii po Chiny i Indie. Także na Wschodzie w przyszłości będzie coraz więcej Południa, czyli islamu – na Krymie, w Gruzji i w Rosji oraz Azji Centralnej. Już dzisiaj blisko 15 proc. mieszkańców Rosji to muzułmanie, za kilka dekad będzie ich 30 proc. Największy przyrost nastąpi na Kaukazie Północnym, który jest rosyjską piętą achillesową. Dynamiczna demograficznie i ekonomicznie Turcja już dzisiaj ma znaczne wpływy na obszarze postsowieckim. W przyszłości stanie się znacznie silniejsza, podczas gdy Rosja będzie słabnąć. Kolejnym „wyłaniającym” się muzułmańskim mocarstwem regionalnym działającym na obszarze postsowieckim może być Iran, szczególnie, jeśli nastąpi liberalizacja jego systemu politycznego. Jego olbrzymie zasoby gazu mogą stać się – z perspektywy Polski – podstawową alternatywą dla gazu rosyjskiego.
Mocne i słabe strony Polski
Polska nie ma bagażu kolonialnego oraz tradycji długotrwałej konfrontacji z muzułmanami. Co więcej, w ostatnich latach ze względu na naszą minimalną obecność w regionie nie skompromitowaliśmy się kordialnymi relacjami z miejscowymi dyktatorami. Polska przez cztery wieki graniczyła z Imperium Osmańskim, lecz tylko przez ćwierćwiecze z przerwami toczyła z nim wojny, znacznie mniej krwawe niż inne ówczesne konflikty. Francja lubi podkreślać, że jako pierwsza podpisała w 1535 r. bezprecedensowy układ o przyjaźni z Turkami osmańskimi, ale Polska zrobiła to dwa lata wcześniej. Związki z islamem bardzo wyraźnie widać w sarmatyzmie – oryginalnym i wyjątkowym nurcie kultury polskiej. Polska ma unikalną w Europie tradycję nieprzerwanej koegzystencji z mniejszością muzułmańską, czyli żyjącą u nas od wieków społecznością tatarską. Hiszpania powołuje się na Al-Andalus, dziedzictwo rządów muzułmańskich z lat 711-1492. Zostało ono utopione w morzu krwi przez arcykatolickich królów hiszpańskich, ale Hiszpania uważa, że mimo to może dziś odgrywać rolę szczególnego partnera Turcji w ramach Sojuszu Cywilizacji, forum dialogu stworzonego przez ONZ. Czy to miejsce nie należy się Polsce? Polacy odegrali także ważną rolę w modernizacji ludów tureckich (Tatarzy, Turcy, Azerowie) w XIX i na początku XX wieku, nierzadko po przejściu na islam. Kolejną mocną stroną Polski jest – paradoksalnie – dziedzictwo komunizmu. Przy wszystkich poważnych różnicach kulturowych można znaleźć istotne podobieństwa doświadczeń historycznych między Polską i licznymi krajami muzułmańskimi, rządzonymi przez sowieckie lub prokomunistyczne reżimy (autorytaryzm, rola wojska, sterowana gospodarka). Szczególnie ważnym wkładem Polski w demokratyzację świata muzułmańskiego mogą być idee odrzucenia przemocy przez opozycję demokratyczną i koncepcja okrągłego stołu, czyli ewolucyjnej transformacji opartej na dialogu i włączeniu w życie polityczne dawnych wrogów. Kluczowe znaczenie „Solidarności” w polskiej rewolucji również jest naszym atutem – np. w Tunezji związki zawodowe odegrały istotną rolę w obaleniu reżimu Ben Aliego. Nasze doświadczenia z tworzeniem wolnych mediów i organizacji pozarządowych na początku lat 90. mogą być inspirujące dla Arabów. Wiele państw muzułmańskich potrzebuje nie tylko demokracji, ale także radykalnych reform ekonomicznych. Arabscy liderzy powinni przestudiować narodziny kapitalizmu w erze Balcerowicza, który korzystał z doświadczeń innych, często teoretycznie egzotycznych krajów (Chile). Przydatne może być doświadczenie polskich NGO-sów we wspieraniu transformacji w krajach postsowieckich. Last but not least, rola Kościoła katolickiego w czasie polskiej transformacji także może być interesującym tematem dla społeczeństw muzułmańskich, które muszą zdefiniować miejsce religii w nowym porządku politycznym. Polski Kościół mocno obecny w basenie śródziemnomorskim, kojarzony z Janem Pawłem II lubianym przez muzułmanów m.in. za promocję idei pokrewieństwa religii Abrahama, jest bezdyskusyjnie ciekawym partnerem do dialogu dla umiarkowanych muzułmanów. Temu dialogowi sprzyjałby także większy w porównaniu z Europą Zachodnią konserwatyzm i religijność społeczeństwa polskiego, które powodują, że Polacy są bardziej tolerancyjni dla obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej (np. noszenia chust przez studentki) niż Francuzi, czy bardziej podobni w kwestiach światopoglądowych (homoseksualizm, aborcja, eutanazja) do wielu muzułmanów niż do Szwedów. Dla modernizacji i demokratyzacji krajów arabskich istotną kwestią będzie kształt relacji Turcji z UE oraz sytuacja wewnętrzna w tej pierwszej. Turcja jest bowiem obecnie bardzo popularna w świecie arabskim i uważana za źródło inspiracji jako w miarę udane małżeństwo islamu, demokracji (choć z defektami) i wolnego rynku. W tej sytuacji bardzo dobre relacje polsko-tureckie, które uległy intensyfikacji w ostatnim okresie mogą okazać się kolejnym atutem Polski.
W świecie islamu reprezentują nas dziś niemal wyłącznie żołnierze i turyści. Często jeździmy do Egiptu, Tunezji. Niemal wszystkie nasze misje wojskowe po 1989 r. trafiły do krajów zamieszkanych przez muzułmanów. Ale wiedza nawet wykształconego Polaka na temat islamu jest zwykle mniejsza niż mieszkańca Zachodu. Nasze uprzedzenia względem muzułmanów, szczególnie względem Arabów, są większe niż w niektórych krajach zachodnich. Jakość polskiej arabistyki czy turkologii także pozostawia wiele do życzenia. Nasze związki ekonomiczne ze światem islamu są słabe, zaś z krajami południowego sąsiedztwa minimalne. Nasza aktywność polityczna w regionie Morza Śródziemnego do niedawna była bardzo ograniczona. Jeśli Polska chce zaistnieć na Południu musi dostrzec słabości swojego zaangażowania na Wschodzie (niewielka pomoc rozwojowa, niewystarczająca liczba stypendiów, ograniczone polskie inwestycje i wymiana handlowa). Naszą najważniejszą słabością jest rozdźwięk między naszą modernizacyjną i demokratyczną retoryką a praktycznymi działaniami. Polska pomoc rozwojowa wynosi jedynie 0.08% naszego PKB. W latach 2007-2009 jej głównym odbiorcą były Chiny, które otrzymały więcej pieniędzy niż w kraje Partnerstwa razem wzięte. Polska pomoc rozwojowa jest proporcjonalnie prawie cztery razy mniejsza niż Portugalii, nieznacznie od nas bogatszej. Udział studentów zagranicznych w ramach społeczności studenckiej w Polsce jest minimalny, najniższy w Unii. Studiuje u nas jedynie 300 studentów z Bliskiego Wschodu – ponad 25 razy mniej niż na Ukrainie. Problemem Polski jest zrównoważenie podejścia do Izraela. Zawsze będzie nas łączyć z nim wyjątkowa wspólnota historii oraz demokracji. Jednak prawdziwa przyjaźń nie powinna opierać się na bezkrytycznej afirmacji. Trudno za taką nie uznać lutowej wizyty rządu polskiego w Izraelu, podczas której określiliśmy siebie jako kraj filosemicki. Nie mieliśmy jakichkolwiek zastrzeżeń do polityki mocno prawicowego rządu izraelskiego wobec Palestyny. A przecież Hillary Clinton uznała ją niedawno za zagrożenie dla przyszłości Izraela i stabilności regionu.
Polska z pewnością nie zastąpi Francji jako głównego gracza UE w Afryce Północnej. Jednak, możemy znaleźć swoją niszę wykorzystując nasze mocne punkty i przezwyciężając nasze słabości. Nie można być mistrzem w każdej dyscyplinie, szczególnie przy średnim potencjale. Dlatego rezygnacja przez Polskę z zaangażowania w całym świecie arabskim jest słusznym samo-ograniczeniem. Jednak, skupienie się wyłącznie na Tunezji byłoby niepotrzebnym zawężeniem, odczytanym jako sezonowe zainteresowanie regionem. Optymalnym rozwiązaniem dla Polski wydaje się uzyskanie w Unii statusu „eksperta ds. islamu postsowieckiego, tureckiego i irańskiego” i skupienie się na jednym regionie arabskim (Maghreb). Jednak realizacja takich ambicji wymaga udoskonalenia całej polskiej polityki zagranicznej, wyraźnego zwiększenia pomocy rozwojowej, edukacyjnej i relacji ekonomicznych ze światem muzułmańskim. W innym przypadku nasze zaangażowanie będzie powierzchowne i nietraktowane poważnie przez samych muzułmanów.
*Fragmenty tego artykułu zostały wcześniej opublikowane w tekście „Orzeł i półksiężyc”, który ukazał się w Gazecie Wyborczej na początku maja tego roku.